top of page

Opowieść kontestatora

               W Świnioryjach poruszenie. Kampania wyborcza trwa już od jakiegoś czasu. Pani sołtys okleiła wieś plakatami. Zorganizowała szereg spotkań z mieszkańcami, a właściwie z mieszkankami, w siedzibie Koła Gospodyń Wiejskich. Była nawet, w tej intencji, na Jasnej Górze. Poza tym jest prawie pewna sukcesu. Natomiast opozycja nie śpi. Jednak nadal nie może wypracować wspólnego stanowiska w sprawie wystawienia swojego kontrkandydata w najbliższych wyborach na sołtysa. Zażarte dyskusję na tyłach sklepu trwają już od tygodnia.

 

               O ósmej, za sklepem było już tłoczno. Przy pobrzękiwaniu butelek „Złotego Bachusa” i w kłębach papierosowego dymu, wrzała dyskusja. Wreszcie na mównicę, czyli betonową rampę sklepową, wypchnięty został pan Hieronim.

               – Pan tu jest najbardziej wykształcony, panie profesorze. – Ktoś krzyknął i wszyscy zaczęli skandować: – Hie-ro-nim, Hie-ro-nim!

               Pan Hieronim poprawił kołnierz płaszcza i odchrząknął. W tym momencie wręczono mu odkapslowaną butelkę Bachusa. Pociągnął spory łyk z butelki i zaczął:

               – Proszę państwa… – Rozejrzał się z wysokości rampy po zebranych i zaczął jeszcze raz. – Chłopy! – Zapadła cisza. – Tak dalej być nie może. Musimy coś zrobić. Rządy matriarchatu muszą się w końcu skończyć. Nawet amerykański prezydent, może rządzić tylko dwie kadencję a nasza sołtys chce jak Putin rządzić wiecznie. Musimy to zmienić. A jedynym sposobem, żeby tego dokonać to wygrać wybory.

               – Ma rację! Dobrze gada!  Precz z Piasecką! Wygramy wybory! – Przekrzykiwali się, zebrani za sklepem, członkowie opozycji.

               – Ale, żeby wygrać, trzeba grać! – Kontynuował pan Hieronim. – Musimy wystawić własnego kandydata na sołtysa. Wybory już niedługo. Pani Piasecka prowadzi już od dawna, zakrojoną na szeroką skalę, kampanię wyborczą. Nie możemy tak spokojnie się temu przyglądać. Proponuję wybrać jednego kandydata i zgłosić go do wyborów.

               – Tak wybierzmy kandydata! – Ktoś krzyknął a potem zapadła głucha cisza.

               Wszyscy spoglądali jeden na drugiego i nikt nic nie mówił. Hieronim też milczał.
W końcu ktoś się odezwał.

               – Hieronim! – I wszyscy znowu zaczęli skandować. – Hie-ro-nim, Hie-ro-nim!

               Hieronim próbował uspokoić rozentuzjazmowane towarzystwo, stukając butelką o kratę by zwrócić na siebie uwagę. W końcu mu się to udało i okrzyki ucichły.

               – Dziękuję za zaufanie, ale wydaje mi się, że nie jestem najlepszym kandydatem na to stanowisko. – Podniósł rękę do góry by uspokoić pomruki, które zaczęły się rozchodzić wśród zebranych. – Mam już siedemdziesiąt lat a tu potrzeba człowieka młodego i pełnego energii. Poza tym nie mam najlepszej opinii.

               – A kto z nas ma! – Krzyknął ktoś z tłumu. – Pan ma tu największe poważanie, panie profesorze. – Dodał Kawka.

               – Nie jestem żadnym profesorem. Tylko emerytowanym nauczycielem.
I bimbrownikiem znanym w całej wsi.

               – No właśnie! – Krzyknął Waldek, który był jednym z wielu wiernych fanów Hieronimusa. – Jest pan znany i poważany, poza tym wykształcony i ma pan doświadczenie. W końcu był pan przez pięć lat dyrektorem szkoły.

               – Hie-ro-ni, Hie-ro-nim! – Rozległo się znów wśród zebranych zwolenników Hieronimusa.

               – Dobrze. W takim razie proponuję przeprowadzić wewnętrzne wybory, kandydata na kandydata. – To mówiąc Hieronim zszedł z rampy.

