top of page

Armagedon

i archeolodzy z Bożej łaski

            Nikt nie mógÅ‚ tego przewidzieć. No chyba, że wójt Gnijewa, bo on miaÅ‚, rzeczywiÅ›cie dostÄ™p do planów zagospodarowania przestrzennego gminy. Jednak w Åšwinioryjach nikt siÄ™ tego nie spodziewaÅ‚, że pewnego sÅ‚onecznego, letniego dnia, przyjdzie im zmierzyć siÄ™ z nadchodzÄ…cym Armagedonem. Å»wirowÄ… drogÄ… już od godziny szóstej, wzbijajÄ…c tumany rudo żóÅ‚tego pyÅ‚u, ciÄ…gnÄ…Å‚ ciężki sprzÄ™t. KoÅ„ca tego przerażajÄ…cego, formÄ… i rozmiarem, konduktu nie byÅ‚o nawet widać. Od strony Gnijewa, nieustannym potokiem przetaczaÅ‚y siÄ™ koparki, spychacze, walce i inny sprzÄ™t budowlany. Część na specjalnych lawetach, część na wÅ‚asnych koÅ‚ach, przy akompaniamencie warczÄ…cych silników i pomruku toczÄ…cych siÄ™ po żwirowej drodze kóÅ‚, kawalkada jeźdźców apokalipsy, jednostajnym tempem sunęła poprzez wieÅ›.

            Waldek jeszcze smacznie spaÅ‚, gdy do jego uszu docierać zaczęły monotonne, ale coraz gÅ‚oÅ›niejsze odgÅ‚osy ciężkiego sprzÄ™tu. Gdy do tego doszÅ‚y drgania gruntu, kiedy kawalkada przetaczaÅ‚a siÄ™ koÅ‚o jego chaÅ‚upy, ocknÄ…Å‚ siÄ™ zdezorientowany. Przez chwilÄ™ nasÅ‚uchiwaÅ‚ zaniepokojony. Po chwili zerwaÅ‚ siÄ™ na równe nogi krzyczÄ…c

            – Ruskie czoÅ‚gi! Chodu do piwnicy!

            Po kilku sekundach zorientowaÅ‚ siÄ™, że już od dawna, to znaczy od czterech lat, mieszka sam. Å»ona wraz dwójkÄ… dzieci i psem wyprowadziÅ‚a siÄ™ wtedy do matki. Jedynym wspóÅ‚lokatorem Waldka byÅ‚ wychudÅ‚y, wyliniaÅ‚y kot. ZresztÄ… przychodziÅ‚ tu tylko spać. CaÅ‚ymi dniami wÅ‚óczyÅ‚ siÄ™ po wsi, prawie tak jak Waldek. A ruska okupacja skoÅ„czyÅ‚a siÄ™ jakiÅ› czas temu.

            Po nastÄ™pnych kilkunastu sekundach, może kilkudziesiÄ™ciu, do Waldka zaczęła docierać reszta bodźców z realnego Å›wiata. Ostatnio sypiaÅ‚ twardo i miewaÅ‚ sny, dziwne sny. PodszedÅ‚ do okna i odsÅ‚oniÅ‚ zasÅ‚onkÄ™ z pasiastego rÄ™cznika frotte. Na drodze coÅ› siÄ™ dziaÅ‚o. I to, sÄ…dzÄ…c po haÅ‚asie jaki  stamtÄ…d dochodziÅ‚, dziaÅ‚o siÄ™ coÅ› ważnego. To byÅ‚o coÅ› nowego, bo zazwyczaj tu nic siÄ™ nie dzieje, nic, absolutnie. Teraz siÄ™ dziaÅ‚o… Nooo! Teraz to siÄ™ dziaaaÅ‚o!

            Waldek wcisnÄ…Å‚ siÄ™ w gacie i czym prÄ™dzej wyszedÅ‚ przed chaÅ‚upÄ™, usiÅ‚ujÄ…c zawiÄ…zać kokardkÄ™ ze sznurka od snopowiÄ…zaÅ‚ki, który sÅ‚użyÅ‚ mu za pasek. WÅ›ród tumanów brunatno żóÅ‚tego kurzu, drogÄ… poruszaÅ‚y siÄ™ jakieÅ› pojazdy. Poprzez kÅ‚Ä™by kurzu, co jakiÅ› czas byÅ‚o widać rozbÅ‚yski pomaraÅ„czowych Å›wiateÅ‚ i sÅ‚ychać byÅ‚o klaksony.

