top of page

Seryjny

            W waldkowej bramie stało czarne Porsche 911 Carrera GT3 z dziewięćdziesiątego dziewiątego roku. Nikogo to już nie dziwiło, ale na początku, kiedy zaczęło się tu pojawiać, wzbudzało duże zainteresowanie. Różnie ludzie gadali. Że to jakaś mafia do Waldka po porady przyjeżdża. Albo że biznesmen z Olsztyna, któremu Waldek doradza w interesach. Ale wkrótce się okazało że to inspektor Smutkoski, Maciej Smutkowski, przyjeżdżał poradzić się Waldka w co ważniejszych sprawach, z którymi cała wojewódzka policja rady sobie dać nie mogła. Właściwie teraz, odkąd został awansowany na inspektora i mianowany komendantem wojewódzkim policji, przyjeżdżał tu regularnie, przynajmniej dwa razy w miesiącu. Nowy komendant powiatowej, z Kiczewa, też czasami zaglądał. Tylko tamten przyjeżdżał Corsą. Waldek nie mógł narzekać na brak zajęć i towarzystwa. Oczywiście wszystkich tych porad udzielał nieoficjalnie i rzec by można w wielkiej tajemnicy. Jednak jak to na wsi, w Świnioryjach wszyscy dokładnie wiedzieli, czym od jakiegoś czasu zajmuję się Waldek Paciaja.

            Mundek musiał porządnie wciągnąć brzuch, żeby zmieścić się między słupkiem a zaparkowanym samochodem i nie urwać przy tym lusterka. W waldkowych oknach paliło się światło. Zapukał i nie czekając na zaproszenie wszedł do sieni a potem przez otwarte drzwi do izby oświetlonej czterema LED-owymi żarówkami nowego żyrandola. Przy stole siedział inspektor i tłumaczył coś Waldkowi. Na stole stał jak zawsze słoik z ogórkami, ale teraz był zakręcony. Obok stała kwadratowa butelka whisky.

            – Witam pana inspektora! – Przywitał się Mundek.

            – O! Waśka. Przestań z tym inspektorem. Przecież wiesz że jestem tu incognito.

            – Ano tak. Zupełnie zapomniałem Maćku. Po prostu czuję respekt do policji. Mam to we krwi.

            – Nie piernicz Waśka tylko weź se krzesło i siadaj. Spróbujesz tego. – Waldek chwycił butelkę za szyjkę i przechylił, by Waśka mógł zobaczyć naklejkę. – To jeszcze lepsze niż to brandy, które Maciej przywiózł ostatnio. Robią to w Tennessee w Stanach.

            Mundek zmrużył oczy i na głos przeczytał napis na etykiecie

            – Jacek… Daniel…s. Łyski?

            – Jack Daniel’s. – Poprawił go inspektor – Właściwie to Burbon.

            Waldek wyjął drugą szklankę i nalał Waśce solidną porcję bursztynowego płynu. Wypili stukając się szklankami. (Inspektor kubkiem, z kawą oczywiście.) Mundek chuchnął w rękaw i wyciągnął rękę po ogórka. Wtedy Waldek trzasnął go po łapie.

            – No co ty Wala, odbiło ci? – Obruszył się Mundek

            – Po łyski się nie przegryza. – Upomniał go Waldek.

            – Jak to „nie przegryza”, to chociaż daj coś na przepitkę, bo bardzo pachnący ten wasz „Rumbon”.

            Inspektor i Waldek wybuchnęli śmiechem.

            – No co? Ja tam wolę czystą. Nie masz jakiej oranżady? – Zdziwił się Mundek.

            Siedzieli przy stole i rozmawiali. Mundek w zasadzie się tylko przysłuchiwał, czasem wtrącił jakąś uwagę. Sprawa miała się następująco. W okolicach Olsztyna, Szczytna i Lidzbarka, znaleziono w przeciągu ostatnich trzech miesięcy, zwłoki czterech młodych kobiet. Ponieważ, jak dowodzą badania toksykologiczne zwłok, wszystkie ofiary były przed śmiercią odurzone tą samą substancją a schemat postępowania sprawcy we wszystkich czterech przypadkach był podobny, policja podejrzewa, że sprawcą tych morderstw jest jedna i ta sama osoba. Ponadto sprawca jest sprytny, bo nie zostawia śladów. Jak do tej pory nie udało się zabezpieczyć żadnych śladów DNA. Co prawda patolog stwierdził, że dziewczyny przed śmiercią były zgwałcone, to jednak sprawca prawdopodobnie używał prezerwatywy i gumowych rękawiczek. Bo na ciele a także w nim nie znalazł żadnych śladów, pozwalających na identyfikację sprawcy. Prawdopodobnie dlatego, że ofiary były odurzone i nie broniły się, to nawet za paznokciami, nie znaleziono żadnego obcego materiału biologicznego. Na miejscach gdzie odnaleziono zwłoki też nie dało się zabezpieczyć żadnych istotnych śladów. Za każdym razem miejsce zbrodni było wysprzątane jak po akcji „Sprzątanie świata” .Żadnych niedopałków, śliny, czy włosów. W zasadzie były tylko poszlaki i hipotezy. Jedna z nich zakładała, że sprawca zna się na policyjnej robocie. To znaczy, albo pracował kiedyś w policji, albo ma w policji kogoś bliskiego. Dlatego potrafi skutecznie zacierać ślady i wodzić policje za nos. Równie dobrze mógł też czytać dużo współczesnych kryminałów. Ale to, że sprawca był osobą nad podziw inteligentną, nie podlegało dyskusji.