              Przy nieustającym skandowaniu swojego imienia, obszedł budynek i wszedł do sklepu.
Co prawda Waldek myślał, że pan Hieromin miał zamiar postawić coś na to konto. 
Jednak Hieronim po chwili wyszedł ze sklepu, trzymając w jednej ręce plik kartek i kilka długopisów a w drugiej pudełko po Chupa Chupsach. Gdy wdrapał się już ponownie na rampę, oznajmił:

               – Teraz rozdam kartki. Każdy z was napisze na niej nazwisko swojego kandydata, po czym wrzuci kartkę do tego pudełka. – Podniósł do góry pudełko po lizakach i demonstracyjnie postawił je na rampie. – Później przeliczymy głosy. Kandydat, który zbierze najwięcej głosów, zostanie naszym oficjalnym kandydatem na sołtysa.

               W tym momencie zrobiło się małe zamieszanie. Każdy chciał jak najszybciej zagłosować. Pan Hieronim rozdał kartki i długopisy i sam też zapisał na kartce jakieś nazwisko i wrzucił kartkę do pudełka. Po jakichś dziesięciu minutach i burzliwych konsultacjach, odbywających się w pobliskich, krzaczastych kuluarach, gdzie przeważnie zwolennicy Złotego Bachusa załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. (Bo jak wiadomo „Piwo jest niezbędne, ale moczopędne”.) głosowanie się zakończyło. Przystąpiono do podliczania głosów. Wynik nie był trudny do przewidzenia. Przytłaczającą większością głosów, wygrał oczywiście pan Hieronim, ale były też trzy głosy na Edka Piskorza, dwa na Waldka i jeden na Kawkę, ale to chyba sam Kawka na siebie zagłosował.

               W drodze do domu, Mundek powiedział do Waldka.

               – Ja tam głosowałem na ciebie.

               – Wiem Waśka, wiem. Zastanawiam się tyko skąd aż dwa głosy?

               – No nie wiem, ale może to Hieronim na ciebie zagłosował? – Spekulował Mundek.

               – A co ty dzisiaj tak, bez zakupów? – Spytał Waldek.

               – No widzisz, Gertruda pojechała do siostry, już wczoraj po południu i wróci dopiero wieczorem. To jak się nie brzydzisz, mógłbyś do mnie wpaść. – Zaproponował Mundek.

               – Jasne i tak nie mam nic do roboty.

[…]

 

               Następnego dnia odbyło się pierwsze zebranie wyborcze. Ustalono strategię kampanii. Nakreślono główne jej tematy. Oczywiście głównym motywem, było zakończenie wreszcie ośmioletnich rządów „Babokracji”. Wprowadzenie prawdziwej demokracji, ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb męskiej części mieszkańców wsi. (Głównym postulatem było odzyskanie lub pozyskanie lokalu dla nowej inwestycji, mianowicie otwarcia, po ośmiu latach niebytu, baru „Pod Gruszą”.) Dyskutowano również na mniej istotne, marginalne tematy typu:

Czynniki, od których zależy realizacja skutecznej kampanii,
Taktyka, która zapewni wygraną Hieronimusa w wyborach.
Zapewnienie niezbędnych środków do realizacji kampanii.
Analiza struktury  elektoratu…

Ale przede wszystkim, pan Hieronim zastanawiał się nad rodzajem i gatunkiem kiełbasy.
Oczywiście chodziło o kiełbasę wyborczą. Jeśli idzie o tę brzydszą połowę wiejskiej społeczności, to tutaj nie było większych obaw o wyborcze preferencje, natomiast tę ładniejszą część, trzeba było czymś przekupić. I to było główne wyzwanie czekające teraz na Hieronimusa.