            – Orzesz w mordÄ™. JakiÅ› przemarsz wojsk UkÅ‚adu Warszawskiego? – zastanawiaÅ‚ siÄ™ Waldek. OczywiÅ›cie zdawaÅ‚ sobie dobrze sprawÄ™, że UkÅ‚ad Warszawski nie istnieje, ale tak mu siÄ™ skojarzyÅ‚o, bo tak naprawdÄ™ tÄ™skniÅ‚ trochÄ™ za tamtymi czasami, kiedy życie byÅ‚o lepsze. A nawet jeÅ›li nie lepsze, to na pewno prostsze. PracowaÅ‚ w tedy w PGR-że i to w zasadzie tyle, nic wiÄ™cej nie byÅ‚o mu potrzeba. PGR jak matka zapewniaÅ‚ mu wszystko co byÅ‚o potrzebne do życia. Ubranie, ziemniaki na zimÄ™, ziarno do siewu, (oczywiÅ›cie Waldek nigdy nie wysiaÅ‚ nawet garstki ziarna, ale zawsze można byÅ‚o za nie dostać parÄ™ zÅ‚otych), opaÅ‚ na zimÄ™, i oprócz tego godziwÄ… wypÅ‚atÄ™ raz w miesiÄ…cu. A teraz? PGR-u już nie ma, a za te osiemset zÅ‚otych ze ZUS-u, to nie za bardzo jest jak wyżyć.

„Czy to jeszcze kiedyÅ› wróci?” – zastanawiaÅ‚ siÄ™ Waldek. I pewnie nadal by siÄ™ tak zastanawiaÅ‚, gdyby z tej zadumy nie wyrwaÅ‚ go gÅ‚os WaÅ›ki.

            – Co siÄ™ tak gapisz Wala? DrogÄ™ nam bÄ™dÄ… asfaltować!

            – Asfal… Co?

            – Asfaltować, to znaczy, że nie bÄ™dzie już tej brei i kurzu. Czujesz? Asfalt do samego Gnijewa, od zakrÄ™tu na koÅ„cu wsi, gdzie staÅ‚ dom Konieczki. No wiesz, ten co to siÄ™ w zeszÅ‚ym roku zhajcowaÅ‚.

            – Wiem gdzie to. Przecież tam byÅ‚em. – obruszyÅ‚ siÄ™ Waldek.

            – No ale, Wala, nie bÄ™dziemy tu chyba tak stać po próżnicy. Masz tam co?

            Waldek ocknÄ…Å‚ siÄ™ z chwilowego zamyÅ›lenia. Od czasu przygody w domu Konieczki, coraz częściej mu siÄ™ to zdarzaÅ‚o. Znaczy zdarzaÅ‚o mu siÄ™ zamyÅ›lić, i to tak, że aż nieraz bolaÅ‚a go gÅ‚owa od tego myÅ›lenia. No i te sny. MiaÅ‚ bardzo realistyczne sny. W tych snach, widziaÅ‚ różne rzeczy, różni ludzie, i nie tylko ludzie, mówili mu przeróżne rzeczy a gdy siÄ™ budziÅ‚, to przeważnie te rzeczy siÄ™ dziaÅ‚y. Nie żeby od razu siÄ™ staÅ‚ jasnowidzem, po prostu miaÅ‚ sny a te sny siÄ™ sprawdzaÅ‚y. Nieraz palnÄ…Å‚ coÅ› przy kielichu, że to czy tamto. ZwykÅ‚e pijackie gadanie. A tu nastÄ™pnego dnia, bÄ™c i tak siÄ™ staÅ‚o. DokÅ‚adnie tak jak powiedziaÅ‚. Ludziska zaczÄ™li już gadać. KiedyÅ› przy gorzale palnÄ…Å‚, że KulawiÅ„ski to powinien w koÅ„cu ten dach naprawić, bo mu wiatr dachówki strÄ…ca. W nocy tak wiaÅ‚o, że caÅ‚y dach z chaÅ‚upy KulawiÅ„skiego zdjęło i w pole zaniosÅ‚o. Co ciekawe „trÄ…ba” niczego w pobliżu nie uszkodziÅ‚a, tylko ten nieszczÄ™sny dach. Waldek już czasami baÅ‚ siÄ™ gÄ™bÄ™ otworzyć, żeby go za jakiego proroka nie wziÄ™li. A wracajÄ…c do Waldkowego bólu gÅ‚owy, WaÅ›ka stwierdziÅ‚, że to Waldkowe dumanie, to mu na zdrowie na pewno nie wyjdzie, bo mózg odwykÅ‚y i strasznie siÄ™ mÄ™czy i od tego go ten Å‚eb tak ciÄ…gle napieprza. A jak wiadomo, WaÅ›ka to nie byle jaki autorytet w dziedzinie bólu gÅ‚owy, ma na niego jedno lekarstwo…

