Przemysław R. Cichoń
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Od przystanku PKS-u, do Szpitala Powiatowego było dobrych piętnaście minut marszu.
Była już prawie jedenasta. Mundek przez ten kwadrans wyobrażał sobie najgorsze. Jakież było jego zdziwienie, gdy na oddziale chorób wewnętrznych, gdzie według pani z informacji, leżał pacjent Paciaja Waldemar, zastał uśmiechniętego, dowcipkującego w najlepsze i flirtującego z pielęgniarkami, Waldka.
– Cześć stary. Co tak późno, myślałem, że już nie przyjdziesz. – Przywitał go entuzjastycznie Waldek.
– Ten pieprzony Pekaes nie przyjechał i musiałem czekać prawie dwie godziny na następny.
– Tłumaczył się Mundek.
– Ależ Waśka, wyrażaj się, tu są damy. – Waldek skinął głową w stronę dwóch młodych pielęgniarek, które rozmawiały z pacjentem, leżącym na łóżku przy drzwiach.
Zachichotały, mówiąc coś szeptem jedna do drugiej.
– Przepraszam. – Poczerwieniał Mundek zmieszany.
– No to gadaj teraz co tam w Świnioryjach.
– Jak to co? Przecież to było wczoraj. – odparł zaskoczony pytaniem Mundek.
– Co było wczoraj?
– No wczoraj cię zabrali do szpitala.
– A! No właśnie. To gadaj jak to było, jak mnie zabrali do szpitala, – Dopytywał się Waldek. – Bo za chiny nic nie pamiętam.
– No więc – Zaczął Mundek – obudził mnie sygnał karetki. Wyjrzałem przez okno, a ona staje gdzieś koło ciebie, pomyślałem, że na pewno coś się stało. Pobiegłem i widziałem jak cię zabierali, byłeś nieprzytomny.
– No patrz, kiedyś mi się to zdarzało notorycznie i nigdy mnie karetka nie zabierała.
– Co ci się zdarzało motorycznie? – Spytał zdezorientowany Mundek.
– No-to-rycz-nie, to znaczy często, cyklicznie, prawie codziennie, rozumiesz.
– Nie rozumiem. Wydaje mi się, że nigdy wcześniej nie miałeś zawału.
– Jakiego zawału? Wcale nie miałem żadnego zawału. Doktor mówi, że mam zaburzenia elektrolitowe. Prawdopodobnie na skutek złej diety. Do tego stres, no i mam też wrzoda na żołądku i nadkwasotę. To prawdopodobnie na skutek nerwicy.
– Kurwicy, to zaraz ja tu dostane i wrzodów na mózgu. Jesteś tak ciężko chory i się jeszcze śmiejesz? Pamiętasz Kucharskiego? Też miał wrzody na żołądku i już będzie pięć lat jak ziemię gryzie.
– Waśka, teraz na wszystko są tabletki. Nawet na nerwicę, stres, chandrę, kurwicę…
– pokazał Waśce garść niewielkich, różowych tabletek wyjętych z kieszeni szpitalnej piżamy.
– Super lekarstwo, pomaga prawie na wszystko, nawet na ból zębów.
– Skąd to masz – Zaniepokoił się Mundek.
– Ciii… Mój znajomy z sali numer siedem, ma tego pod dostatkiem. Wziąłem dwadzieścia na kredyt. Wiedziałem że przyjdziesz. Chcesz jedną?
– Wygłupiasz się. To może ci zaszkodzić. Lekarz o tym wie? – Zapytał ściszonym głosem Mundek.
– Coś ty! Czasem mu nie mów. Lekarze są bardzo konserwatywni i nie uznają niekonwencjonalnych metod leczenia. Ja po tych tabletkach czuję się rewelacyjnie.
– Oddaj mi je, w tej chwili. – Stanowczo, już nie szeptem, zażądał Mundek, wyciągając w jego kierunku dłoń.
– No co ty Waśka, dałem za nie pięć dych, to znaczy jeszcze nie dałem, ale muszę oddać.
– Oddasz mi te tabletki, albo idę powiedzieć wszystko lekarzowi, i o tym gościu z siódemki, który tym handluje, też wspomnę.
– Nie wygłupiaj się Waśka. Bez nich…
– Oddawaj, albo idę do lekarza! – Mundek podniósł głos.
– No już dobrze, masz. – Waldek wysypał na dłoń Mundka dziesięć tabletek.
– I z drugiej kieszeni też. – Nie ustępował Mundek.
Waldek oddał Waśce wszystkie tabletki i spojrzał na niego z miną dziecka, któremu ktoś właśnie zabrał lizaka. Niewzruszony Mundek zacisnął dłoń z tabletkami i wyszedł bez słowa z sali. Po chwili wrócił i wręczył Waldkowi niebieski banknot.