               Mimo, że oficjalnie zgłoszono kandydaturę pana Hieronima i już od przeszło tygodnia, odbywały się, prawie codziennie, wiece wyborcze na rampie za sklepem. (Maźniakowa była wręcz zadowolona, chyba jako jedyna kobieta w Świnioryjach, z prowadzenia przez Hieronima kampanii wyborczej. Ponieważ sprzedaż piwa w ostatnim czasie drastycznie wzrosła.)
Nie udało się jednak, panu Hieronimowi ustalić, co też by te baby mogły chcieć i co by można było im obiecać? Jako wykształcony i światły człowiek, zdawał sobie sprawę, że głosami tylko swoich wyznawców, nie jest w stanie wygrać wyborów. Potrzebna była więc kiełbasa. Tylko jaka? Zastanawiał się pijąc Bachusa, pan Hieronim. Problem wydawał się nie do rozwiązania. Baby w zasadzie wszystko już miały. Miały świetlicę parafialną, chór kościelny, Koło Gospodyń Wiejskich. Nawet ostatnio Piasecka zorganizowała, w ramach koła gospodyń, bezpłatny kurs języka angielskiego i to do tego za unijne pieniądze z gminy. Co im jeszcze do szczęścia potrzeba, dumał mierzwiąc wyliniałą czuprynę Hieronim, dopijając piwo. Wtedy nadszedł Waldek.

 

               – Dzień dobry panie profesorze.

               – A dzień dobry. – odparł, trochę zaskoczony Hieronim.

               – Cóż pana tak martwi? – Spytał Waldek bez ogródek.

               – To aż tak widać?

               – Jasne, wygląda pan jak zbity Basset. Niech się pan uśmiechnie. Wszystko będzie dobrze.

               – Łatwo panu mówić, panie Waldku. Czeka mnie sromotna klęska.

               – Czemóż to. Przecież do wyborów jeszcze mnóstwo czasu. Zdąży pan jeszcze te baby przekonać. – Pocieszał go Waldek.

               – Wątpię. Nie mam pomysłu. Poza tym, co mogę im zaoferować? One wszystko już mają.

               – Nie wydaje mi się. Nikt nie ma wszystkiego, czego pragnie, panie profesorze. Gdyby tak było, życie byłoby strasznie nudne i drzewa w lesie uginałyby się od wisielców.

               – Może to i prawda, to co pan mówi, ale skąd mam wiedzieć czego baby chcą?

               – No…Hmm… Są pewne sposoby… – Enigmatycznie odparł Waldek. – Ale może na początek ustalmy, co byłoby najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji.

               – No, najlepiej to jakby Piasecka… sama się wycofała z wyborów.

               – Mówi pan poważnie?

               – Nie widzę innego wyjścia. Nie mam szans z nią wygrać. Nie wygram.

               – I co wtedy będzie z barem Pod Gruszą? – Spytał rozczarowany Waldek.

               – Jak to co? Nic. Nie będzie żadnego baru.

               Waldek usiadł na rampie obok profesora i wyjął z kieszeni ćwiarteczkę.

               – Walnie pan jednego? – Wyciągnął rękę z flaszką w stronę profesora.

               – Nie. Nie mogę. Muszę dbać o reputację.

               – Po co? Przecież powiedział pan, że i tak nie wygra z Piasecką.

               – Sam już nie wiem. Pogubiłem się. A mówiłem, że jestem na to za stary.

               – Ale chciałby pan wygrać i zrobić coś dla nas, dla wsi?

               – Jasne, że chciałbym, tylko że to niemożliwe.

               – Niech się pan nie poddaje, panie profesorze. Nic, nie jest niemożliwe. Cuda w końcu też się zdarzają.

               – Pan sobie ze mnie żartuje, panie Waldku.

               – Nie skądże znowu, nie śmiałbym, panie profesorze. – zarzekał się Waldek. – A teraz muszę się pożegnać, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.

               Podał rękę panu Hieronimowi i wyrzucił pustą butelkę do blaszanego kosza z napisem „szkło”, który niedawno postawili tu pracownicy GS-u, po tym jak nazbierali w okolicznych krzakach, ponad połowę dużego kontenera na śmieci, butelek różnej maści.
A jak mówiła Maźniakowa, to i Toj-toja mają niedługo postawić.

 

               Jesień była złota. Kasztanowce, na kościelnym placu, obsypane były kolorami. Od czasu do czasu, jakiś kasztan spadając odbijał się od dachu zaparkowanego na tyłach kościoła a przed wejściem na plebanię, czarnego, terenowego Mercedesa klasy G na dwudziestu dwu calowych kołach. Proboszcz Kuleczka, jak nazywał go Waśka, krzątał się właśnie koło niego.

