top of page

Indiana Jones

Czyli dalsze przygody Waldka Paciaji i Mundka Waśki.

Kurna, jeszcze trzy dni do dziesiÄ…tego. Rozumie pani, fundusze
siÄ™ skoÅ„czyÅ‚y, może tak wziÄ…Å‚bym dwie krówki w kredo, a po
dziesiÄ…tym wszystko dopniemy? – próbowaÅ‚ niezgrabnie negocjować Waldek.
JeÅ›li jednak chodzi o negocjacje, to Maźniakowa nie należaÅ‚a do Å‚atwych partnerów.

        – Panie Paciaja, jak bÄ™dzie pan miaÅ‚ pieniÄ…dze, to panu sprzedam
nawet całe stado, a na razie mogę panu dać seteczkę na zeszyt
do dziesiątego, bo widzę, że zaraz mi się pan tu rozsypie.

Waldek grzecznie podziękował i wyszedł ze sklepu. Na tylnej
rampie nie zastaÅ‚ nikogo. Nic dziwnego, byÅ‚ siódmy, a niewielu
znalazÅ‚oby siÄ™ Å›miaÅ‚ków takich jak on, którzy odważyliby siÄ™ prosić
Maźniakową o kredyt. Odkręcił buteleczkę i jednym haustem
wchłonął zawartość. Po czym odsunął ją od ust na wyciągnięcie ręki.
Przez chwilÄ™ patrzyÅ‚ na wódkÄ™ wzrokiem wyrażajÄ…cym rozczarowaniei zdziwienie.
        – Cóż, trzeba szukać pomocy. A gdzie najlepiej szukać pomocy,
jeśli nie u najlepszego kumpla?
Mundek wÅ‚aÅ›nie byÅ‚ zajÄ™ty rÄ…baniem i ukÅ‚adaniem drew. „Zima
za pasem, a tu, w drewutni, ani kawaÅ‚ka drewna” – zauważyÅ‚a rano,
przed wyjściem do kościoła, jego Gertruda. Po czym dała mu do zrozumienia,
że to właśnie on powinien się tym zająć. No to się zajął. Na
szczęście w szopie miaÅ‚ jeszcze schowane póÅ‚ literka tego specjaÅ‚u od
Hieronimusa i pokrzepiał się właśnie jego odrobiną, gdy usłyszał nawoływania
od strony ogrodzenia.
         – WaÅ›ka!… WaÅ›kaaaa!

         – Czego, do ciężkiej cholery!? – warknÄ…Å‚ Mundek, wychodzÄ…c
z szopy i zbliżając się do ogrodzenia. Tak, jak przypuszczał, za płotem
stał Waldek Paciaja.
        – Czego kurna chcesz, nie widzisz, że mam robotÄ™?
        – Kurna, WaÅ›ka, ty wiesz, że ta wredna Maźniakowa nie chciaÅ‚a
dać mi na kreskÄ™ dwóch marnych flaszek do dziesiÄ…tego?
        – No wiesz, to akurat mogÄ™ sobie wyobrazić. ZdziwiÅ‚bym siÄ™,
jakby ci daÅ‚a choć jednÄ…. Ostatni dÅ‚ug spÅ‚acaÅ‚eÅ› chyba póÅ‚ roku.
        – PrzestaÅ„, miaÅ‚em wtedy bardzo trudnÄ… sytuacjÄ™ majÄ…tkowÄ….
        – A teraz masz Å‚atwÄ…? – zapytaÅ‚ z szelmowskim uÅ›miechem na
twarzy i wyjÄ…Å‚ z kieszeni paczkÄ™ ukraiÅ„skich papierosów. Waldek
w końcu wgramolił się na czterech przez dziurę w płocie i otrzepywał
wÅ‚aÅ›nie spodnie, gdy z gÅ‚Ä™bi podwórka rozlegÅ‚ siÄ™ klakson
samochodu. Mundek wrÄ™czyÅ‚ koledze paczkÄ™ fajek i zapalniczkÄ™ – masz, zapal sobie
– a sam poszedÅ‚ zobaczyć, kogo tam u diabÅ‚a licho niesie.
W otwartej, jak zwykle, bramie stał Land Rover. Aż dreszcz
przebiegÅ‚ mu po plecach. Za kóÅ‚kiem siedziaÅ‚ jednak jakiÅ› mężczyzna.
Na widok gospodarza, wysiadł z samochodu i zaczął zmierzać
w jego kierunku.
        – DzieÅ„ dobry! Nie orientuje siÄ™ pan przypadkiem, czy tu w okolicy
nie wynajmuje ktoÅ› pokoi? Szukam czegoÅ› na parÄ™ dni.
Facet był wysoki, ubrany w dziwne ciuchy, jakby nie z tego filmu.
Na gÅ‚owie miaÅ‚ skórzany kapelusz, a na nogach buty z czubkami
i na obcasie. Rejestracja byÅ‚a warszawska – „WWN”, a sam gość nie
sprawiał wrażenia turysty.
        – Panie. Co pan tu szukasz? Ja nie wynajmujÄ™ pokoi – oschle
przywitał gościa Mundek. I już miał puścić w jego kierunku wiązankę
melodii wietnamskich, kiedy zza jego pleców rozlegÅ‚ siÄ™ gÅ‚os Waldka:
         – A pytaÅ‚eÅ› pan u Walendziakowej, to zaraz obok, nastÄ™pna brama,
nieraz wynajmuje i nie chce za dużo.
Mundek stał przez chwilę zaskoczony, z otwartymi ustami. Zamknął
je, ale tylko po to, by za moment posłać wietnamską wiązankę
w stronÄ™ kumpla.

