top of page

Jeziorowe przesłanie

            Tego ranka jak zwykle, od kilku już tygodni, od strony jeziora dochodziÅ‚y odgÅ‚osy wystrzaÅ‚ów. Już od szóstej, pomimo szarówki, myÅ›liwi nie odpuszczali gÄ™siom gÄ™gawom. Od pierwszego wrzeÅ›nia walili ile wlezie. A byÅ‚a już poÅ‚owa października. Nad trzcinowiskami, co chwila sÅ‚ychać byÅ‚o specyficzne gÄ™ganie, kiedy to caÅ‚e stada tych piÄ™knych ptaków, podrywaÅ‚y siÄ™ do lotu, spÅ‚oszone wystrzaÅ‚ami myÅ›liwych. I wÅ‚aÅ›nie dziÅ› Mundek postanowiÅ‚ wybrać siÄ™ na ryby. Nie żeby byÅ‚ wÄ™dkarzem albo rybakiem, w tym wÅ‚aÅ›nie znaczeniu. Mundek po prostu umiaÅ‚ Å‚owić ryby, i to na wszelkie sposoby. OpÅ‚acanie skÅ‚adek i posiadanie jakichkolwiek zezwoleÅ„ na poÅ‚ów ryb, uważaÅ‚ za caÅ‚kowicie zbÄ™dne.
    - „Bo żeby Å‚owić, to trzeba umić a nie pÅ‚acić” – powtarzaÅ‚. WiÄ™kszość miejscowych miaÅ‚a podobne poglÄ…dy w tej kwestii. ZresztÄ… tu i tak wszyscy siÄ™ znali. Edek Piskorz, przewodniczÄ…cy Åšwinioryjskiego KoÅ‚a PZW i zarazem Komendant OkrÄ™gowej SpoÅ‚ecznej Straży Rybackiej, jest jego chrzeÅ›niakiem i na komunie dostaÅ‚ od Mundka skÅ‚adaka, „Wigry 2”. Tak wiÄ™c Mundek, mógÅ‚ oddawać siÄ™ swojej pasji bezstresowo i spokojnie doskonalić swe metody oraz opracowywać wciąż nowe. Ostatnio pasjonowaÅ‚ siÄ™ on metodÄ… na tak zwanego „pierdolca”. Metoda ta byÅ‚a, jak jej nazwa, bardzo prosta. WypÅ‚ywaÅ‚o siÄ™ Å‚odziÄ… na jezioro, kotwiczyÅ‚o, wyrzucaÅ‚o do wody Å‚adunek i czekaÅ‚o. Nie dÅ‚ugo, jakieÅ› piÄ™tnaÅ›cie, dwadzieÅ›cia sekund i… Jak pierdolÅ‚o, to woda unosiÅ‚a siÄ™ na jakieÅ› trzydzieÅ›ci, czterdzieÅ›ci centymetrów a wielki dymny bÄ…bel mÄ…ciÅ‚ powierzchnie wody, niczym gejzer w Yellowstone, no a rybki można byÅ‚o zbierać podbierakiem wprost do koszy w Å‚ódce.
Tak naprawdÄ™ nie byÅ‚a to metoda tak caÅ‚kiem nowatorska. Zaraz po wojnie, kiedy na podorÄ™dziu, byÅ‚o jeszcze trochÄ™ granatów, stosowano tÄ™ metodÄ™, ale z czasem granaty siÄ™ skoÅ„czyÅ‚y, a metoda, z powodów oczywistych odeszÅ‚a w niepamięć.

                Otóż owa metoda byÅ‚a genialna w swej prostocie, jedyny problem stanowiÅ‚ odpowiedni materiaÅ‚ wybuchowy a wÅ‚aÅ›ciwie jego zdobycie. Póki co nie sprzedawano w GS-ie trotylu, nitrogliceryny, amonitu, tetrylu czy dynamitu. OczywiÅ›cie , ani Mundek, ani Waldek, nie byli w stanie wyprodukować samemu takiego materiaÅ‚u. Ale byÅ‚ we wsi ktoÅ›, kto to potrafiÅ‚. Dlatego pewnego razu, kiedy to Pan Hieronim z podleczonymi oparzeniami, wyszedÅ‚ wÅ‚aÅ›nie ze szpitala, Waldek zÅ‚ożyÅ‚ mu propozycjÄ™ nie do odrzucenia. Mianowicie Pan Hieronim, miaÅ‚ wyprodukować bezpieczny materiaÅ‚ wybuchowy, który sprawdzaÅ‚ by siÄ™ w najnowszej metodzie Mundka. I emerytowany nauczyciel chemii, dysponujÄ…c odpowiedniÄ… wiedzÄ…, może nie koniecznie doÅ›wiadczeniem w tej dziedzinie, z powodu nudy i braku konkretnego zajÄ™cia podczas rekonwalescencji, zgodziÅ‚ siÄ™ taki materiaÅ‚ wykonać. A nawet przeszkoliÅ‚ przyszÅ‚ych użytkowników, co do zasad jego bezpiecznego stosowania.