               – Dzień dobry. Niech będzie pochwalony… – Przywitał się Waldek.

               – Szczęść Boże. A cóż to pana Waldka sprowadza do mnie tak w tygodniu.
A w niedzielę na mszy, to się go w kościele, dopatrzeć nie mogę.

               – Tak ostatnio, to mi z Panem Bogiem jakoś nie po drodze – Odparł bez ogródek Waldek.

               – To w czym, w takim razie, mógłbym pomóc? Spytał farosz.

               – Bo wie ksiądz dobrodziej… – Zaczął Waldek, opierając się o mercedesa. – Mam taki problem z pewną kobietą…

               Proboszcz nerwowo zaczął przestępować z nogi na nogę i w końcu złapał Waldka za ramie i odciągnął od samochodu. Westchnął z ulgą po czym zaprosił gościa do środka.

               – Może pan wejdzie? Marysia nam zrobi herbatki i w spokoju sobie pogadamy, co?

               – Jasne, czemu nie. – Zgodził się Waldek.

               Weszli na plebanie w momencie, kiedy następny kasztan odbił się od lśniącego dachu Mercedesa i poturlał po brukowanym podwórku w stronę olbrzymiej, stalowej, automatycznie otwieranej, kutej bramy, na którą zerkały z dwóch stron przemysłowe kamery.

 

               Mundek już snuł plany. On, wielki organizator i przodownik wszelkiego zamieszania, miał już masę pomysłów, co do organizacji pracy, przy urządzaniu baru.

               – Założymy spółdzielnie. – Mówił – Wiesz, po co komu dawać zarobić, kiedy można samemu. Pawilon wyremontujemy w czynie społecznym. Na materiały się ogłosi ściepkę a towar weźmie z hurtowni na kreskę. Kurde szkoda, że już niema PGR-u, nie było by problemu z materiałami.
Pamiętasz jak Lusławski cały kurnik postawił z materiału, co to go zamówiliśmy na budowę obory, tej co już dawno stała wybudowana, tylko nikt tego nie odnotował w papierach? To były czasy.
Ech. – Rozmarzył się Mundek. – A co potem my wódki wypili. Lusławski całego Żuka gorzały postawił na przybicie wiechy…

               Waldek przysłuchiwał się opowiadaniu przyjaciela, ale myślami był zupełnie gdzie indziej. Bo żeby Mundek, mógł przejść do realizacji swoich ambitnych planów, najpierw on, musiał zrealizować swój. I teraz miał właśnie przejść do realizacji drugiego etapu swojego planu. O czym nikt nie miał zielonego pojęcia i tak miało pozostać.

               … Mam nawet pomysł, jak nazwiemy nasz bar. No zgadnij, zgadnij. – Nalegał Mundek. – Zgadnij jak.

               – Poddaję się. Nie mam pojęcia. Powiedz.

               – Pe… Gie… eR! Tadaaam! – Przeliterował Mundek.

               – No super. Lepszej nazwy nie mogłeś wymyślić. „PGR”, podoba mi się.

               Mundka rozpierała duma i energia. Wypili jeszcze razem małe co nieco i Mundek pobiegł w podskokach na wiec, który dziś miał się odbyć wyjątkowo po południu.
Waldek jeszcze trochę podumał, rozpatrzył wszystkie ewentualne scenariusze i wziął do ręki telefon. Wybrał numer z listy kontaktów i przystawił do ucha.

               – Dzień dobry. – Odezwał się po chwili do słuchawki. – Nazywam się Paciaja…
Miło mi że pani o mnie słyszała, myślę, że same dobre rzeczy… Tak jak najbardziej, mam dla pani pewną propozycję… Oczywiście, że nie przez telefon… O której?... Jasne, że będę.

               Odłożył telefon na stół i nalał sobie pięćdziesiątkę. Wypił, chuchnął w rękaw i…
Nalał sobie następną a na końcu zakąsił ogórkiem.

               Zmierzchało już, kiedy ubrany w garnitur po waśkowym, świętej pamięci, szwagrze, wyszedł z domu i pod osłoną coraz gęściejszego mroku, poszedł poboczem drogi w kierunku Gnijewa. Dwanaście chałup dalej, skręcił w podwórko, na którym stał piętrowy dom o jasnej elewacji z przybitą czerwoną tabliczką z napisem - „Sołtys”.