            – Sprawa jest poważna, bo jesteśmy prawie pewni, że wkrótce znowu uderzy. Tylko nie wiemy gdzie i kiedy. W zasadzie, nic nie wiemy. Stołeczna już mi dupę suszy a wyników żadnych. Jak tak dalej pójdzie, to mi tu przyślą spec grupę z Warszawy a wtedy to już po mnie. Wrócę do Kiczewa na posterunkowego.

            – Maciuś ty się nie zadręczaj, nie będzie aż tak źle. – Pocieszał inspektora Mundek
– Wala na pewno coś wymyśli. Ja tam w niego wierzę. No Wala, jeszcze po jednym?

            Waldek nalał po szklaneczce i wypili do dna a inspektor wycedził przez zęby resztkę kawy z kubka tak, że zostały już tylko fusy.

            – Z fusów to Wala nie wróży. – zażartował Mundek, ale ośmiał się z żartu sam.

            – Tu mam zdjęcia z miejsc zbrodni i oględzin zwłok. – Powiedział Maciej wyjmując z teczki dużą żółtoburą kopertę i wysypując zdjęcia na blat.

            – Kurde, to obrzydliwe. – Stwierdził Mundek i odwrócił wzrok.

            Zdjęcia przedstawiały zwłoki dziewczyn w wieku mniej więcej dwudziestu, trzydziestu lat, w różnych pozach i z różnej perspektywy. Ubrudzone, półnagie, blade z rozrzuconymi rękoma i nogami. Leżały bezładnie gdzieś w zaroślach na ziemi, wśród liści i badyli. Ich włosy były zmieszane ze ściółką i glebą a nawet błotem. Inne, ukazywały w dużym zbliżeniu, szczegóły obrażeń, siniaków, wybroczyn, zadrapań. Zrobione prawdopodobnie w kostnicy podczas sekcji zwłok.
Waldek przyglądał im się z uwagą, ale w końcu nie wytrzymał i odsunął ręką zdjęcia w stronę policjanta.

            – Schowaj to! Już się napatrzyłem. Jak coś mi przyjdzie do głowy to zadzwonię jutro z waśkowego telefonu, jak zwykle. A teraz muszę się napić.

            Mundek odprowadził Maćka do samochodu.

            – Masz tu dwie stówki, bo on nigdy by ode mnie nic nie wziął, no chyba że gorzałkę. Jak coś będzie potrzebował to mu kup. Mogę na ciebie liczyć? – Powiedział Maciek wsiadając do samochodu.

            – Jasne, jak zwykle. – Odparł Mundek wkładając banknoty do kieszeni.

            Jeszcze poklepał Porsche po tylnym spojlerze i wrócił do Waldka.

            Ten siedział przy stole i wpatrywał się z powagą w prawie pustą butelkę.

            – Waśka, jakim trzeba być skurwysynem, żeby robić takie rzeczy? – Zapytał nagle.

            Mundek nie miał zamiaru odpowiadać na to pytanie. A zresztą butelka już się skończyła i zbierał się właśnie do domu.

            Następnego dnia Waldka nie było za sklepem. Mundek poważnie się zmartwił.

„Już dziewiąta a Wali jak nie ma, tak nie ma. Trzeba sprawdzić co się stało”. – Pomyślał
i postanowił od razu ruszyć z ewentualną odsieczą. Zakupił Wyborową, chłodną z zaplecza nie z półki i poszedł wprost do Waldka.

            Nikt nie reagował na pukanie, ale drzwi były otwarte. Mundek wszedł ostrożnie do środka. Waldek leżał na łóżku, w opakowaniu, tak jak go wczoraj zostawił, a na podłodze walały się buty i skarpetki. Mundek podszedł do okna i otworzył je, potem to samo zrobił z drugim. Świeże powietrze zaczęło wypełniać izbę a smród waldkowych skarpetek ustępował mu miejsca. Wrócił do łóżka i lekko tyrpnął kumpla w ramie.