          – Co siÄ™, kurna, wpieprzasz miÄ™dzy mÅ‚otek a kowadÅ‚o. Chcesz
dostać w ryja? Zęby cię swędzą, czy co? Złamasie kutany!
W tym czasie gość wsiadł do samochodu i powoli wycofał
z Mundkowego podjazdu z powrotem na drogÄ™.
         – Ty, WaÅ›ka – zaczÄ…Å‚ Waldek przytÅ‚umionym gÅ‚osem. – On mi
wygląda na żyłę złota.
Otumaniony całą sytuacją Mundek otworzył szerzej oczy.
         – Co ty pieprzysz? Jak chcesz na nim zarobić?
         – On na pewno tu czegoÅ› konkretnego szuka. MyÅ›lisz, że taki
elegancki gość, z Warszawy, szukałby tu noclegu, by tak po prostu
pozwiedzać? A co można zwiedzać w Świnioryjach?
         – No, może masz racjÄ™, ale co my możemy mu zaoferować?
         – Najpierw wÅ‚aÅ›nie to musimy ustalić. Obserwacja, mój drogi,
ob-ser-wa-cja. A łatwiej będzie go obserwować, jak będzie nocował
u Walendziakowej, zresztÄ… ona potrzebuje na gwaÅ‚t gotówki. Walendziaka
przymknÄ™li i musi mieć parÄ™ groszy na papugÄ™, bo jak nie, to znowu posiedzi z póÅ‚ roku.
Mundek zrobiÅ‚ minÄ™, jakby mu siÄ™ lekko przegrzewaÅ‚ mózg. Co
prawda próbowaÅ‚ nadążać za kolegÄ…, ale jego tok myÅ›lenia byÅ‚ jakiÅ›
mętny i mniej wartki niż Waldka. W końcu dał za wygraną i stwierdził:
         – MuszÄ™ siÄ™ napić. Bo za Chiny nie kumam, o co ci chodzi.
         – Widzisz, to siÄ™ Å›wietnie skÅ‚ada, bo ja też mam ochotÄ™ na jednego.
Razem więc poszli do szopy, gdzie czekała na nich cała masa
nieporąbanych drew i niecała już buteleczka specjału Hieronimusa.
NastÄ™pnego dnia, pierwszÄ… zmianÄ™ objÄ…Å‚ Waldek, który w zasadzie
nie miał nic konkretnego do roboty. W przeciwieństwie do kolegi,
który po otrzymaniu poważnej reprymendy od małżonki, z powodu
niewykonania normy poprzedniego dnia, miał pełne ręce roboty,
a dosÅ‚ownie caÅ‚Ä… górÄ™ drew do porÄ…bania i poukÅ‚adania w drewutni.
Za dziesięć zÅ‚otych, którymi to poratowaÅ‚ go WaÅ›ka, Waldek
kupił w GS-ie, zaraz po otwarciu, dwusetkę czystej i udał się na posterunek.
Znajdował się on w krzakach za rowem, na wprost bramy
Walendziaków. Do godziny dziewiÄ…tej nic siÄ™ nie dziaÅ‚o. Waldkowi
już wyschÅ‚o w gardle. „Ile można siedzieć o suchym pysku i gapić
siÄ™ w bramÄ™ Walendziaków”? – zastanawiaÅ‚ siÄ™, gdy niecaÅ‚e pięć
po dziewiÄ…tej, obserwowany figurant wyszedÅ‚ z domu Walendziaków
i wsiadł do samochodu.
Waldek wygramolił się z rowu i niby od niechcenia, zaczął spacerować
wzdÅ‚uż żwirowej drogi. Samochód warszawiaka wyjechaÅ‚ z impetem
na drogÄ™, unoszÄ…c za sobÄ… tumany żóÅ‚to-brunatnego kurzu.


