top of page

Zawał

            Mundek zrobił, jak co dzień, poranne zakupy. Kawa, mleko, masło, chleb tostowy, jajka i kiełki rzodkiewki. Zapakowawszy wszystko w foliową zrywkę, wyszedł ze sklepu z butelką Złotego Bachusa w ręku. Za sklepem, na rampie siedziało już kilku smakoszy.

            – Cześć Mundziu. Co tam u naszego jasnowidza? – Odezwał się pierwszy, Kawka.

            – Jakiego jasnowidza? – Udał zaskoczenie Mundek.

            – Co ty gazet nie czytasz? Czy greka udajesz – Dodał  Walędziak, który właśnie wczoraj wyszedł z pierdla. – U Waldka Paciaji.

            – A jaki tam z niego jasnowidz? – Próbował jakoś wybrnąć Mundek.

            – No nie gadaj. W „Fuxie” napisali, że pomógł policji wyjaśnić sprawę seryjnego mordercy. Nawet jakąś nagrodę dostanie. – Kontynuował Kawka.

            – No to może co postawi, jak dostanie taką kase? – Podchwycił Walendziak.

            – Ja tam nic nie wiem o żadnej nagrodzie. – Stwierdził Mundek. – Gazety różne bzdury wypisują a dopiero taki Fux.

            Dopił piwo i czym prędzej skierował się w stronę domu. Gertruda już pewnie czekała na grzanki i kawę.

            Po południu, kiedy to wykonał już wszystkie prace zlecone mu przez małżonkę, postanowił odwiedzić kolegę. Była może czwarta. Zapukał, ale nikt nie otworzył. Zapukał więc jeszcze raz. Nadal nic. Szarpnął za klamkę. Nowiutka „Gerda” w waldkowych drzwiach, nie dała mu żadnych szans.

            Nie ma go. – Pomyślał. Znowu gdzieś polazł a o koledze zapomniał.

            W każdym razie, Waldka na pewno nie było w domu. Zaglądnął jeszcze tylko przez okno, jedno i drugie, po czym postanowił go poszukać. Za sklepem też go nie było. Wypił dwusetkę i trochę mu się rozjaśniło w głowie. Ruszył w stronę jeziora. Na pomoście, tam gdzie zwykle, ze spuszczonymi nogami i przygarbionymi plecami, siedział Waldek i patrzył beznamiętnym wzrokiem w wodę.

            – Co ty tu robisz? Wszędzie cię szukam. – Zganił kolegę Mundek.

            Widząc jednak jego wyraz twarzy, jeszcze raz zapytał:

            – Dobrze się czujesz? Co się stało?

            Waldek nie odpowiedział. Nawet na niego nie spojrzał. Gapił się tylko w wodę i powoli przebierał nogami. Wiatr niósł od zachodu zapach jeziora. Specyficzny zapach trzcinowiska, mułu i rybiego śluzu. Teraz dołączył do niego jeszcze kwaśny zapach potu. Mundek usiadł po nawietrznej i rozpiął kapotę, bo zrobiło mu się trochę gorąco od szybkiego marszu. Waldek miał minę jak zbity Basset. Mundkowi zrobiło mu się go żal. Mimo swej postury i tęgiego głosu, który wzbudzał respekt, Mundek miał gołębie serce. Nie rozumiał wielu rzeczy. Nie rozumiał też, czemu jego kumpel cierpi, ale wiedział, że cierpi i było mu z tego powodu przykro. Pragnął mu za wszelką cenę jakoś pomóc, ale nie miał pojęcia jak. Wyjął zza pazuchy butelkę i bez słowa, tyrpnął nią kolegę w ramie. Waldek spojrzał w jego stronę.

            – Dzięki. Może tego mi właśnie potrzeba? – Powiedział bez entuzjazmu i wziął od kumpla butelkę.

            – Co ci jest Wala. Taki jakiś przybity jesteś. W ogóle ostatnio jesteś jakiś smutny a powinieneś się cieszyć. W Fuxie o tobie napisali.

            – Wiem, ale to nie jest raczej powód do radości.

            – Czemu? Będziesz sławny, będziesz miał mase kasy!...

            – Myślisz, że tego właśnie chcę?

            – Nie wiem, czego chcesz Wala. Może mi powiesz, w końcu jestem przecież twoim najlepszym kumplem, no i twoim agentem, pamiętasz?