            – No pewnie, że mam co nieco! – odparÅ‚, rozchmurzajÄ…c siÄ™ Waldek. Weszli do chaÅ‚upy. WewnÄ…trz byÅ‚a tylko jedna izba. W rogu staÅ‚ piec, stary, ale bardzo Å‚adnie wykonany przez zduÅ„skiego mistrza. Nawet komin wyÅ‚ożony byÅ‚ kaflami aż do powaÅ‚y. Przy piecu staÅ‚o Å‚óżko a na nim leżaÅ‚a niezbyt Å›wieża poÅ›ciel, teraz w caÅ‚kowitym nieÅ‚adzie.
Waldek podszedÅ‚ do Å‚óżka i zaczÄ…Å‚ jÄ… poprawiać. W tym czasie WaÅ›ka podszedÅ‚ do kredensu, i jakby byÅ‚ u siebie, wyjÄ…Å‚ z niego dwie szklanki i napoczÄ™tÄ… butelkÄ™ wódki. PostawiÅ‚ to wszystko na stole, który staÅ‚ na Å›rodku izby.

            – Masz jakÄ… zagrychÄ™? – spytaÅ‚.

            – Tam w kredensie powinien być sÅ‚oik z paprykÄ….

            WaÅ›ka wyjÄ…Å‚ z kredensu sÅ‚oik z marynowanÄ… paprykÄ… i trzymajÄ…c go dwoma palcami z wyrazem obrzydzenia na twarzy postawiÅ‚ go na blacie stoÅ‚u.

            – A nie masz Wala zwykÅ‚ych ogórków? – SpytaÅ‚ kolegÄ™, który skoÅ„czyÅ‚ siÄ™ mordować z Å‚óżkiem i wÅ‚aÅ›nie wygÅ‚adzaÅ‚ kapÄ™, którÄ… przykryÅ‚ barÅ‚óg.

            – Nie mam, ale papryka też dobra, zwÅ‚aszcza że kupiÅ‚em u Mażniakowej za póÅ‚ ceny. Data wychodzi.

Waśka odkręcił słoik o podsunął sobie pod nos.

            – Pachnie nie najgorzej. – wsadziÅ‚ dwa paluchy do sÅ‚oika i wydobyÅ‚ flakowatÄ… paprykÄ™,  po czym wÅ‚ożyÅ‚ jÄ… sobie do ust. – Hmm. Niczego, caÅ‚kiem, caÅ‚kiem. – otarÅ‚ rÄ™kawem spÅ‚ywajÄ…cy po brodzie ocet. – Ale i tak wolÄ™ ogórki.

            Waldek w koÅ„cu doÅ‚Ä…czyÅ‚ do przyjaciela i nalaÅ‚ po sÅ‚usznej porcji czystej.

            – No to siup w ten gÅ‚upi dziób! – ZakrzyknÄ…Å‚ WaÅ›ka.

            – Cheers! – odpowiedziaÅ‚ Waldek i wychyliÅ‚ szklanicÄ™.

            Kiedy już zakÄ…siÅ‚ papryczkÄ…, spojrzaÅ‚ na WaÅ›kÄ™, który nadal trzymaÅ‚ w rÄ™ku peÅ‚nÄ… szklankÄ™ a wzrokiem próbowaÅ‚ przewiercić mu czaszkÄ….

            – No co? Co ci nie smakuje, wódka czy zakÄ…ska?

            WaÅ›ka nie odpowiadaÅ‚. WypiÅ‚ powoli wódkÄ™ i z namaszczeniem przeżuÅ‚ paprykÄ™. W koÅ„cu przemówiÅ‚.

            – Ty coÅ› ostatnio dziwny jesteÅ› Wala. Nie dziwiÄ™ siÄ™ że ludziska zaczynajÄ… gadać.

            – Co zaczynajÄ… gadać? – SpytaÅ‚ Waldek, nalewajÄ…c po kolejnej szklance.