– Idź zwróć pieniądze temu gościowi i powiedz mu, że jak ci jeszcze raz sprzeda jakieś prochy, to będzie miał ze mną do czynienia.
– No już dobrze Waśka, dobrze, idę. A co z nimi zrobiłeś?
– Wywaliłem do kibla i spuściłem wodę. Jak już cię wyleczą i wyjdziesz do domu, to się porządnej gorzałki napijemy, a nie będziesz się truł jakimś świństwem.
Waldek wrócił ze spuszczoną głową do sali. Zaraz za nim weszła pielęgniarka.
– Pan Paciaja? – Spytała.
– Tak, to ja! – Uśmiech szybko wrócił na twarz Waldka. – Chciała mnie pani zaprosić na randkę.
– Nie zupełnie na randkę, Panie Paciaja, ale pójdziemy razem na UKG.
– Uroczą Kolację pod Gwiazdami? – Żartował sobie Waldek.
– Nie, Ultrasono-Kardio-Grafię – echo serca. Chcemy znaleźć przyczynę pańskiej arytmii. Badanie jest nieinwazyjne i zupełnie bezbolesne. Proszę usiąść, zawiozę pana.
– wskazała wózek, który ze sobą przyprowadziła.
Waldek zaczął protestować:
– Nie ma takiej potrzeby, pójdę nogami. – Stwierdził stanowczo.
W końcu jednak dał się przekonać, grzecznie usiadł na wózku i pojechał z pielęgniarką na badanie. Mundek postanowił na niego poczekać. I tak nie miał nic do roboty. Co prawda nie cierpiał szpitali, choć nigdy w żadnym nie leżał. Ostatnio był w szpitalu odwiedzić ciotkę Danutę, która leżała tu ze skrętem kiszek. Następnego dnia dostał takiej biegunki, że nawet myślał, że się tym skrętem od ciotki zaraził. Okazało się jednak, że był to tylko objaw stresu i biegunka ustąpiła po trzech dniach. Ale przez te trzy dni to miał dosłownie przesrane. Szpitali po prostu unikał. Ale to była zupełnie inna sprawa. Wala to przecież jego najlepszy kumpel i choćby miał srać przez tydzień, to musiał przecież go odwiedzić i się nim zaopiekować.
Gdy tylko Waldek wraz z pielęgniarką wyszli, a właściwie, wyjechali z sali, do Mundka zwrócił się pacjent, który leżał na łóżku pod oknem i do tej pory nic się nie odzywał.
– Panie, ten pana kolega to jakiś jasnowidz, czy coś? – Spytał nieśmiało.
– A co? Coś się stało?
– Panie, jak go tu przywieźli, to było nad ranem, przyszedł doktor, co to miał dyżur. Marnie wyglądał, ten pański kolega, i był bardzo słaby, a na tym łóżku pod drzwiami leżał taki Nowak. Młody facet. Przyjęty z dusznością, ale nikt nie wiedział co mu jest. Różne tu doktory u niego były. Badali, dawali mu jakieś leki i obserwowali. I nic. A ten pański kolega od razu jak go zobaczył, a może dopiero jak mu podał rękę, tego dokładnie nie wiem, coś wyczuł. Powiedział doktorowi, żeby go od razu zabrali na OIOM, bo chłopina się tu lada moment przekręci. Z początku, to się ten doktor ośmiał, ale pański kolega powiedział mu coś na ucho i za moment wieźli już Nowaka na intensywną terapię. Okazało się, jak się później dowiedziałem, bo mam tam znajomą pielęgniarkę, że ten Nowak miał jakiś zator w płucu, czy coś, i jak by go nie wzięli na ten OIOM, to by się faktycznie przekręcił. A tak podali chłopu heparynę i jakieś inne leki i chłopina se żyje. I całkiem nieźle się czuje.
Co on panie, jaki doktor jest, czy może energoterapeuta?
Mundek wysłuchał z zaciekawieniem opowiadania i odparł:
– Nie. On normalny człowiek jest. Żaden tam doktor. Po prostu nieraz mu się co przyśni i tyle.
– Jak to przyśni? – Dopytywał pacjent spod okna.
– No tak jak każdemu. Panu się nigdy nic nie śni?
– No pewnie, że mi się śni, ale nie rozpoznaje u ludzi zatorów płucnych na podstawie uścisku dłoni.
– To pewnie przypadek. Taki zbieg okoliczności jak to mówią. A jeśli można wiedzieć, panu co dolega? – Mundek niezręcznie usiłował zmienić temat.
Do sali wjechał właśnie rozgadany Waldek, wraz ze śmiejącą się do rozpuku pielęgniarką, pchającą wózek na którym siedział.