            – Pamiętam Waśka, na dwudziestu procentach. Nie zapomniałem. A teraz mianuje cię jeszcze moim rzecznikiem prasowym. Co ty na to? Za następne dziesięć procent.

            Mundek zrobił dziwną minę, jakby nie za bardzo wiedział na czym ma polegać jego nowa funkcja, ale po namyśle odparł:

            – Czemu nie. Za dodatkowe dziesięć procent.

            Splunął treściwie do wody i zapytał:

            – To co niby miałbym robić jako ten rzecznik?

            – Na razie nic. Ale jak się to zacznie, to będziesz mnie musiał bronić przed tymi hienami.

            – Wala, wiesz, że ja za tobą to… Mordy poobijam, jak tylko będą ci chciały krzywdę zrobić.
To znaczy te hieny. A tak przy okazji, to o co z tymi hienami…

            – Waśka, nie o to mi chodziło. Nikogo nie będziesz obijał. Chodziło mi oto, że już niebawem, zjawią się tu pismaki z różnych czasopism i będą chcieli ze mną gadać a ja wcale nie mam na to ochoty. Dlatego ty, jako mój rzecznik prasowy, będziesz udzielał w moim imieniu wywiadów. Pamiętaj, że się zgodziłeś, za dodatkowe dziesięć procent.

            – Teraz to już przeginasz Wala. Zgodziłem się, bo nie wiedziałem, że mam jakieś wywiady, i w ogóle…

            – Dasz sobie radę. Zresztą wszystko ci wytłumaczę. Na zadane pytania będziesz odpowiadał krótko, „tak”, „nie” lub „nie wiem”. A jak w ogóle nie będziesz wiedział o co chodzi to powiesz: „Nie będziemy tego komentować” albo „Nic mi o tym nie wiadomo” i tyle, prosta sprawa. – Tłumaczył Waldek.

            – To jak taka prosta, to czemu sam nie będziesz mówił: „Nie będziemy tego komentować”, co?

            – No bo widzisz Waśka, mnie nie wypada wykręcać się od odpowiedzi. I dla tego mam ciebie – rzecznika prasowego. A rzecznikowi wszystko wolno.

            – Serio? To mogę im gęby poobijać?

            – Nie! Powiedzieć wszystko mu wolno. I jakby co, to zawsze może wyjaśnić, że się pomylił, albo nieopacznie odebrał słowa, wypowiedziane w zupełnie inny kontekście. Albo po prostu zaprzeczyć, że cokolwiek takiego powiedział.

            – Łaaał Wala! Ty to byś się na rzecznika nadawał. – Nie ukrywając zachwytu podsumował Mundek. – A teraz chodźmy już, bo zaczyna się ściemniać a tu jeszcze by się trzeba napić i poćwiczyć to rzecznikowanie.

 

            W waldkowej bramie stał samochód. Nie było to Porsche. Zwykły sedan, francuski. Obok stał młody mężczyzna. Gdy tylko ich zauważył, zaczął iść w ich stronę.

            – Dzień dobry. – Odezwał się uprzejmie. – Ja do pana Paciaji.

            Mundek wysunął się przed kolegę i spytał:

            – Tak? A w jakiej sprawie?

            – Jestem dziennikarzem z Kuriera Mazurskiego. Nazywam się…

            – Pan Paciają nie udziela dziś żadnych wywiadów. – Rozłożył ręce jak bodygard i stając tyłem do dziennikarza zrobił miejsce dla Waldka, by ten mógł bezpiecznie przejść przez furtkę.

            – Ale ja tylko chciałem spytać, czy pan Paciaja potwierdza doniesienia prasowe, co do jego udziału…

            – Nie będziemy tego komentować. Dziękujemy panu. Przepraszam. – i zatrzasnął furtkę tuż przed nosem dziennikarza.

            Weszli do domu. Waldek dokładnie zamknął drzwi na zamek.

            – I jak? Nieźle go załatwiłem, co?  I to bez prania po pysku. – Przechwalał się Mundek.

            – Jutro może już nie być tak  łatwo. – Prubował sprowadzić go na ziemię Waldek.

            – Dlaczego?

            – Bo coś czuję, że będzie ich więcej.