            – No wiesz, że potrafisz przewidzieć co bÄ™dzie, że niby jasnowidz z ciebie, no i że czytasz w myÅ›lach a nawet sÅ‚yszaÅ‚em jak siÄ™ baby naradzaÅ‚y, żeby iść do ciebie to może urok odczynisz.

            – E… coÅ› ty, WaÅ›ka. Ja tam odczyniać uroków nie umiem. A że czasem mi siÄ™ coÅ› przyÅ›ni i wygadam siÄ™ przy wódce, to potem gadajÄ…. Najgorsze WaÅ›ka, że mnie to siÄ™ coraz częściej zdarza, znaczy coraz częściej Å›niÄ… mi siÄ™ te sny. A ostatnio to nawet przy robocie mnie naszÅ‚o…

            – I co, i co? – dopytywaÅ‚ szczerze zaniepokojony WaÅ›ka.

            – No, to byÅ‚o tak… Ale wypijmy. – PrzerwaÅ‚ i siÄ™gnÄ…Å‚ po szklankÄ™.

WaÅ›ka uczyniÅ‚ to samo. Wychylili. Waldek zakÄ…siÅ‚ papryczkÄ… ze sÅ‚oika i podaÅ‚ go WaÅ›ce mówiÄ…c – Bon appetit. – WaÅ›ka znowu oniemiaÅ‚. Po chwili jednak widzÄ…c konsternacjÄ™ kolegi przemówiÅ‚.

            – SkÄ…d ty Wala znasz takie sÅ‚owa?

            – Wiesz, nie wiem ale tak jakoÅ› same mi one do gÅ‚owy przychodzÄ…. Nie ważne. – MachnÄ…Å‚ rÄ™kÄ… i kontynuowaÅ‚ opowieść.

            – NapierniczyÅ‚ mi rower. Wiesz ten cholerny Å‚aÅ„cuch. DostaÅ‚em od WalÄ™dziaka caÅ‚kiem nowy, tylko lekko używany Å‚aÅ„cuch. PomyÅ›laÅ‚em że wymieniÄ™ i bÄ™dzie po kÅ‚opocie. To znaczy, że ten cholerny Å‚aÅ„cuch nie bÄ™dzie już spadaÅ‚ za każdym razem jak mi siÄ™ gdzieÅ› bÄ™dzie spieszyć. Już nawet siÄ™ wziÄ…Å‚em do rozpinania starego, kiedy Å›rubokrÄ™t omsknÄ…Å‚ mi siÄ™ ze spinki i dziabnÄ…Å‚em siÄ™ w rÄ™kÄ™. Oooo zobacz, jeszcze mam Å›lad… – to mówiÄ…c wyciÄ…gnÄ…Å‚ lewÄ… dÅ‚oÅ„ w stronÄ™ twarzy WaÅ›ki. – Widzisz, prawie sobie na wylot przebiÅ‚em. Ból byÅ‚ taki, że aż mi w oczach pociemniaÅ‚o i w tedy wÅ‚aÅ›nie miaÅ‚em wizjÄ™.

            – Co miaÅ‚eÅ›? – PrzerwaÅ‚ mu WaÅ›ka.

            – WizjÄ™.

            – JakÄ… wizjÄ™?

            – NormalnÄ… wizjÄ™, imaginacjÄ™, wewnÄ™trznÄ… projekcje mentalnÄ… z przyszÅ‚oÅ›ci. – odparÅ‚ poirytowany Waldek.

            WaÅ›ce tak opadÅ‚a szczÄ™ka, że musiaÅ‚ jÄ… podtrzymywać rÄ™koma, żeby nie wyleciaÅ‚a z zawiasów.

            – Wala ja siÄ™ ciebie boje, ty naprawdÄ™ stajesz siÄ™ coraz bardziej dziwny.

            – Chcesz posÅ‚uchać co byÅ‚o dalej, czy nie? – SpytaÅ‚ wyprowadzony z równowagi Waldek. – Jak chcesz, to siÄ™ zamknij i sÅ‚uchaj.

            WaÅ›ka, chÅ‚op prawie dwumetrowego wzrostu i potężnej budowy, zrobiÅ‚ siÄ™ nagle taki malutki i nawet nie pisnÄ…Å‚, tylko wpatrywaÅ‚ siÄ™ w kolegÄ™ oczami wielkimi jak spodki, sÅ‚uchajÄ…c dalszej części opowieÅ›ci.