                ByÅ‚a może szósta piÄ™tnaÅ›cie. Jezioro byÅ‚o gÅ‚adkie jak dupa niemowlaka. Nawet najmniejsza falka, nie skaziÅ‚a lustrzanej powierzchni zbiornika. To byÅ‚o dziwne. Przynajmniej tak w myÅ›lach twierdziÅ‚ Mundek.

                – Kurna, jeszcze nigdy nie widziaÅ‚em tak spokojnego jeziora. Normalnie lustro…
… nie ma żadnego wiatru… To dlatego nie ma fali? Ale przecież wiosÅ‚ujÄ™ i te cholerne kaczki…

                Faktycznie, rodzinka kaczek, przepÅ‚ywaÅ‚a nieopodal Å‚ódki. WyglÄ…daÅ‚o to tak jakby Å›lizgaÅ‚y siÄ™ po lodzie. Å»adnej fali, choćby najmniejszego drgnienia idealnej tafli. Dziwne.

                Mimo wszystko Mundek wypÅ‚ynÄ…Å‚ na Å›rodek jeziora i wyrzuciÅ‚ za burtÄ™ kotwicÄ™.
Z niedowierzaniem patrzył jak woda ją pochłonęła i nadal pozostawała gładka jak lustro.
W dwie sekundy kotwica dotarÅ‚a na dno. Nie byÅ‚o tu szczególnie gÅ‚Ä™boko. JakieÅ› sześć metrów, sÄ…dzÄ…c po znacznikach na sznurku. Mundek pociÄ…gnÄ…Å‚ spory Å‚yk samogonu, którego flaszkÄ™ zabraÅ‚ ze sobÄ… jak zwykle na ryby. Po czym z niedowierzaniem zanurzyÅ‚ rÄ™kÄ™ w wodzie za burtÄ…. ByÅ‚a chÅ‚odna i mokra jak woda. Mimo, że wykazywaÅ‚a wszystkie cechy fizyczne cieczy, nie falowaÅ‚a. Jej powierzchnia byÅ‚a jak tafla lodu, nieruchoma, mimo że nadaÅ‚ byÅ‚a pÅ‚ynna i w dotyku nie wykazywaÅ‚a jakichkolwiek nadnaturalnych wÅ‚aÅ›ciwoÅ›ci.

                – Co do cholery?! – przeklÄ…Å‚ Mundek.

(tak na prawdę przeklął dosadniej, ale nie byłoby elegancko tak dosłownie go tutaj cytować)
Kiedy przygotowaÅ‚ pierwszy Å‚adunek, nie byÅ‚ pewny czy powinien dzisiaj Å‚owić na jeziorze. RÄ™ce mu drżaÅ‚y, a oddech miaÅ‚ nieregularny i przyspieszony, tak że jeszcze chwila a pojawiÄ… siÄ™ pierwsze oznaki hiperwentylacji. Jednak instynkt Å‚owcy wziÄ…Å‚ górÄ™. OdpaliÅ‚ lont i wyrzuciÅ‚ obciążony kamieniem Å‚adunek za burtÄ™. Nie minęło piÄ™tnaÅ›cie sekund, gdy nastÄ…piÅ‚a eksplozja. SÅ‚ychać byÅ‚o dokÅ‚adnie, stÅ‚umiony odgÅ‚os detonacji…             Woda byÅ‚a jak kisiel, jak galareta, jak lód. Nic… DosÅ‚ownie nic siÄ™ nie wydarzyÅ‚o… Powierzchnia byÅ‚a jak poprzednio, gÅ‚adka jak tafla szkÅ‚a. Mundek z dezaprobatÄ… popatrzyÅ‚ na resztÄ™ Å‚adunków, uÅ‚ożonych na dnie Å‚ódki. Tak naprawdÄ™ nie wiedziaÅ‚ co o tym wszystkim myÅ›leć. MyÅ›lenie nigdy nie przychodziÅ‚o mu szczególnie Å‚atwo.