 

            Nazajutrz, przed waldkowym płotem, stało kilkanaście samochodów w tym dwa telewizyjne wozy transmisyjne. Kręciło się też masę dziennikarzy i operatorów z kamerami. Każdy chciał nagrać newsa na tle Waldka chałupy.

            Mundek stawił się u Waldka punktualnie o szóstej, tak jak się wczoraj umówili. Wtedy przed furtką stał tylko jeden samochód a zaraz potem przyjechał wóz transmisyjny telewizji TVM. Teraz siedzieli właśnie przy oknie, popijali małe co nieco i  patrzyli z przerażeniem na to co się działo za płotem.

            – Będziesz musiał iść wygłosić oświadczenie. – Stanowczym głosem stwierdził Waldek.

            – Nie no co ty? Nawet nie ma mowy. Widziałeś ile ich tam jest, tych hien?

            – Nie pękaj Waśka, zaraz coś wymyślimy. Może powiemy, że mnie nie ma? Nie, ten młody z Kuriera stoi tam od wczoraj i widział, że nigdzie nie wychodziłem. To, może powiesz, że pracuję właśnie nad bardzo ważną sprawą i … Nie, to ich jeszcze bardziej rozjuszy. Wiem!

            Waldek wyjął z szuflady kredensu pomięty zeszyt i długopis. Położył to na stole i zaczął coś pisać. Po piętnastu minutach wręczył kartkę Waśce i powiedział.

            – Masz. To jest moje oświadczenie. Ty tylko je przeczytaj a jak będą pytać, to powiesz, że nie jesteś upoważniony, by w tej chwili cokolwiek komentować. Dasz radę?

            Mundek wziął kartkę z rąk Waldka i zlustrował ją wzrokiem.

            – Myślę, że jakoś sobie poradzę, ale muszę najpierw poćwiczyć. – A potem dodał, jakby bardziej do siebie. – Że też ja się zgodziłem na to rzecznikowanie, i to za dziesięć procent…

            W ramach treningu Waldek przeczytał Mundkowi na głos treść oświadczenia, a potem  Mundek odczytał je jeszcze kilka razy. Aż stwierdził, niezbyt pewnym głosem:

            – No to chyba już pójdę, raz kozie śmierć!.

            – Nie pękaj Waśka, dasz radę. To twoje pierwsze publiczne wystąpienie w mediach. Będzie dobrze.

            Mundek, oczywiście ubrany był jak przystoi na rzecznika, biała koszula, marynarka, którą Gertruda kupiła mu na wesele swojej chrześnicy, jakieś pięć lat temu. Do pełni elegancji brakowało tylko krawata, ale Mundek posiadał dwa krawaty i rano, gdy się ubierał, nie mógł się zdecydować, który założyć, więc postanowił w ogóle z krawata zrezygnować. Ogólnie prezentował się nie najgorzej. Może tylko te adidasy… Ale w telewizji rzadko pokazują stopy a pantofli nie mógł znaleźć.

            Jak tylko wyszedł na podwórko, wśród dziennikarzy za płotem zrobiło się poruszenie. Gdy podszedł do furtki, która na szczęście była solidnie zadrutowana grubym miedzianym drutem, Tłum dziennikarzy zaczął napierać i wszyscy na raz zaczęli wyciągać w stronę Mundka, swoje dyktafony i zadawać pytania. Powstał taki harmider, że Mundek nawet nie słyszał własnych myśli.

            – Proszę o ciszę! – zawołał, ale nikt nie zareagował.

            – Zamknąć mordy! – Ryknął wreszcie swoim tubalnym głosem.

            Za płotem zapadła prawie idealna cisza. Wszystkie oczy zwrócone były na Mundka.

            – Nazywam się Edmund Waśka. – Zaczął Mundek, trzymając przed sobą kartkę wyrwaną z Waldkowego zeszytu. – Jestem rzecznikiem Pana Waldemara Paciaji i chciałbym odczytać jego oświadczenie. Proszę o uwagę.

            Mówił płynnie i donośnym głosem, a właściwie czytał, bo wszystko to miał zapisane na kartce.

            – „W związku z nieadekwatnym do zaistniałej sytuacji, zainteresowaniem mediów, chciałbym oświadczyć, iż mój udział w wykryciu sprawcy przestępstw, dokonanych w naszej okolicy, był marginalny a redakcja Fuxu, manipulując faktami, podała do publicznej wiadomości, nieprawdę. Ze względu na dobro, prowadzonego śledztwa, jak i fakt, że nie jestem do tego upoważniony, nie mogę się wypowiadać w tej sprawie. Po wszelkie informacje na ten temat, proszę się zwracać do rzecznika prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie. Dziękuję”.