            – Wala już prawie dziesiąta… Może byś tak wstał… Dobrze się czujesz?

            Waldek poruszył się, odwrócił na bok i przykrył sobie głowę poduszką. Mundek jednak nie dawał za wygraną.

            – Wala! No wstańżesz do jasnej cholery. Nie będziesz chyba spał cały dzień? Wstawaj bo ci oczy zgniją!

            Waldek zsunął poduszkę z głowy i rozszczelnił powieki, zupełnie jakby uwierzył, że oczy mogą mu zgnić. Po czym coś wybełkotał.

            – …uwaa …ak mieeebieee… owa.

            Na stole stały dwie puste butelki po łyski. I jedna po Coca Coli.

            – Kurna Wala, ja nie żartuje. Też mam kaca po tej cholernej amerykańskiej okowicie. Napijmy się klina, porządnej, polskiej, czystej gorzały. No wstawaj!

            To mówiąc postawił na stole butelkę Wyborowej. Wziął do ręki jedną ze szklanek i podsunął sobie pod nos. Wciągnął powietrze i z obrzydzeniem, momentalnie odsunął szklankę na wyciągnięcie ręki.

             - Łyeee. W życiu się już tego nie napije. – Powiedział sam do siebie.

            Wziął drugą szklankę i obydwie opłukał starannie pod bieżącą wodą. Po czym wrócił do stołu i napełnił je Wyborową, każdą do połowy.

            Ja tam jednak to mam duszę patrioty. Zagraniczne trunki mi nie służą. – Pomyślał.

            – Wala! Nie  żartuję, jak zaraz nie wstaniesz to przyniosę wiadro wody i wyleje ci na łeb.

Zabiorę butelkę i pójdę sobie. Za sklep, tam na pewno ktoś się tam ze mną napije.

            Waldek otworzył szerzej oczy, choć nadal nie za bardzo orientował się co się dzieje. Słyszał głos Waśki, ale nie mógł go, ani zlokalizować, ani nie rozumiał żadnego słowa, które do niego wypowiadał. Zupełnie jakby Waśka gadał coś w jakimś obcym języku. Cały świat zewnętrzny wirował. Izba i wszystkie sprzęty, których zarysy zaczął już po woli dostrzegać, orbitowały wokół jego głowy. Dźwięki docierały do jego uszu zniekształcone i jakby przepuszczone przez elektroniczny vocoder. Natomiast jeśli chodzi o świat wewnętrzny, to widocznie dopiero powstawał na nowo, po jakiejś apokalipsie, a jak wiadomo, „na początku był chaos”. I takiż pierwotny chaos panował teraz niepodzielnie w waldkowej głowie. Kiedy udało mu się zatrzymać przestrzeń i wyostrzyć słuch na tyle, by odfiltrować z głosu Waśki tylko te częstotliwości, które były istotne dla zrozumienia przekazu werbalnego, uchwycił sens ostatnich trzech słów z dość długiego monologu Waśki: „ze mną napije”. Jeszcze w tej chwili nie wiedział czy to twierdzenie, czy może pytanie, ale sam fakt, że słyszał słowa i rozumiał ich znaczenie, napełnił go przekonaniem, że jednak żyje. Spróbował się rozejrzeć, ale to tylko znowu wprawiło przestrzeń w ruch wirowy. Zamknął oczy. Otworzył. Nic. Wszystko nadal poruszało się wokół niego. Zamknął je jeszcze raz i zacisnął ze wszystkich sił powieki, aż poczuł przeszywający ból pod czaszką. Otworzył znowu. Przed nim z wiadrem w ręce stał Waśka.

            – Co ty kurde z tym wiadrem? – Wymamrotał.

            – Muszę cię dobudzić. Bo już prawie południe a o drugiej ma tu być doktorowa. Co ci Wala pamięć całkiem odjęło? Obiecałeś doktorowej, że zdradzisz jej tajemnice, co dolega doktorowi. Sam jestem ciekaw.

            – A! Doktorowa… Ta doktorowa…

            – Tak ta. A co znasz inną. Mamy tu tylko jednego doktora i jedną doktorową.
No chyba, że o czymś nie wiem. Kurde Wala jak bym wiedział, że tak będzie, to bym się nie podejmował dbać o twoje interesy.

            – Ale puki co, to nadal jesteś moim agentem? – Niepewnie zapytał Waldek.

            – Jasne że jestem. Na dwudziestu procentach, pamiętasz?

            – Pamiętam Waśka, pamiętam. Podaj mi proszę buty.

            Waśka kopnął w stronę Waldka granatowe Adidasy za kostkę, zapinane na rzepy.