– No i po bólu. – Oświadczył wszem i wobec Waldek. – Serce mam jak dzwon. Nie wiem tylko dlaczego każą mi tu zostać, skoro jestem zdrowy.
– Nie tak zupełnie. – Wtrąciła pielęgniarka. – Ma pan spory mętlik w organizmie, że tak powiem. Musi pan przyjmować leki, aż ustabilizują się wyniki z krwi. Elektrolity ma pan do niczego, za mało wapnia, potasu, magnezu, sodu, wszystkiego ma pan za mało, no tylko poczucia humoru, to ma pan aż za nadto, ale na to, to już nie ma lekarstwa.
Korpulentna blondynka w białej spódniczce i błękitnym, dopasowanym wdzianku, bez ostatniego guziczka przy kołnierzyku, Nachyliła się nad Waldkiem i podłączyła dren z kroplówką z powrotem do wenflonu, który miał na lewym przedramieniu.
– Teraz niech pan sobie poleży, żeby zeszła kroplówka. Potem przyjdę pobrać panu krew do badania.
Waldek grzecznie wykonywał wszystkie polecenia pielęgniarki i wciąż zerkał na jej dekolt. Widocznie drażnił go ten brak guzika. A może zastanawiał się czy tam kiedykolwiek był. Znaczy, ten guzik.
– Wala, może ci coś przywieźć? No wiesz maszynkę do golenia, szczoteczkę, ręcznik…
– Waśka, może tak przywiózł byś mi…
– Co takiego?
– No wiesz…
– Nawet o tym nie myśl. Nie ma mowy. Jesteś chory i …
– Waśka! Ja chciałem tylko słoik ogórków. Jedzenie tu jest takie mdłe. Różni się tylko kolorem. A za ogóreczkiem mi tęskno. I poczęstowałbym kolegów.
Pacjent spod okna pokiwał głową z aprobatą.
– Nie ma sprawy Wala. Jeśli tylko chcesz to ci przywiozę całą beczkę.
– Nie przesadzaj, słoik wystarczy.
Trochę jeszcze porozmawiali o wszystkim i o niczym, jak to starzy kumple i Mundek zaczął się zbierać.
– Muszę już lecieć. Jutro przyjadę z samego rana, pierwszym pekaesem. Chyba, że znowu nie przyjedzie.
– Nie musisz się śpieszyć. Coś czuję, że mnie tak szybko nie wypiszą. Ale jest jeden plus, tego że tu trochę zostanę. Widzisz, przez ten czas ucichnie trochę sprawa z tym seryjnym i pismaki może dadzą mi spokój.
– Masz rację. To daj klucz od chałupy i będę uciekał.
Waldek wskazał Mundkowi szufladkę w przyłóżkowej szafce, skąd ten wyjął klucz. Nowiutki, gerdoski klucz do nowiutkiego zamka.
Mundek odwiedzał Waldka codziennie, przez siedem dni. W końcu nadszedł piątek, dzień w którym Waldek miał zostać wypisany ze szpitala. Mundek z torbą pełną ciuchów zjawił się już o ósmej rano. Przywitał się z Waldkiem i innymi pacjentami z sali, z którymi zdążył się już zakolegować przez ten tydzień.
– Jak tam obiboku, wychodzisz dzisiaj na wolność? – Zażartował.
– Wszystko się okaże po wizycie.
– Jak to? To nie jest jeszcze pewne, że cię wypiszą?
– No niby tak, ale ostatnie słowo należy do lekarza.
W tym właśnie momencie lekarz wszedł na salę.
– Dzień dobry panom. – Przywitał się uprzejmie i od razu podszedł do Waldka. – I co, chciało by się iść do domku, nie? – Poklepał Waldka po ramieniu.
– A pewnie panie doktorze, że by się chciało.
– No to zobaczmy ostatnie wyniki…
Doktor zaczął wertować jakieś papiery w tekturowej teczce, którą trzymał w ręku.
– No tak, wyniki krwi w normie… – Mówił pod nosem, jakby sam do siebie.
– Elektrolity już okej… Leukocyty, Erytrocyty, Hematokryt, wskaźnik obniżony… Hemoglobina trochę za niska… O.B. w porządku… Myślę panie Paciaja – Zwrócił się teraz bezpośrednio do Waldka. – że mogę pana wypisać, ale… Za dwa tygodnie pojawi się pan w przyszpitalnej przychodni na badania, Okej?
– Okej doktorze, ale martwię się trochę, jak pan sobie tu beze mnie poradzi.
– Ja też się trochę martwię, ale myślę że dam sobie jakoś radę, a gdyby coś, to będę dzwonił, by się skonsultować. – Oświadczył lekarz i wybuchł spontanicznym śmiechem.