            Mundek odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wycofał z powrotem do chałupy. Wtedy za płotem rozpętało się piekło. Dziennikarze zaczęli napierać na wątłe ogrodzenie ze spróchniałych sztachet. Jeden przez drugiego, zaczęli wykrzykiwać w stronę oddalającego Mundka.

            – Gdzie jest Paciaja? Czy możemy z nim porozmawiać? Co się stało z mordercą? Czy może potwierdzić…

            Reszty już nie słyszał bo wszedł do chałupy, oczekiwany przez Waldka już na progu.

            – Kurde omal mnie nie pożarli! Daj mi się szybko czegoś napić, bo cały się trzęsę. To jakaś dzicz. Ale chyba nieźle mi poszło. Co?

            – Jasne, że nieźle. Świetnie. Za jakiś czas się zniechęcą i pójdą sobie. Mam nadzieje.

            W tej chwili doszedł ich z zewnątrz jakiś hałas. Wyjrzeli przez okno. Część dziennikarzy podnosiła się właśnie z ziemi, inni leżeli jeszcze, jeden na drugim, na przewróconym płocie, który legł pod ich naporem, razem ze słupkami. Otrzepywali ubrania i rozmasowywali potłuczenia. Mundek i Waldek spojrzeli na siebie i wybuchnęli spontanicznym śmiechem.

            – No teraz, to już będziesz musiał postawić nowy płot. – Stwierdził, śmiejąc się prawie do rozpuku Mundek.

            Część dziennikarzy rozjechało się od razu, część rozeszła się wypytywać sąsiadów a co bardziej wytrwali sterczeli jeszcze na drodze do zmroku, ale w końcu i ci dali sobie spokój i odjechali.

            – Wiesz co Wala, nie myślałem, że sława może być taka uciążliwa i stresująca. Że nie wspomnę o roli rzecznika prasowego, ten to ma dopiero ciężką prace.

            – Nie narzekaj, podwyżki i tak nie dostaniesz. Zgodziłeś się na dodatkowe dziesięć to masz teraz trzydzieści procent.

            – No tak. trzydzieści procent od niczego, to nadal nic… – Powiedział cicho, niby to do siebie Mundek.

            Skończyli butelkę i Mundek poszedł do domu. Waldek położył się do łóżka, ale nie mógł długo zasnąć. I wtedy zadzwonił telefon - komórka, którą dostał od Macieja. Był to wzmocniony model Hammera ze standardową klawiaturą, latarką i gumowaną obudową. Był oczywiście też wodoszczelny, wstrząsoodporny, i odporny na ignorancję głupotę użytkownika. Co prawda Waldek bronił się bardzo, przed przyjęciem prezentu, ale w końcu uległ namowom przyjaciela i obiecał Maciejowi, że będzie go regularnie ładował. Na liście kontaktów były tylko dwa numery, Mundka Waśki i Smutkoskiego. Właśnie ten drugi wyświetlał się teraz na ekranie. Po namyśle postanowił odebrać.

            – Halo! Waldek z tej strony.

            – Wiem. Cześć. Co tam słychać? Słyszałem że miałeś najazd pismaków a nawet telewizji. – Ni to spytał, ni to stwierdził Smutkoski po drugiej stronie niewidzialnego drutu.

            – Nic strasznego, jakoś daliśmy radę. Tylko płot przewrócili.

            – Jak to przewrócili? Jaki płot?

            – Był stary i, i tak go miałem rozebrać, zaoszczędzili mi nieco roboty.

            – Jak by się nadal naprzykrzali, to dzwoń. Wyślę z powiatowej radiowóz i ze dwóch szweji, to sprawę raz dwa załatwią.

            – Dzięki, nie trzeba. Daliśmy sobie radę. Już nie ma po nich śladu. Poza oczywiście przewalonym płotem. – Podsumował Waldek.