            – ZobaczyÅ‚em pana Hieronima, jak pracuje u siebie w szopie, przepraszam w laboratorium, CoÅ› tam mieszaÅ‚ i dolewaÅ‚. Aparatura cichutko szumiaÅ‚a. Z zaworka ciekÅ‚a cieniutkÄ… stróżkÄ… ta jego okowitka. I nagle coÅ› zaczęło syczeć, coraz gÅ‚oÅ›niej. Hieronimus zaczÄ…Å‚ siÄ™ krzÄ…tać w koÅ‚o aparatury, przekrÄ™cać jakieÅ› kurki i przeÅ‚Ä…czniki, ale szum byÅ‚ coraz gÅ‚oÅ›niejszy i nagle…

            Waldek zrobiÅ‚ gÅ‚Ä™boki wdech.

            – … Jebuuut! Wszystko wyleciaÅ‚o w powietrze… W tedy oprzytomniaÅ‚em i znowu zaczÄ…Å‚em czuć bul w lewej dÅ‚oni. Rana byÅ‚a poważna, krwawiÅ‚a i bolaÅ‚o jak jasna cholera. ZawinÄ…Å‚em rÄ™kÄ™ szmatÄ… i poszedÅ‚em do sÄ…siadki. Walendziakowa opatrzyÅ‚a mi ranÄ™ i stwierdziÅ‚a, że miaÅ‚em szczęście, że to lewa, ale potem dodaÅ‚a, że w zasadzie to bez znaczenia, bo do roboty to ja mam obie lewe… I czego nic nie mówisz?

            – Bo… Bo… – JÄ…kaÅ‚ siÄ™ Mundek.

            – Co „bo”? WyksztuÅ› w koÅ„cu co ci leży na wÄ…trobie.

            Waldek poirytowany, polaÅ‚ resztÄ™ wódki. ByÅ‚o tego niespeÅ‚na po póÅ‚ szklanki. W tedy WaÅ›ka w koÅ„cu przemówiÅ‚.

            – Bo… Widzisz… Pan Hieronim miaÅ‚ wypadek i …

            – Wiem. I to mnie wÅ‚aÅ›nie niepokoi. Zastanawiam siÄ™ coraz częściej, czy jak by mi siÄ™ to nie wyimaginowaÅ‚o, to czy pan Hieronim nadal byÅ‚by w domu i pÄ™dziÅ‚ tÄ™ swojÄ… okowitkÄ™? Czy to ja jestem winien, że leży teraz poparzony w szpitalu? WaÅ›ka to mnie mÄ™czy.

            – Co ciÄ™ tak mÄ™czy?

            – MyÅ›lenie. No przecież ci mówiÅ‚em. Aż mnie już gÅ‚owa boli od tego ciÄ…gÅ‚ego myÅ›lenia. Musimy siÄ™ jeszcze napić. Puki co, po gorzale trochÄ™ mniej myÅ›lÄ™, nie mam halucynacji i Å‚eb mnie przestaje napierniczać.

            – Nooo! To, to rozumie. MyÅ›lÄ™, że to ci przejdzie, znaczy to myÅ›lenie, i znów bÄ™dziesz normalny, Wala.

 

            Nazajutrz WaÅ›kÄ™ obudziÅ‚o dudnienie do drzwi. Nie musiaÅ‚ siÄ™ dÅ‚ugo zastanawiać, domyÅ›liÅ‚ siÄ™ prawie od razu. Przed drzwiami staÅ‚ Waldek i sapiÄ…c ciężko wycedziÅ‚ przez zÄ™by.

            – Mamy tylko dwadzieÅ›cia cztery godziny. Musimy siÄ™ sprężać. Ubieraj siÄ™ i idziemy.

            – Co ciÄ™ tak przypiliÅ‚o. Moja stara jeszcze Å›pi. Pogięło ciÄ™? Jest wczeÅ›nie – odparowaÅ‚ WaÅ›ka

            – Nie gadaj tyle tylko wkÅ‚adaj galoty, bierz szpadel i Å‚opatÄ™ i idziemy. –ZakomenderowaÅ‚ Waldek.

            Po piÄ™ciu minutach szli już drogÄ…, wzdÅ‚uż której staÅ‚y, jeszcze Å›piÄ…ce w bezruchu, maszyny drogowe. Szli w stronÄ™ Gnijewa. Po jakimÅ› czasie WaÅ›ka odważyÅ‚ siÄ™ spytać.