            – Dzięki. Dam radę. ­– westchnął Waldek.

            Zaczął zakładać buty, ale niestety były jakieś, za małe czy co?  W ogóle nie chciały wchodzić. Nawet wypadały z waldkowych rąk. Mundek, z politowaniem kiwając głową, uklęknął i pomógł Waldkowi założyć buty.

            – Jestem twoim agentem. Zgoda, ale zakładanie ci butów, nie należy do moich obowiązków. Zrobiłem to tylko dlatego, że jesteś nadal moim najlepszym kumplem.

            Waldek obuty w adidasy i ubrany w dżinsy firmy Diesel. Wstał o własnych siłach
i wciągnął w spodnie podkoszulek z nadrukiem „I’LOVE NY”

            – No dobra Waśka, to co ty w ogóle do mnie mówiłeś?

            Mundek walnął się otwartą dłonią w czoło tak głośno, że Waldek aż przykucnął i zmrużył oczy.

            – To nie ma sensu, najpierw się napij. – stanowczo zażądał Mundek.

            Podszedł do stołu i odkręcił słoik z ogórkami. Próbował dosięgnąć jednego palcami ale dłoń nie mieściła mu się w otworze słoika. W końcu zrezygnował i powiedział:

            – Sam se wyjmij. – A po chwili dodał – I dla mnie też jednego.

            Waldek podszedł i wkładając całą dłoń do słoika wydobył cztery ogórki i położył je na zakrętce. Wypili po pierwszym i zakąsili ogórkami.

            – No widzisz Wala, nie lepsza czyściocha. Ale zaraz – Mundek spojrzał wymownie na Waldka. – ty przecież nigdy po pierwszym nie przegryzasz.

            – No widzisz Waśka, chyba się starzeję. – Odparł Waldek i w zadumie pokiwał głową.

 

            O czternastej przyjechała doktorowa. Mundek koniecznie chciał być przy rozmowie, ale Waldek stanowczo się temu sprzeciwiał, aż w końcu kazał Mundkowi iść do Maźniakowej po Wino. Nie takie normalne wino, tylko czerwone, wytrawne. Gdy Mundek wrócił ze sklepu, doktorowa już się zbierała do wyjścia. Waldek wziął wino od Mundka i wszedł na chwilę do chałupy mówiąc.

            – Zaraz wracam tylko dodam lekarstwo do wina.

            Wszedł do środka i po dwóch minutach był już z powrotem. W ręce trzymał butelkę wina z wciśniętym do połowy korkiem. Podał ją doktorowej i powiedział.

            – Tylko niech pani zrobi wszystko dokładnie jak powiedziałem.

            – A czy to na pewno zadziała? – Zapytała z nutką niepewności w głosie.

            – Ręczę pani, że już jutro doktor będzie zdrów jak ryba.

            – To wspaniale. Bardzo panu dziękuję panie Waldku, gdyby pan kiedyś, coś…

            – Oczywiście pani doktorowo, gdybym kiedyś, coś… To na pewno… No proszę już jechać i pamiętać co mówiłem.

            – Oczywiście panie Waldku kochany. Wszystko tak jak pan powiedział. Co do joty… Do widzenia, Pa!

            Doktorowa wsiadła do samochodu i odjechała z piskiem opon.

            – No dobra Waśka chodź, trzeba się napić.

            Weszli do chałupy. Mundek usiadł za stołem a Waldek wyjął świeżą butelkę z kredensu. Postawił ją przed Mundkiem i wręczył mu dwudziestozłotowy banknot.

            – Co to? – Zdziwił się Mundek.

            – Jak to co? Twoje dwadzieścia procent.

            – Czyś ty zwariował?! Wziąłeś od niej tylko stówkę?! To wino kosztowało dwadzieścia dziewięć złotych!  – Wydzierał się Mundek.

            – To moje koszty, ty masz prowizję według umowy. – Tłumaczył się Waldek.

            – Czy ja cię muszę wszystkiego uczyć od podstaw. Wino, do tego lekarstwo…

            – Jakie lekarstwo? – Spytał zdziwiony Waldek

            – Jak to jakie? To, które dolałeś do wina.

            – Nic nie dolewałem do wina. Otworzyłem tylko butelkę żeby wyglądało, że coś dolałem. Myślałeś, że będę truł doktora jakimś świństwem.

            – Tak przecież powiedziałeś doktorowej, że idziesz dolać lekarstwo.

            – No powiedziałem. I co z tego? Problem doktora jest o wiele poważniejszy niż ci się wydaje i żadne lekarstwo by mu i tak nie pomogło.

            – To znaczy, że oszukałeś doktorową. Tak?

            – W pewnym sensie tak, ale dla dobra jej i doktora. Zobaczysz, jeśli wszystko pójdzie dobrze to doktor już jutro będzie zdrowy.