                – Kurna co jest do cholery. To gówno nie ma mocy. Nic, ani jednej rybki. – PomyÅ›laÅ‚.

                PostanowiÅ‚ podzielić siÄ™ tym wszystkim z Waldkiem. ZrezygnowaÅ‚ z dalszych poÅ‚owów, wyciÄ…gnÄ…Å‚ kotwicÄ™ i trzÄ™sÄ…cymi siÄ™ rÄ™koma chwyciÅ‚ za wiosÅ‚a. Chmury nad jeziorem zaczęły gÄ™stnieć. Gdy dopÅ‚ynÄ…Å‚ do pomostu widzialność byÅ‚a poniżej pięćdziesiÄ™ciu metrów. PrzycumowaÅ‚ Å‚ódź. MgÅ‚a siÄ™ nasilaÅ‚a w zaskakujÄ…cym tempie. WypiÅ‚ jeszcze Å‚yk samogonu a butelkÄ™ wetknÄ…Å‚ za pasek spodni. SpakowaÅ‚ resztÄ™ Å‚adunków do torby i ruszyÅ‚ w stronÄ™ domu. Nie majÄ…c najmniejszego pojÄ™cia, co go jeszcze dzisiaj spotka.

***

                Waldek jak co rano, z obolaÅ‚Ä… duszÄ… i suchym gardÅ‚em, wyszedÅ‚ na drogÄ™ i postanowiÅ‚ poszukać swego najlepszego kompana. OczywiÅ›cie kac nie byÅ‚ jakimÅ› nadnaturalnym zjawiskiem, jeÅ›li chodzi o Wakdkowe  przedpoÅ‚udnie. Uporanie siÄ™ ze snem, snem proroczym, byÅ‚o dużo wiÄ™kszym wyzwaniem. To zdarzaÅ‚o mu siÄ™ ostatnio raczej regularnie. WiÄ™c i dziÅ› rano, Waldek obudziÅ‚ siÄ™ z gÅ‚owÄ… nabitÄ… myÅ›lami jak strzelba Apacza prochem. MyÅ›laÅ‚, myÅ›laÅ‚ i myÅ›laÅ‚, coraz intensywniej. MyÅ›lenie sprawiaÅ‚o mu ból. „Gdyby to byÅ‚ tylko kac”. MarzyÅ‚ by to byÅ‚ tylko kac. Ale nie, to byÅ‚o coÅ› gorszego. Co rano miaÅ‚ wrażenie, że już dÅ‚użej tego nie zniesie. Jedynym lekarstwem byÅ‚ C2H5OH.
Nie miaÅ‚ pojÄ™cia skÄ…d wziÄ…Å‚ siÄ™ w jego gÅ‚owie ten ciÄ…g znaków, ale wiedziaÅ‚ dokÅ‚adnie co on oznacza. Od niedawna wiedziaÅ‚ wiele rzeczy, choć nie miaÅ‚ bladego pojÄ™cia skÄ…d.

                Teraz miaÅ‚ zamiar wypić ze swym najlepszym kumplem tyle alkoholu etylowego by jego mózg a dokÅ‚adniej neurony, konkretnie synapsy, ulegÅ‚y porażeniu i przestaÅ‚y przesyÅ‚ać impulsy elektryczne od jednej komórki do drugiej, w wyniku czego wreszcie przestanie myÅ›leć.
( No czy to normalne rozumować w ten sposób, jak siÄ™ ma sześć klas podstawówki?)
MyÅ›lenie to bardzo bolesny proces, zwÅ‚aszcza, że u Waldka owo myÅ›lenie pojawiÅ‚o siÄ™ nagle i nie nawykÅ‚y Waldkowy mózg, znosiÅ‚ to bardzo ciężko. Waldek w desperacji myÅ›laÅ‚ nawet o lobotomii i w dodatku dokÅ‚adnie wiedziaÅ‚ co to znaczy i jak siÄ™ ów zabieg przeprowadza. To byÅ‚o nie do zniesienia. PostanowiÅ‚ jak najszybciej odszukać WaÅ›kÄ™.