            – Daleko jeszcze?

            – Nie. Jeszcze kawaÅ‚ek, do tej kÄ™py leszczyn.

            WaÅ›ka dzielnie maszerowaÅ‚ niosÄ…c w jednej rÄ™ce szpadel a w drugiej Å‚opatÄ™, podczas gdy Waldek szedÅ‚ przed nim w poÅ›piechu przebierajÄ…c nogami i sapiÄ…c z podniecenia i wysiÅ‚ku. Dotarli do kÄ™py leszczyn. Za rowem, tuż obok leszczynowych krzewów staÅ‚ stary drewniany sÅ‚up telefoniczny. Drewno byÅ‚o zbutwiaÅ‚e, poczerniaÅ‚e i spÄ™kane. Na wysokoÅ›ci wzroku przymocowana byÅ‚a niewielka, metalowa tabliczka. Na niej wybita byÅ‚a numeratorem, liczba „13”.

            – To tutaj. Tutaj musimy kopać. MiÄ™dzy tym sÅ‚upem a tymi krzakami. – Waldek pokazywaÅ‚ palcem dokÅ‚adnie miejsce gdzie WaÅ›ka miaÅ‚ kopać. – No co siÄ™ tak gapisz? Kop!

            WaÅ›ka, nie czekajÄ…c na dalsze zachÄ™ty, wziÄ…Å‚ siÄ™ do roboty.

            – Tu? – SpytaÅ‚ wbijajÄ…c szpadel w twardÄ… ziemiÄ™, poprzerastanÄ… korzeniami.

            Waldek tylko skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. Po kilku sztychach WaÅ›ka zrobiÅ‚ przerwÄ™.

            – Cholernie tu twardo. MuszÄ™ zapalić. A tak wÅ‚aÅ›ciwie, to po co kopiemy tÄ™ dziurÄ™?

            WaÅ›ka wyjÄ…Å‚ z kieszeni spodni lekko zdezelowanÄ… paczkÄ™ papierosów i poczÄ™stowaÅ‚ kolegÄ™. Usiedli na rowie i delektowali siÄ™ smakiem ukraiÅ„skich, czerwonych Vicerojów.

            – Wiesz WaÅ›ka, miaÅ‚em sen… zaczÄ…Å‚ Waldek.

            – No nie! Nie strasz mnie.

            – Tym razem sen nie byÅ‚ wcale straszny, byÅ‚ intrygujÄ…cy…

            – Gadaj po naszemu, bo nic ciÄ™ nie rozumie.

            – No dobra, byÅ‚ ciekawy i jeÅ›li siÄ™ sprawdzi tak jak poprzednie, to nigdy już nie bÄ™dziemy musieli siÄ™ martwić i zastanawiać, kto nam tym razem dorzuci do flaszki.

            – Jak to? – SpytaÅ‚ zaciekawiony WaÅ›ka.

            – A tak to. ÅšniÅ‚o mi siÄ™, że wÅ‚aÅ›nie tutaj, ci drogowcy, co to nam te drogÄ™ asfaltujÄ…, wykopali caÅ‚Ä… skrzyniÄ™ zÅ‚otych monet. Pruskie zÅ‚ote monety z koÅ„ca osiemnastego wieku. WidziaÅ‚em jÄ… jak na jawie, we dwóch jÄ… wyciÄ…gali, taka byÅ‚a ciężka. WiÄ™c kop, to nie bÄ™dziemy już nigdy musieli pracować. – SkwitowaÅ‚ Waldek.

            – MyÅ›lÄ™, że w twoim przypadku to nic nie zmieni, przecież i tak nigdzie nie pracujesz. – ZauważyÅ‚ sÅ‚usznie WaÅ›ka.

            – AleÅ› ty bystry, jak woda w kiblu! Ja zajmÄ™ siÄ™ myÅ›leniem a ty kop!.

            OkoÅ‚o poÅ‚udnia, z wykopanej dziury, wystawaÅ‚a tylko gÅ‚owa WaÅ›ki. PrzyjmujÄ…c że miaÅ‚ on dwa metry wzrostu, dziura byÅ‚a już imponujÄ…cych rozmiarów. WokóÅ‚ niej piÄ™trzyÅ‚y siÄ™ góry ziemi i piasku. Z wykopu wydobywaÅ‚ siÄ™ dym papierosowy i ciche przekleÅ„stwa umÄ™czonego WaÅ›ki. W okoÅ‚o przechadzaÅ‚ siÄ™ nerwowym krokiem Waldek i  palÄ…c papierosa mówiÅ‚ sam do siebie.