            – Jakim cudem?

            – No właśnie cudem. Cuda mój drogi się zdarzają i to na każdym kroku, trzeba tylko umieć je dojrzeć.

            Mundek spuścił z rezygnacją głowę i nie miał już zamiaru polemizować z kolegą.

            – Wiesz co Wala, ty to jesteś równo porypany. Napijmy się i nie gadajmy już o tym.
I tak przy tobie nie dojdę do majątku.

            Wypili flaszeczkę rozmawiając o bardziej przyziemnych i przyjemniejszych rzeczach niż interesy. 


            Po wyjściu Mundka, Waldek zdjął tylko buty i dżinsy, i położył się do łóżka. Długo leżał na wznak, nie mogąc zasnąć. Myślał o tych dziewczynach. O ich półnagich, zimnych ciałach, leżących w nieładzie, w zaroślach. Widział ich włosy, potargane i zmieszane z ziemią, blade chude nogi rozrzucone na boki, ich martwe oczy.  (…)

            …Szedł ścieżką. Przez niezbyt gęsty las. Nie znał tego miejsca. Nie wiedział gdzie tak naprawdę jest. Widział tylko drzewa i to z każdej strony. Otaczały go szczelnie. Zaczął tracić orientację. Uspokój się, skoncentruj, bo za chwile się zgubisz. Mówił do siebie. Chyba w myślach, bo nie słyszał słów. Usłyszał trzask łamanych gałęzi a potem stłumiony krzyk. Bez zastanowienia ruszył w tamtą stronę. Już teraz wiedział, że to mu się śni. Nogi prawie nie dotykały ziemi. Mknął, jakby szybując tuż nad nią. Drzewa obok, migały jak za szybą pędzącego samochodu. Wreszcie dojrzał coś na wprost pomiędzy drzewami. To były brzozy. Te drzewa, to były brzozy. Pomiędzy białymi pniami, w odległości przynajmniej stu metrów, stał mężczyzna. Pomimo dystansu, jaki ich dzielił, widział go dokładnie. Stał w rozkroku i patrzył w ziemię. Stał tyłem, bo gdyby się odwrócił, Waldek na pewno zobaczył by jego twarz i zapamiętał. Ale on stał cały czas tyłem i ani myślał się odwrócić. Waldek nagle zdał sobie sprawę, że to „On”, ten facet, który jest temu wszystkiemu winien. I wtedy zobaczył, jak sto metrów dalej, pod stopami tego faceta, coś się poruszyło. Wtedy zrozumiał. I od razu wiedział co musi zrobić. Właściwie, nawet się nie zastanawiał. Ruszył biegiem w jego stronę, nie martwiąc się tym, czy tamten go usłyszy, czy nawet zobaczy. Widział teraz jak pod stopami tamtego faceta, wije się związana, drobna, spanikowana dziewczyna. Ma potargane blond włosy, zakneblowane usta i olbrzymie przerażone, niebieskie oczy. Starał się z całych sił przebierać nogami, by jak najprędzej znaleźć się przy nich. Nie zastanawiał się co będzie jak tam dotrze. Co zrobi. Na razie skupiał się z całych sił, by przyspieszyć. Wiedział, że śni i wysilanie mięśni na nic się nie zda. Musi się skupić i biec. Biec nie nogami, lecz mózgiem. Biegł, przynajmniej tak mu się wydawało, ale dystans dzielący go od dziewczyny i jej oprawcy, wcale się nie zmniejszał. A każdy ruch wymagał od niego coraz to większego wysiłku. Powietrze było gęste jak syrop. Stawiało opór większy niż woda w basenie. Każdy krok wymagał nieopisanej siły. Ale on biegł, tylko jakby na zwolnionym filmie. Biegł i obserwował tamtego faceta, który klęczał teraz nad przerażoną dziewczyną, ze spuszczonymi do kolan spodniami. Po chwili położył się na niej i zaczął kopulować. Waldek biegł. A to, że każdy krok, każdy ruch dosłownie, okupiony był prawie fizycznym bólem, nie było wcale najgorsze. Najgorsze było to, że widział wszystko dokładnie, jakby stał nad nimi i patrzył.
I nie mógł przestać. Nie mógł przestać biec i nie mógł przestać patrzeć. Czas i przestrzeń, zmiksowane razem, tworzyły coraz gęstszy syrop, ale ów syrop był całkowicie bezbarwny i klarowny. Patrzył przez niego jak wstaje i zapina spodnie. Potem jeszcze raz nachyla się nad nią i dusi… Jego dłonie w gumowych rękawiczkach pozostawiają sinobrunatne ślady na białej smukłej szyi. Jej oczy patrzą nieruchomo w niebo tego samego koloru.
I wtedy czas przyspieszył. Przestrzeń zaczęła umykać a dystans szybko się kurczył. Wtedy on, to znaczy, ten facet, go zauważył. Pozbierał jeszcze coś do niebieskiego foliowego worka i ruszył biegiem przed siebie, dokładnie w chwili, kiedy Waldek znalazł się o krok od niego. Spojrzał na dziewczynę, wiedział, że nie żyje, ruszył w pościg za mordercą. Ścigany był szybki i zwinny. Pomimo wielkiego wysiłku Waldek nie mógł zmniejszyć dystansu. W pewnym momencie doznał olśnienia, czy jak by tego nie nazwać. Zobaczył na leśnej drodze  samochód. Srebrne BMW, stało zaparkowane na leśnym trakcie nie opodal jego wylotu na asfaltową drogę. Wtedy jakaś siła zawróciła go w biegu i pociągnęła w odwrotnym kierunku. W kilka sekund znalazł się na tej drodze, tuż przy BMW. Zatrzymał się. Rozejrzał w około. Ani żywej duszy. Wyjął z kieszeni nóż i przez chwile patrzył się na niego ściskając go w ręku. To był kozik Waśki. Skąd wziął się w jego kieszeni? Przypomniał sobie że przecież śni a we śnie wszystko jest możliwe. Położył się pod samochodem i przeciął gumowe przewody hamulcowe. Z tyłem nie poszło już tak łatwo, ale po kilku minutach obydwa przewody były przełamane. Wyszedł na asfalt i rozejrzał się w jedną i w drugą stronę. Przy rowie stał drogowskaz –„Lidzbark Warmiński – 26 km”. Przeszedł na drugą stronę drogi i wszedł w las. Przed nim było wzniesienie. Postanowił wejść na szczyt. Las kończył się kilkadziesiąt metrów przed wierzchołkiem wzniesienia. Nie rozumiał dlaczego się jeszcze nie obudził. Powinien się teraz obudzić, zadzwonić do Macieja i szybko przyjechać z nim w to miejsce. Dziewczynie raczej już nie pomoże, ale mogą schwytać mordercę. Daleko pewnie nie zajedzie bez hamulców. Wszedł na sam szczyt wzniesienia, skąd rozciągał się malowniczy widok. Poniżej wiła się asfaltowa droga, pośród mniejszych pagórków i jezior. W pewnym momencie zobaczył nadjeżdżający drogą samochód. Szosa na tym odcinku dość stromo schodziła w dół. Teraz widział już dokładnie, to było srebrne BMW. Pędziło jak na złamanie karku. Lawirowało po asfalcie, jakby kierowca rozpaczliwie próbował zahamować. Droga schodziła coraz niżej, aż skręcała wzdłuż jeziora. Samochód wszedł w zakręt z taką prędkością, że żadna siła nie mogłaby go utrzymać na drodze. Wypadł z niej i kilkoma dużymi susami dosięgnął jeziora. Rozległ się głośny plusk i już po chwili, po BMW nie było nawet śladu. Waldek odetchnął z ulgą i…