                Na samym poczÄ…tku poszukiwaÅ„, WaÅ›kowa Gertruda, oÅ›wiadczyÅ‚a bezpretensjonalnie, że Mundek wÅ‚aÅ›nie dziÅ› wybraÅ‚ siÄ™ na ryby. Jednak nie byÅ‚a w stanie konkretnie sprecyzować gdzie dokÅ‚adnie miaÅ‚ on poÅ‚awiać owe ryby. Serce zaÅ‚omotaÅ‚o mu mocniej i poczuÅ‚ niepokój. Jako najlepszy kumpel WaÅ›ki, dobrze wiedziaÅ‚ gdzie trzyma on Å‚ódź. PostanowiÅ‚ jak najszybciej dotrzeć nad jezioro. RobiÅ‚o siÄ™ mglisto. Im bliżej jeziora tym widoczność byÅ‚a coraz mniejsza. MgÅ‚a byÅ‚a już jak przysÅ‚owiowe mleko, kiedy przed nim, na Å›cieżce zamajaczyÅ‚a jakaÅ› postać.

                – WaÅ›ka!? – Z nutkÄ… niepewnoÅ›ci w gÅ‚osie zawoÅ‚aÅ‚ Waldek.

                – Co ty do jasnej cholery tutaj  robisz, Wala? – PrzywitaÅ‚ go serdecznie kolega.

                – No wiesz… MiaÅ‚em po prostu ochotÄ™ siÄ™ z tobÄ… spotkać, a tak szczerze, to miaÅ‚em ochotÄ™ siÄ™ z tobÄ… napić i pomyÅ›laÅ‚em, że może poszedÅ‚eÅ› nad jezioro… No wÅ‚aÅ›ciwie to Gertruda mi powiedziaÅ‚a, że poszedÅ‚eÅ› nad jezioro... Rozumiesz, znowu miaÅ‚em sen. Taki sen… No i trochÄ™ siÄ™ zaczÄ…Å‚em o ciebie martwić.

                – Co ty kurna znowu miaÅ‚eÅ›?...

                – No mówiÄ™ przecież, że miaÅ‚em sen, taki z tych proroczych.

                – Kurna Wala, ty mnie nie rozwalaj. Ja przez ciebie zawaÅ‚u dostanÄ™. Ja i tak mam dzisiaj za dużo wrażeÅ„, jak na tak wczesnÄ… porÄ™ a ty mi jeszcze z jakimÅ› proroczym snem wyjeżdżasz.

                – ByÅ‚eÅ› na jeziorze? – SpytaÅ‚, niby to od niechcenia Waldek.

                – No byÅ‚em.

                – A gdzie masz ryby? – Waldek zmierzyÅ‚ WaÅ›kÄ™ wzrokiem od stóp do gÅ‚ów.

                – Nigdzie. Nie braÅ‚y. A co?

                – No nie wiem, ale Å›niÅ‚o mi siÄ™, że wypÅ‚ynÄ…Å‚eÅ› na jezioro, a ono po jakimÅ› czasie ciÄ™ pochÅ‚onęło.

                – Co ty pieprzysz Wala. Jak pochÅ‚onęło?

                – No wiesz… Tak jakby, wciÄ…gnęło do Å›rodka. A nie byÅ‚o nawet falki…

                – Ty chyba sobie jaja robisz? – Tylko tyle mógÅ‚ wyksztusić Mundek, bo w gardle stanęła mu jakaÅ› klucha i nie potrafiÅ‚ wypowiedzieć już ani jednego sÅ‚owa. Usiedli na powalonym pniu i wypili po jednym z Mundkowej butelki. Klucha nieco zmalaÅ‚a i Mundek wreszcie przemówiÅ‚.

                – Chodź, musisz to zobaczyć Wala. – pociÄ…gnÄ…Å‚ kumpla za kufajkÄ™ i ruszyli w stronÄ™ jeziora.

                Po kilkudziesiÄ™ciu krokach Mundek, nie przerywajÄ…c marszu, zwróciÅ‚ siÄ™ do idÄ…cego za nim Waldka.

                – Wala, z tym jeziorem jest coÅ› nie tak, albo ze mnÄ…, bo tak jak powiedziaÅ‚eÅ› nie ma na nim najmniejszej fali.

                – Wiem, widziaÅ‚em to we Å›nie. – OdparÅ‚ bez specjalnych emocji Waldek.