                                                               ***
Wieczorem, po porÄ…baniu chyba piÄ™ciu metrów szeÅ›ciennych drewna,
Mundek zaczął wypatrywać przyjaciela. Niestety Waldek gdzieś
przepadł. Po dłuższym oczekiwaniu i z powodu wyczerpania podręcznego
zapasu trunku, Mundek postanowił poszukać kumpla.
Najbardziej prawdopodobnym miejscem pobytu poszukiwanego
była rampa na tyłach jedynego GS-owskiego sklepu w Świnioryjach.
Dotarł tam w niecałe pięć minut. Zrobiło się już ciemno. Sklep od jakiegoś
czasu był nieczynny. Za sklepem na rampie siedział Waldek
i Å›ciskaÅ‚ w rÄ™kach niedopite póÅ‚ litra wódki.
        – Wala, co tu robisz? – zapytaÅ‚ kumpla Mundek. Ten jednak nie zareagowaÅ‚.
        – Wala, dobrze siÄ™ czujesz, sÅ‚yszysz mnie? – potrzÄ…snÄ…Å‚ go lekko za ramiÄ™.

– Co ci jest?
Waldek nie reagował. Siedział na rampie ze spuszczoną głową
i ściskał w rękach butelkę. Nie przypominało to upojenia alkoholowego.
Waldek w stanie upojenia jest nad podziw aktywny, a nawet
nadpobudliwy, teraz jednak znajdował się jakby w stanie katatonii.
Słowa Mundka nie docierały najwidoczniej do jego świadomości,
odbijając się od niej jak groch od ściany. Po kilku nieudanych
próbach dotarcia do waldkowej Å›wiadomoÅ›ci, Mundek zdecydowaÅ‚
się na rozwiązanie o wiele bardziej radykalne i po prostu przypierdzielił
mu w pysk. Waldek, jakby przez chwilę zdezorientowany, zamrugał
oczami i spytał:
         – Co tu siÄ™, kurna, dzieje? Gdzie ja jestem i czemu bijesz mnie
po mordzie?
         – ChwaÅ‚a Bogu! – wykrzyknÄ…Å‚ Mundek. – MyÅ›laÅ‚em, że już do
końca życia będziesz roślinką.
         – Gdzie on jest? – zadaÅ‚ niespodziewanie pytanie Waldek.
         – Kto, gdzie jest?
         – No ten Indiana Jones.
         – Jaki, kurna, Indiana Jones? – Mundek nic nie rozumiaÅ‚.
         – No ten, co to mi kazaÅ‚eÅ› go Å›ledzić.
         – Ja ci kazaÅ‚em? To byÅ‚ twój pomysÅ‚. Ja miaÅ‚em masÄ™ roboty, sam
się zaoferowałeś, że będziesz go śledził. Czekałem na ciebie, tak jak
siÄ™ umówiliÅ›my, ale nie przyszedÅ‚eÅ›, wiÄ™c postanowiÅ‚em ciÄ™ poszukać
i znalazłem tutaj, w tym dziwnym stanie. O co tu chodzi?
         – NiezupeÅ‚nie pamiÄ™tam, co siÄ™ tak naprawdÄ™ wydarzyÅ‚o – Waldek
pociÄ…gnÄ…Å‚ spory Å‚yk z butelki, którÄ… do tej pory Å›ciskaÅ‚ kurczowo
w dÅ‚oniach. – PamiÄ™tam, że poszedÅ‚em za nim aż na koniec wsi. Jak
tam dotarłem, nie było go już w samochodzie. Stoi tam stary dom