            …Obudził się we własnym łóżku. Zlany potem i wycieńczony. Spojrzał na ścienny zegarek. Była piąta dwadzieścia. W zasadzie to nie musiał się spieszyć. Maciej zaczynał pracę o siódmej. Do tego czasu zdąży coś zjeść i się przebrać. Dziewczynie nie uratuje już życia a mordercą, też może się już nie przejmować. Wypił kawę, umył się przy zlewie, założył czysty podkoszulek, tym razem z napisem „You win or you die”, usiadł przy stole i głęboko zaciągnął się papierosem. Przypomniała mu się twarz błękitnookiej. Stracił apetyt. Wyjął z kredensu butelkę i nalał pół szklanki.

            Ale dorwałem skurwysyna – pomyślał i przełknął sete pod ogórka.

            Była siódma, lub kilka minut po, kiedy załomotał do drzwi Waśki.

            – Czego kurna. Ki zbój wodę mąci. – Jak zwykle entuzjastycznie witał gości Mundek.

            – Bierz komóre i dzwoń do Maćka. – Bez przywitania polecił mu Waldek, gdy tylko ten otworzył mu drzwi.

            – Co złapałeś go?

            – Można tak powiedzieć. Dzwoń. Powiedz, że mam trop.

            Mundek wybrał z listy kontaktów numer Inspektora Macieja Smutkoskiego.

            – Halo! Tu Mundek Waśka. Mamy trop. Przyjeżdżaj.

            Potem się rozłączył. Waldek siedział na schodach i palił papierosa.

            – Daj i mnie zapalić i opowiadaj. – Upomniał się Mundek.