                – Tak po prostu widziaÅ‚eÅ›? I mnie też w tym Å›nie widziaÅ‚eÅ›, jak mnie woda… Jak ty to powiedziaÅ‚eÅ›?

                – PochÅ‚onęła. – Rzeczowo stwierdziÅ‚ Waldek.

                – No wÅ‚aÅ›nie. PochÅ‚onęła. I co siÄ™ dalej staÅ‚o?

                – Nie wiem. ObudziÅ‚em siÄ™.

                – Tak po prostu? Nie mogÅ‚eÅ› jeszcze trochÄ™ poÅ›nić, żebym do cholery wiedziaÅ‚ czego mam siÄ™ spodziewać.

                Gdy doszli, ledwie odnajdujÄ…c drogÄ™ w gÄ™stej mgle, nad brzeg jeziora, Spostrzegli na jego powierzchni, poprzez mgÅ‚Ä™, Å›wiatÅ‚a… PrzycupnÄ™li w szuwarach i stamtÄ…d obserwowali caÅ‚Ä… sytuacjÄ™. ÅšwiatÅ‚a już na pierwszy rzut oka, nie wyglÄ…daÅ‚y na Å›wiatÅ‚a innych Å‚odzi.  Nikt dziÅ› na pewno nie pÅ‚ywaÅ‚ po jeziorze. Nie w takiej mgle. To byÅ‚y Å›wiatÅ‚a inne, dziwne, obce. Powoli mgÅ‚a opadaÅ‚a a Å›wiatÅ‚a na jeziorze stawaÅ‚y siÄ™ coraz wyraźniejsze. PulsowaÅ‚y i poruszaÅ‚y siÄ™ jedno za drugim, jakby wedÅ‚ug jakiegoÅ› schematu. DokÅ‚adnie po eliptycznym torze.

                – WaÅ›ka? – SpytaÅ‚ szeptem Waldek – Co ty robiÅ‚eÅ› na tym jeziorze?

                – No wiesz. WypÅ‚ynÄ…Å‚em na Å›rodek, po tej dziwnej wodzie, zakotwiczyÅ‚em i walnÄ…Å‚em jednego pierdolca. OpadÅ‚ na samo dno zanim eksplodowaÅ‚. Tylko, że potem nic siÄ™ nie staÅ‚o.

                – Jak to nic? – DopytywaÅ‚ siÄ™ Waldek

                – No nic, zupeÅ‚nie. SÅ‚ychać byÅ‚o eksplozjÄ™ pod wodÄ…, ale nic siÄ™ nie staÅ‚o. Woda nie drgnęła. – TÅ‚umaczyÅ‚ Mundek, Å›ciszonym gÅ‚osem.

                W tym momencie zamilkÅ‚, bo niewzruszona do tej pory tafla jeziora zaczęła siÄ™ unosić. MgÅ‚a na tyle już siÄ™ rozwiaÅ‚a, że mogli obserwować to dziwne zjawisko bez żadnych problemów.
Wielki monolityczny obiekt wynurzaÅ‚ siÄ™ z toni jeziora. Jego powierzchnia byÅ‚a gÅ‚adka i lÅ›niÄ…ca niczym wypolerowany chrom. Wszystko siÄ™ w nim odbijaÅ‚o jak w lustrze. Przez co okreÅ›lenie jego prawdziwych rozmiarów i ksztaÅ‚tów byÅ‚o prawie niemożliwe. Obiekt, najpierw powoli wynurzaÅ‚ siÄ™ z wody, ociekajÄ…c niÄ… ze wszystkich stron. A potem majestatycznie zawisÅ‚ tuż nad taflÄ… jeziora, która znów pozostawaÅ‚a nieporuszona. Z jego górnej powierzchni wydobywaÅ‚a siÄ™ jakby cienka stróżka dymu lub pary. Mundek i Waldek przycupnÄ™li niżej, jeszcze bardziej wbijajÄ…c siÄ™ w sitowie. PrzyglÄ…dali siÄ™ temu przedziwnemu spektaklowi z otwartymi ustami.

 

                – WaÅ›ka, czy ty kiedyÅ› widziaÅ‚eÅ› coÅ› podobnego?

                – Nigdy. – odparÅ‚ bez namysÅ‚u. – Co to może być?

                – Nie wiem na pewno, ale przypuszczam iż jest to jakiÅ› pojazd.