– Proszę się pakować, sekretarka przygotowuje właśnie dla pana wypis. Jak skończę wizytę, to będę u siebie, niech pan do mnie zajrzy po wypis i skierowanie na badania.
To mówiąc podszedł do następnego pacjenta i zaczął z nim rozmowę.
Waldek z Mundkiem wyszli na korytarz.
– No Wala ty to jesteś twarda sztuka. Wyślizgnąłeś się śmierci spod kosy.
– Jakiej śmierci Waśka, co ty pieprzysz. Dali mi trochę witamin i po krzyku.
– Gertruda mówi, że to wszystko przez to, że się źle odżywiasz. Teraz, przez jakiś czas będziesz jadał u nas obiady. I nie próbuj odmawiać, bo się Gertruda wkurzy, a jak ona się wkurzy, to wiesz co mnie czeka. Więc lepiej się zgódź. Oczywiście do czasu jak się nauczysz sam gotować. Gertruda zaoferowała, że cię nauczy. Nie możesz żyć tylko kanapkami i kiełbasą z grilla.
– Ale ja nawet nie mam garnków, Monika wszystkie zabrała a jedyny rondelek spaliłem w zeszłym miesiącu.
– Już masz.
– Jak to już mam?
– No normalnie, zobaczysz jak wrócimy do domu.
Po wizycie Waldek odwiedził jeszcze gabinet ordynatora i z wypisem i skierowaniem w ręku, wraz kumplem udali się na dworzec PKS.
Podwórko Waldka wyglądało prawie tak samo, nie licząc nowego płotu od frontu.
Mundek otworzył zamek kluczem i przepuścił Waldka przodem. W środku panował porządek, jakiego nie było tu od czasu kiedy Monka się wyprowadziła. Przy piecu stała czteropalnikowa kuchenka gazowa, obok szafka z blatem roboczym, nad nią wisiała półka, na której stały jakieś słoiki i blaszane pudełka z przyprawami. W drugim rogu stała lodówka z zamrażarką.
Waldek stał tuż za progiem z rozdziawioną gębą i nie mógł się zorientować gdzie jest.
– Co to ma zna-czyć? – Wydukał.
– No bo widzisz, Gertruda skrzyknęła kilka osób, jak cię nie było, żeby ci jakoś pomóc. No i urządziły ci taką prowizoryczną kuchnie, żebyś mógł sobie gotować. Szafki i kuchenka z butlą, są od Nowickich, nie dawno zrobili sobie nową kuchnie, Garnki przyniosła Walendziakowa, a tę półkę to dostałem od Maźniakowej, ze sklepu i te przyprawy też od niej. – Tłumaczył Mundek.
– A nie pomyślałeś, że ja może nie mam ochoty gotować?
– Pomyślałem, Wala, pomyślałem, ale Gertruda powiedziała, że gówno ją to obchodzi, co ja myślę i nie będzie ze mną dyskutować. Zrobiły jak chciały. – Przyznał się Mundek.
– A ta lodówka, jest wielka jak krowa i w dodatku prawie nowa. – Zauważył Waldek.
– Lodówkę to przywiozła doktorowa. Jak się dowiedziała, że jesteś w szpitalu, to zaraz na drugi dzień kupiła sobie nową a tą przywiozła samochodem doktora. Bo do jej Peugeota się nie mieściła. A zajrzyj tylko do środka. Powiedziała, że będziesz się musiał teraz dobrze odżywiać i napchała ją po brzegi różnym żarciem, a w zamrażalniku to masz chyba pół świniaka. Tłumaczyła, że to w ramach podziękowania za poradę i lekarstwo dla doktora. Podobno już jest całkiem zdrowy. A tak przy okazji, to co mu było?
Waldek popatrzył na kumpla, potem jeszcze raz omiótł wzrokiem mieszkanie i znowu spojrzał na Mundka.
– To tajemnica… jasnowidzka. – Odparł po namyśle.
– No już dobra, nie denerwuj się. Jak będziesz chciał, to pomogę ci to wszystko powynosić. A póki co… to i ja coś dołożyłem do tej lodóweczki.
Podszedł do lodówki, otworzył ją i z półki na drzwiach wyjął butelkę Wyborowej.
– Chłodniutka. – Powiedział i pomachał butelką przed twarzą Waldka.
Waldek wyjął z kredensu szklanki a Mundek w tym czasie poszedł do spiżarki po ogórki. Usiedli przy stole i odkręcili słoik. Szklaneczki od Johny Walker’a szronił już klarowny, dobrze schłodzony trunek.
– Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. – Powiedział Waldek, chuchnął w rękaw i zakąsił ogórkiem.