            Siedzieli tak sobie na schodach do mundkowej chałupy i palili papierosy a Waldek opowiadał Mundkowi swój sen. Zdążył jednak opowiedzieć tylko do momentu, jak zaczął gonić uciekającego mordercę, kiedy na drodze rozległ się sygnał policyjnego radiowozu.
Wyszli zza budynku i pomachali w stronę samochodu. Radiowóz zatrzymał się, po czym cofnął i wjechał na podwórko Waśki. Z samochodu wysiadł Maciej i szedł w ich kierunku.

            – Dzień dobry. Inspektor Smutkowski, Komenda wojewó… – Urwał, jak odszedł już wystarczająco daleko od radiowozu i gdy kierowca już go nie słyszał.

            – Cześć Maciek. – Powiedział szeptem Mundek.

            We trzech udali się do drewutni. Tu też już zagościła unia europejska. Jak śmiał się z Waśki, Waldek. W drewutni było zainstalowanych wiele udogodnień. Pierwszą z nich był barek. Ukryty w ścianie równiutko poukładanych szczapek drewna. Na pozór wyglądało to tak, jakby pod ścianą poukładane były drwa, jednak po naciśnięciu jednego klocka, odblokowywały się ukryte drzwiczki i ukazywała się jakże zacna zawartość. Była też podłoga z palet, oświetlenie i elektryczna termo dmuchawa, żeby zimą nie marzły stopy. Mundek od razu otworzył barek i wyjął z niego trzy szklanki.

            – Ja to nie mogę, rozumiecie jestem na służbie. – Oponował inspektor.

            – A tam pierdzielisz. Chcesz złapać mordercę? To pij. – Przemówił mu do rozsądku Mundek.

            – Zabił kolejną. Zgwałcił i udusił następną dziewczynę… – Waldek zaczął opowiadać bez większych emocji.

            Dopiero teraz widać było, że jest wycieńczony i niewyspany. Mówił jakby opowiadał marny film. Zupełnie bez emocji. Gdy dotarł w opowiadaniu do tego momentu, w którym skończył opowiadać Waśce, przerwał i zawahał się przez chwilę, potem kontynuował.

            – Wyszedłem na drogę i zobaczyłem drogowskaz: - „Lidzbark Warmiński – 26 km” no i wtedy się obudziłem.

            – A morderca? Jak wyglądał, dokąd uciekł? – Zaczął gorączkowo zadawać pytania inspektor.

            -- Nie wiem, nie widziałem go dokładnie. Może jak będę na miejscu zbrodni, to coś więcej zobaczę. – Skłamał Waldek.

            – Dobra zabieram was na Komendę. Zbierzemy zespół i zaczniemy poszukiwania w terenie.

            Wypili jeszcze na drugą nogę i ruszyli w stronę radiowozu, który czekał na podjeździe. Wsiedli i natychmiast ruszyli do Olsztyna. Waldek prawie całą drogę drzemał wsparty o ramie Mundka. Gdy dotarli do stolicy województwa, włączyli sygnały i na kogutach przemknęli przez zatłoczone miasto wprost do komendy.

            W gabinecie komendanta dostali kawę a Waldek nawet jakąś kanapkę. Dyskutowali nad rozłożoną na dużym stole mapą. Jeden z policjantów przyniósł cyrkiel i wbijając igłę w Lidzbark Warmiński, narysował okrąg o promieniu 26 km, oczywiście po przeliczeniu według skali. Waldek przyglądał się mapie i wytypował dwa miejsca w pobliżu drogi wojewódzkiej i powiatowej. Obydwa w okolicach jezior. Po dokładnej analizie Okazało się, że do przeszukania jest około czterech hektarów lasu. Inspektor wydał odpowiednie dyspozycje i wszyscy policjanci rozeszli się organizować poszukiwania. Zostali tylko we trójkę.

            – Bo widzisz Maciej, to była taka droga jak ta, na której chciałeś mnie zastrzelić. Pamiętasz? Niedaleko Świnioryjów.

            – Pamiętam, szukaliśmy wtedy tej zaginionej dziewczyny.  Tak, byłem wtedy jeszcze komisarzem w powiatówce… I ty ją na drugi dzień znalazłeś, w tym bunkrze. Pamiętam. To była akcja.

            – Tej już nie uratuję. – Ze smutkiem w głosie powiedział Waldek.

            – Ale może złapiemy drania i nikogo już więcej nie zamorduje. – Pocieszał go inspektor.

            – Na pewno już nikogo nie zamorduje. – dodał bez żadnych emocji Waldek.

            W tym momencie do gabinetu wszedł jakiś oficer i powiedział:

            – Panie inspektorze, wszystko gotowe, możemy ruszać.