            – Co do jasnej cholery, przecież dokÅ‚adnie widziaÅ‚em. Ten sÅ‚up i te leszczyny, nawet te pokrzywy widziaÅ‚em. I tÄ™ tabliczkÄ™ na sÅ‚upie. PamiÄ™tam dokÅ‚adnie. Co jest do cholery. Wszystkie sny jak dotÄ…d siÄ™ speÅ‚niaÅ‚y, ale zawsze byÅ‚o to coÅ› zÅ‚ego. A teraz jak miaÅ‚o być coÅ› dobrego, to dupa! Dupa, dupa, dupa! – dreptaÅ‚ w koÅ‚o i powtarzaÅ‚. – Gówno! Nic! Szlag by to!

            ZrobiÅ‚ siÄ™ czerwony na twarzy i zaczÄ…Å‚ zachowywać siÄ™ tak jakby go braÅ‚o delirium. WaÅ›ka zaniepokojony o zdrowie kolegi, wygramoliÅ‚ siÄ™ z doÅ‚u i poklepujÄ…c go po przyjacielsku, odprowadziÅ‚ do domu, gdzie dla ukojenia nerwów wychylili po jednym gÅ‚Ä™bszym.

            Nazajutrz wieÅ› obiegÅ‚a sensacyjna nowina. „Pracownicy budowlani odkryli, podczas prac ziemnych, skrzyniÄ™ z pruskimi monetami z czasów zaborów”. Gdy tylko ta nowina dotarÅ‚a do uszu Waldka, popÄ™dziÅ‚ on jak szalony do sklepu Mażniakowej, by dowiedzieć siÄ™ wiÄ™cej szczegóÅ‚ów. DowiedziaÅ‚ siÄ™, że odkrycia dokonano nieopodal posesji Konieczki na drugim koÅ„cu wsi. Gdy tylko tam dotarÅ‚, zobaczyÅ‚ w niewielkim tÅ‚umie gapiów WaÅ›kÄ™, górujÄ…cego nad wszystkimi.

            – Co tu robisz? – zapytaÅ‚.

            – Jak to co. PrzyszedÅ‚em zobaczyć co mieliÅ›my wczoraj wykopać. – odparÅ‚ z nutkÄ… drwiny w gÅ‚osie.

            – Daj i mnie popatrzeć. – Waldek zaczÄ…Å‚ siÄ™ przeciskać do przodu.

            Wykop byÅ‚ ogrodzony biaÅ‚oczerwonÄ… taÅ›mÄ… ostrzegawczÄ…, w tle staÅ‚a koparka.
W wykopie siedziaÅ‚o jakichÅ› dwóch facetów w biaÅ‚ych kitlach i coÅ› tam na dnie majstrowali.

            – To archeolodzy z powiatu. BÄ™dÄ… tu jeszcze kopać, tak że nie wiadomo kiedy bÄ™dziemy mieli tÄ™ drogÄ™. – z rezygnacjÄ… w gÅ‚osie stwierdziÅ‚ Kawka stojÄ…cy nieopodal.

            Wykop byÅ‚ umiejscowiony pomiÄ™dzy kÄ™pÄ… leszczyn a starym, drewnianym sÅ‚upem telefonicznym. Na sÅ‚upie byÅ‚a tabliczka z wybitym numerem. Obrazek niczym „deja vu” drażniÅ‚ Waldka zmysÅ‚y a Å›wiadomość porażki przygniataÅ‚a go coraz bardziej do ziemi.
            – Jasna cholera, nie ten sÅ‚up. A wszystko wyglÄ…da tak samo. Te krzaki i nawet te pokrzywy, tylko ta cholerna tabliczka nie widać stÄ…d numeru… – MyÅ›laÅ‚.

            – Fuck it! I need a drink. – wyrwaÅ‚o siÄ™ Waldkowi.

            PoÅ‚owa gapiów zwróciÅ‚a wzrok w Waldka stronÄ™. On tylko splunÄ…Å‚ pod nogi i dodaÅ‚

            – Fuck! – splunÄ…Å‚ jeszcze raz i poszedÅ‚ do domu.

​

Poprzednie

Wróć

Następne

bottom of page