Konieczki, pamiętasz starego Konieczkę? Nie żyje już chyba z siedem
lat. Zresztą, kto by tam wiedział, co się z nim stało. Zaginął
pewnej zimy, mówili, że pewnie utopiÅ‚ siÄ™ w jeziorze. W każdym razie,
ciała nie odnaleziono. Pędził świetny bimber. Mieszkał zupełnie
sam w tym domu na końcu wsi. Wszedłem tam. To bardzo stary,
opuszczony budynek, peÅ‚en starych gratów. WszÄ™dzie peÅ‚no kurzu
i pajęczyn. Okna zabite deskami i niewiele światła dociera przez
szczeliny w deskach. Zresztą zaczynało już zmierzchać. Wtedy go zobaczyłem.
Stał nieruchomo przed takim dużym lustrem w drzwiach
od szafy. Stał i patrzył w to lustro.
         – I co? Mów kurna wreszcie, co siÄ™ staÅ‚o!
         – No przecież mówiÄ™, staÅ‚ tam i patrzyÅ‚ w lustro, tak po prostu,
nic nie robiÅ‚, nie poruszaÅ‚ siÄ™, nic nie mówiÅ‚, tylko patrzyÅ‚ w swoje
odbicie. I nagle wpadł do środka.
         – Jak to „do Å›rodka”, do Å›rodka czego? Do szafy?
         – Nie! Do lustra.
         – I co. Co zrobiÅ‚eÅ›?
         – PoszedÅ‚em za nim.
         – Jak to „za nim”, do lustra?
         – Tak, do lustra. StanÄ…Å‚em naprzeciw swojego odbicia, tak jak on
przed chwilą, i wszedłem do środka. Do środka lustra. Nie potrafię
ci tego wytłumaczyć, ale zupełnie wytrzeźwiałem, a wiesz, że jak jestem
trzeźwy, nie umiem logicznie myśleć. Zobaczyłem go tam, był
wkurzony, machał rękami, coś krzyczał. Nie wiem, jak to się stało,
może był jakimś mistrzem kung-fu, bo w pewnym momencie złapał
mnie za rÄ™kÄ™ i jednym ruchem odwróciÅ‚. Potem zapierniczyÅ‚ mi takiego
kopa, że aż pociemniało mi w oczach. Co działo się dalej, nie
pamiętam. Obudziłem się tu na rampie, a właściwie to ty mnie obudziłeś.
         – Ja pierdzielÄ™, Wala, to jest nieprawdopodobne. A ducha Konieczki
czasem nie spotkałeś? Coś ty pił? Ja rozumiem, że jesteś bez
kasy, ale tyle razy ci mówiÅ‚em, nie pij tej berbeluchy od UkraiÅ„ców.
Czort wie, co oni do tego dodajÄ…. – To mówiÄ…c, wyjÄ…Å‚ z rÄ…k Waldka
butelkÄ™ i cisnÄ…Å‚ jÄ… w krzaki. – Chodź, napijesz siÄ™ porzÄ…dnej gorzaÅ‚y. – PoklepaÅ‚ kumpla po plecach i razem ruszyli w stronÄ™ wsi.

Po drodze minął ich Land Rover. Za kierownicą siedział gość w kapeluszu
i, odsuwając szybę, pokazał im palcem wymowny gest. Nim opadły
tumany kurzu, po Land Roverze nie było już śladu.
W nocy wyły syreny, a rankiem pod sklepem dowiedzieli się, że
właśnie spalił się opuszczony dom Konieczki.

Poprzednie

Wróć

Następne

bottom of page