            – Pomyślałem sobie że chciałbyś wiedzieć… Ustaliliśmy wreszcie tożsamość tego gościa z podwodnego BMW. Okazało się, że to gość z Abwery, znaczy były funkcjonariusz ABW, wywalony ze służby za niesubordynację kilka lat temu. Jak ustaliliśmy leczył się psychiatrycznie. Potem zniknął. Leży teraz schłodzony w szufladzie. Kompletujemy dowody, żeby zamknąć sprawę. W samochodzie był worek z fantami. Teraz pracują nad tym technicy. To tylko formalność. Nadinspektor dzwonił do mnie i zasugerował, by do materiału dowodowego, dołączyć wzmiankę o udziale w śledztwie jasnowidza. To podobno ostatnio jest modne i może podwyższyć nasze rankingi wśród innych województw. Poza tym, chciałby się z tobą spotkać i zaproponować ci stałą współpracę. Takie rzeczy się już praktykuje w policji na całym świecie. My nie jesteśmy przecież gorsi. Prawda?  Co ty na to?

            – Nie wiem. Muszę się zastanowić, bo widzisz bardzo mnie to męczy. To mnie po prostu zaczyna przerastać. Czuję się coraz gorzej. Dzieje się ze mną coś dziwnego. Nie wiem co. Ale zaczynam się martwić… Jestem taki… słaby…

            Waldek w tym momencie począł odpływać. Słyszał jeszcze jak przez sen, słowa Macieja, ale nie mógł już nic powiedzieć. Ogarnęła go taka niemoc, że powieki pod własnym ciężarem, za sprawą grawitacji, opadły i za nic w świecie nie mógł ich podnieść. Na piersiach czuł taki ciężar, jakby ciemność, która zaczęła go ogarniać, stawała się coraz gęściejsza i cięższa i zaczęła go przygniatać, aż całkowicie stracił przytomność.

 

            Mundka obudziło przeciągłe wycie nadjeżdżającej karetki. Wyjrzał przez okno i w tym momencie wycie ustało.  Za to przestrzeń za oknem wypełniło pulsujące, niebieskie światło. Karetka przejechało pod jego oknami i zatrzymała się kilka domów dalej. Nie wiele myśląc, zbiegł na dół i wcisnął się w spodnie. Po kilku minutach był już przy zaparkowanym ambulansie.
Stał na poboczu i nasycał powietrze niebieskim blaskiem. W środku nikogo nie było. Za to na podwórku Waldka, zespół karetki, bezskutecznie próbował się dostać do środka. Mundek czym prędzej podbiegł do ratowników.

            – Co się dzieje, panowie? – Zadał pytanie.

            – Pan tu mieszka? – Jeden z ratowników jemu zadał pytanie.

            – Nie, ale mój kumpel tu mieszka.

            – Waldemar Paciaja?

            – Tak! Co z nim?

            – Mieliśmy wezwanie, a teraz nie możemy się dostać do środka. Ma pan klucz?

            ­– Nie, skąd? Ale może oknem – Wskazał na uchylone okno.

            Ratownicy szybko poradzili sobie z oknem i otworzyli drzwi od wewnątrz.
Już po paru minutach, nieśli na noszach nieprzytomnego Waldka w stronę karetki.

            – Co mu jest, żyje? – Gorączkowo dopytywał się Mundek – Gdzie go zabieracie?

            – Do szpitala powiatowego w Kiczewie. – rzucił Mundkowi jeden z ratowników, wsuwając nosze z Waldkiem do ambulansu.

            Następnie wszyscy wsiedli do samochodu i nie włączając syreny, tylko w asyście błękitnych rozbłysków, odjechali szosą w kierunku Gnijewa.

            Mundek wrócił do domu i obudził Gertrudę.

            – Kochanie, śpisz… – Zadał bezsensowne pytanie.

            – Jasne, że nie śpię. Co się stało?

            – Waldek miał zawał, albo coś takiego. Zabrała go karetka.

            – I co? Jak go zabrali do szpitala, to nic mu nie będzie. Teraz zawały się leczy.

            – Wiem kochanie, ale miałbym do ciebie taką wielką prośbę.

            – Co znowu?

            – Mogłabyś mnie zawieźć do Kiczewa? Proszę.

            – Czyś ty już do reszty zwariował, w środku nocy? Rano cię zawiozę, tylko mnie obudź o wpół do siódmej. – Powiedziała ziewając i przewróciła się na drugi bok. – po czy dodała: – Dobranoc.

 

Poprzednie

Wróć

Następne

bottom of page