 

               We czwartek odbył się ostatni wiec wyborczy pana Hieronima. Za sklepem był tłum. Byli tu chyba wszyscy faceci z wioski, z wyjątkiem chyba tylko Zdzicha Skowrona, który leżał w domu z nogą w gipsie i Masłowskiego, który już od trzech lat leży przykuty do łóżka, je papkę przez rurkę, prosto do żołądka a pozbywa się jej później w pampersa. Poza tym stawili się wszyscy, jak jeden mąż. Pan Hieronim, wychodząc jak zawsze na mównicę, czyli rampę, oświadczył, że zrobił wszystko co w jego mocy, by przekonać wyborców do siebie. I pocieszył jeszcze wszystkich zebranych, że już wkrótce, babskie rządy się skończą i nastaną lepsze dni, dla nas uciśnionych do tej pory, biednych samców.
Tłum jak zawsze skandował  - Hie-ro-nim, Hie-ro-nim! Pomimo tego, sam Hieronim, miał raczej nie tęgą minę. Waldek zjawił się na wiecu w momencie gdy wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić do domów. Podszedł do pana Hieronima i poklepał go po przyjacielsku po plecach.

               – Będzie dobrze. Panie profesorze. Będzie dobrze. Zobaczy pan.

               – A ty skąd to możesz wiedzieć? – Odparł profesor, ale zaraz się zreflektował.
– A co, śniło ci się coś?

               – Może i śniło, a może nie śniło. W każdym razie mówię panu, że nie ma się czym martwić. Będzie dobrze. Mówię panu. Głowa do góry.

               – Powiedz, co ci się śniło Waldek? – Nalegał profesor.

               – Nie powiem. Nie chcę zapeszyć. – Stanowczo odparł Waldek.

 

               Wybory miały się odbyć już za dwa dni. Za sklepem nie było już Hieronimusa. Ale dyskusję nadal trwały. To bardzo gorący czas dla całej wsi. Wszystko już prawie gotowe.
W niedziele okaże się czyje na wierzchu. Pani sołtys od jakiegoś czasu nie pokazywał się publicznie. Nikt z męskiej połowy mieszkańców Świnioryjów tego oczywiście nie zauważył. Wszyscy za bardzo byli zaabsorbowani swoim kandydatem i byli pełni wiary w zwycięstwo.  Ktoś podobno wczoraj późnym wieczorem, widział samochód pani sołtys, jak wyjeżdżał przez stalową, automatycznie otwieraną, kutą bramę, na którą zerkały z dwóch stron przemysłowe kamery. Ale nikt się tym nie przejął. Choćby nie wiem co powiedział proboszcz, na porannej, niedzielnej mszy, to i tak wygramy, zwyciężymy. Po ośmiu latach niewoli, wreszcie odetchniemy pełną piersią. Trzeba przyznać, że nastroje były iście bojowe. A morale wysokie.

               W sobotnie przedpołudnie Świnioryje obiegła straszna wiadomość. A patrząc z innej strony, to wręcz radosna. Otóż, pani sołtys ogłosiła, że wycofuje się z wyścigu o fotel sołtysa. Przyczyną, miały być jej rzekome kłopoty zdrowotne. Oficjalny komunikat odczytano w niedzielę, zaraz po otwarciu lokalu wyborczego, który mieścił się w budynku siedziby Koła Gospodyń Wiejskich. ( A może, baru „PGR”)


                Na porannej mszy, ksiądz proboszcz wygłosił, po kazaniu, kilka słów w sprawie stanu zdrowia naszej pani sołtys i zaufania, jakie pokładają wszyscy w panu Hieronimie, któremu powierzają naszą świnioryjską przyszłość na następne cztery lata.
Waldek oczywiście nie mógł tego sobie odmówić i usiadł w pierwszej ławce jak nigdy.
Gdy tylko proboszcz skończył błogosławić wiernych po mszy, Waldek puścił w jego kierunku porozumiewawcze oko, na co kuleczka aż poczerwieniał.

Poprzednie

Wróć

Następne

bottom of page