            – W porządku. Najpierw na tą powiatówkę, mam przeczucie. – polecił Smutkoski.

            Na miejscu byli po jakichś czterdziestu pięciu minutach. Wysiedli z radiowozu dokładnie przy drogowskazie „Lidzbark Warmiński – 26 km”. Waldek rozejrzał się dookoła. Wszystko wyglądało podobnie.

            – Jeśli to ten znak, a wszystko na to wskazuje, to trzeba szukać tam. – Wskazał palcem kierunek.

            Las był brzozowy, niezbyt gęsty i delikatnie schodził w dół. Wszystko pasowało Waldek był już prawie pewny, że to tu.

            – Chcesz tam iść? – Zapytał inspektor.

            – Po co? – Odparł beznamiętnym głosem Waldek. – I tak już nic się nie da zrobić. A mogłem ją uratować.

            – Co ty pieprzysz Wala. Przecież to był tylko sen. Jak miałeś ją uratować. – Włączył się Mundek.

            – Mógłbym, gdybym był silniejszy.

            – Na mózg ci chyba padło. Nic nie mogłeś zrobić. Śniłeś. Rozumiesz?

            Waldek już nic nie mówił. Siedział na tylnej kanapie radiowozu z nogami na zewnątrz i palił papierosa. Inspektor rozmawiał z jakimiś mundurowymi a Waśka pociągał z piersiówki. Nagle zacharczał radiotelefon:

            – „Znaleźliśmy zwłoki. W lesie, czterysta metrów poniżej drogi. Przyślijcie techników i koronera”.

            Do Waldka podszedł inspektor.

            – Znaleźli ją. Nie żyje.

            – Wiem, słyszałem przez radio. – odparł Waldek.

            – Chcesz tam iść, zobaczyć to miejsce? – Zaproponował Smutkoski.

            – Nie. Po co? Już to wszystko raz widziałem, nie zniósł bym tego drugi raz.

            – Może coś byś… Poczuł? Zobaczył? No w sprawie mordercy… Rozumiesz, musimy go złapać, żeby już nikomu nie zrobił krzywdy. – Próbował motywować Waldka inspektor.

            – On już nikomu nie zrobi krzywdy. – Odparł spokojnie Waldek – Nie żyje.

            – Jak to nie żyje? – Zdziwił się Smutkoski. – Skąd wiesz?

            – Widziałem to.

            – Co widziałeś?  Gdzie są zwłoki?

            – Widziałem jak wpadł do jeziora, razem z samochodem.

            – Z jakim samochodem?

            – Srebrne BMW na olsztyńskich numerach. To nie daleko, jak chcesz to pokaże to miejsce i go sobie wyciągniecie później. Teraz chciałbym już jechać do domu. Jestem wykończony i bardzo chce mi się spać. – To mówiąc ziewnął teatralnie.

            – W porządku jak chcesz. Możemy jechać tym radiowozem, wezmę tylko ze dwóch posterunkowych.

            Po kilku minutach stali na feralnym zakręcie a dwóch posterunkowych, przeprowadzało oględziny śladów opon na poboczu i na łące poniżej drogi. Wszystko potwierdzało, jak na razie, słowa Waldka.

            – Możesz mnie teraz zawieźć do domu. – Poprosił Waldek słaniający się dosłownie na nogach.

            – Jasne, jak sobie życzysz. – odparł Maciej. – Zaraz ktoś was zawiezie z powrotem.

            Wrócił do samochodu i przez szczekaczkę wezwał drugi radiowóz, który zjawił się w pięć minut. Po prawie półtoragodzinnej jeździe byli w Świnioryjach. Waldek całą drogę przespał na tylnej kanapie. Teraz wyglądał o wiele lepiej i nawet się uśmiechnął, żegnając się z sierżantem, który odwiózł ich pod sam dom Waldka.

            Wala – zaczął rozmowę Waśka. – skąd wiesz że on jest w tym samochodzie na dnie jeziora?

            – Ano wiem Waśka, jestem pewny, bo to ja go tam wysłałem.

            – Jak to ty? Przecież wtedy spałeś?

            Waldek opowiedział, koledze resztę swojego snu. Gdy skończył, Waśka siedział naprzeciwko niego, z otwartymi ustami i miał zamiar o coś zapytać, ale Waldek go wyprzedził.

            – Masz Waśka przy sobie ten kozik?

            – Jasne, że mam, zawsze go przy sobie noszę.

            – To pokaż. – Waldek wyciągnął rękę w stronę kumpla.

            Waśka pogmerał w kieszeni i wyjął swój kozik. Otwarł ostrze, podsunął sobie pod nos i powąchał. Był śliski i śmierdział płynem hamulcowym. Potem podał go koledze.

 

Poprzednie

Wróć

Następne

bottom of page