                W tej chwili w jednej ze Å›cian… W zasadzie ten, powiedzmy pojazd, nie miaÅ‚ okreÅ›lonego ksztaÅ‚tu, wiÄ™c trudno powiedzieć, że miaÅ‚ Å›ciany. W każdym razie pojawiÅ‚ siÄ™ w nim otwór. Z tego otworu zaczęły wylatywać jakieÅ› mniejsze obiekty. Po dokÅ‚adniejszej obserwacji, zwÅ‚aszcza, że mgÅ‚a już caÅ‚kiem siÄ™ rozproszyÅ‚a, Waldek stwierdziÅ‚, że sÄ… to jakieÅ› istoty humanoidalne. Po czym musiaÅ‚ wytÅ‚umaczyć WaÅ›ce znaczenie sÅ‚owa „humanoidalny”. Istoty te lewitujÄ…c prowadziÅ‚y wyraźnie jakieÅ› prace na górnej powierzchni pojazdu. Kilku pozostawaÅ‚o na górze a inni dostarczali z wnÄ™trza pojazdu jakieÅ› materiaÅ‚y czy narzÄ™dzia. Po kilku, może kilkunastu, minutach widocznie zakoÅ„czyli pracÄ™ i wszyscy z powrotem zniknÄ™li w otworze, który po chwili zniknÄ…Å‚. Pojazd nadal wisiaÅ‚ nieruchomo nad taflÄ… jeziora.

                – Widzisz WaÅ›ka. – ZaczÄ…Å‚ Waldek. –  MyÅ›lÄ™ że to twoja sprawka.

                – Å»e niby co?

                – MyÅ›lÄ™ że to ty narobiÅ‚eÅ› tego wszystkiego, tym swoim „pierdolcem”

                – Å»e niby zbombardowaÅ‚em pojazd obcych?

                – Obawiam siÄ™ że tak i obawiam siÄ™ też, że oni o tym dobrze wiedzÄ….

                – No to co, mam tam popÅ‚ynąć i ich przeprosić?

                – WaÅ›ka ty… y…musisz…  y…bÄ™dziesz…   y…nie koniecznie… SÅ‚uchaj!

                Waldek zaczynaÅ‚ beÅ‚kotać. Tak zwykle siÄ™ zachowywaÅ‚, kiedy byÅ‚ w transie. MówiÅ‚ bardzo nie wyraźnie i bez Å‚adu i skÅ‚adu. Z czasem jego monolog stawaÅ‚ siÄ™ bardziej klarowny i zrozumiaÅ‚y. Teraz sÅ‚owa Waldka zaczęły siÄ™ skÅ‚adać w jakiÅ› sensowny, zrozumiaÅ‚y przekaz.

                – … Nie chcemy was potÄ™piać. Waszych zwyczajów podważać. Nasz gÅ‚os tyko ma wam dać do myÅ›lenia. Woda to życie. Woda jest wszystkim, co potrzebne do życia. Natomiast wasz pÄ™d do samozniszczenia nas niepokoi. Obserwujemy was od jakiegoÅ› czasu i jeszcze tu wrócimy za jakiÅ› czas. A jeÅ›li tu jeszcze bÄ™dziecie, to bÄ™dzie znaczyÅ‚o, że nasze przesÅ‚anie do was dotarÅ‚o. Macie tyle wody, nie zmarnujcie tego…

                Po tych wypowiedzianych nie swoim gÅ‚osem sÅ‚owach, Waldek osunÄ…Å‚ siÄ™ na kolana i podparÅ‚ rÄ™koma o ziemiÄ™.

                – Jezus, Maria! Jak mnie gÅ‚owa napiernicza! WaÅ›ka weź coÅ› zrób. Dalej tak nie wytrzymam.

                Mundek nie wiele myÅ›lÄ…c podaÅ‚ mu butelczynÄ™. W tym momencie pojazd zaczÄ…Å‚ wibrować i wydawać dźwiÄ™ki o bardzo niskiej czÄ™stotliwoÅ›ci. Po chwili rozpÅ‚ynÄ…Å‚ siÄ™ w powietrzu. Znów do ich uszu zaczęły docierać odgÅ‚osy przyrody a na jeziorze frywolnie taÅ„czyÅ‚a niewielka fala.

Poprzednie

Wróć

Następne

bottom of page