Przemysław R. Cichoń
Stolica
i złudny czar technologii
Zima tego roku nie byÅ‚a tak uciążliwa jak poprzednia. Åšniegu nie byÅ‚o wiele a mróz jedynie Å‚askotaÅ‚ nosy.
– Dwie tony wÄ™gla i caÅ‚a, nabita po dach, drewutnia porÄ…banych drew, z pewnoÅ›ciÄ… wystarczÄ… do marca. – StwierdziÅ‚ z nieukrywanym zadowoleniem Mundek WaÅ›ka. ZacieraÅ‚ już dÅ‚onie z zadowolenia, myÅ›lÄ…c na co wyda zaoszczÄ™dzone pieniÄ…dze. Gertruda wcale nie musiaÅ‚a wiedzieć, że ta góra wÄ™gla, to nie pięć ton jak co roku. I pomyÅ›leć, że te prorocze sny Walii, wreszcie siÄ™ do czegoÅ› przydaÅ‚y. A w radyju, to mówili, że bÄ™dzie mroźna zima…
I co? Teraz im pewnie gÅ‚upio. Nie ma to jak mieć wÅ‚asnego jasnowidza…
Tymczasem Waldek, nerwowo spacerowaÅ‚ po izbie, od okna do okna. W jego chaÅ‚upie byÅ‚y tylko dwa. Od czasu do czasu wyglÄ…daÅ‚ nawet przez drzwi, ale tego kurdupla z trÄ…bkÄ… na czapce, ani widu, ani sÅ‚ychu. – Co do jasnej Anielki, przecież dziÅ› dziesiÄ…ty.– zastanawiaÅ‚ siÄ™ Waldek. Z rezygnacjÄ… opadÅ‚ na krzesÅ‚o i już miaÅ‚ osunąć siÄ™ w gÅ‚Ä™bokÄ…, katatonicznÄ… rozpacz, kiedy usÅ‚yszaÅ‚ dzwonek od roweru. ZerwaÅ‚ siÄ™, prawie przewracajÄ…c krzesÅ‚o, na którym siedziaÅ‚. WypadÅ‚ przez drzwi na podwórze. Przy furtce Malinoski wÅ‚aÅ›nie ustawiaÅ‚ rower, który co chwila zsuwaÅ‚ siÄ™ do rowu. Mostek Waldka oczywiÅ›cie byÅ‚ nie odÅ›nieżony. W koÅ„cu udaÅ‚o mu siÄ™ postawić rower, opierajÄ…c go o sÅ‚upek furtki. Już miaÅ‚ oddrutować furtkÄ™, kiedy zauważyÅ‚, biegnÄ…cego w jego stronÄ™ Waldka PaciajÄ™.
– No już myÅ›laÅ‚em, że pan nie przyjdziesz. Co siÄ™ staÅ‚o?
– A… Panie Paciaja, same nieszczęścia dzisiaj mi siÄ™ przytrafiajÄ….
– Å»e niby co? Okradli pana? – Z trwogÄ… w gÅ‚osie zapytaÅ‚ Waldek.
– Nie! Aż tak źle to jeszcze nie jest, ale zÅ‚apaÅ‚em gumÄ™ i muszÄ™ tego grata prowadzić a jeszcze ta ciężka torba i mam dziurawego buta. CaÅ‚Ä… prawÄ… stopÄ™ mam przemoczonÄ….
– No to caÅ‚e szczęście! – podsumowaÅ‚ Waldek i zaraz potem dodaÅ‚ – Trzeba byÅ‚o tego zÅ‚oma w krzaki wypierniczyć.
– To nie takie proste. Mam go na stanie. – WyjaÅ›niÅ‚ listonosz.
– No dobra, wiÄ™c przejdźmy do meritum. – ZaproponowaÅ‚ Waldek.
Listonosz nic nie powiedział, tylko otworzył torbę i przewertował białe koperty w jej wnętrzu.
– No… Jest polecony. Masz pan dowód?
– Jaki dowód, na co? – OburzyÅ‚ siÄ™ Waldek.
– O s b i s t y… MuszÄ™ wpisać numer.
– Jasne że mam, ale w chaÅ‚upie.
– No to dawaj pan bo inni też na pocztÄ™ czekajÄ….
– A renta? – NieÅ›miaÅ‚o spytaÅ‚ Waldek.
– Jest i renta. Najpierw dowód, potem renta.
– Panie Malinoski, przecież mnie pan znasz.
– Jasne że znam. Jak wszystkich w Åšwinioryjach, ale wszystkich numerów dowodów nie jestem w stanie zapamiÄ™tać.
Waldek jak fryga popÄ™dziÅ‚ do chaÅ‚upy i po chwili wróciÅ‚, radoÅ›nie wymachujÄ…c rÄ™kÄ… z dowodem osobistym.
– No jest i dowód. – PodaÅ‚ go listonoszowi z nie ukrywanÄ… satysfakcjÄ….
Listonosz obróciÅ‚ kilkukrotnie w palcach kawaÅ‚ek plastiku i wpisaÅ‚ numer na listÄ™ dorÄ™czeÅ„. Przez chwilÄ™ jeszcze go lustrowaÅ‚ wzrokiem, po czym oddaÅ‚ Waldkowi mówiÄ…c.
– Tak wÅ‚aÅ›ciwie to nie powinienem panu wydać tego listu, ani renty oczywiÅ›cie też…
… PaÅ„ski dowód jest nieważny. – ZapadÅ‚a cisza. Waldek staÅ‚ z otwartymi ustami, jakby zobaczyÅ‚ ducha.
– Ale, ale… ale jak to nieważny?
– Po prostu, wyszedÅ‚ termin. Musisz pan wymienić. Ale jeszcze dzisiaj zrobiÄ™ wyjÄ…tek i wypÅ‚acÄ™ panu tÄ™ rencinÄ™.
Waldek odetchnął z ulgą. Listonosz wyjął inną pomiętą listę.
– Waldemar Paciaja. Sidemset trzydzieÅ›ci pięć zÅ‚otych i pięćdziesiÄ…t trzy grosze. – BeznamiÄ™tnie wyrecytowaÅ‚ formuÅ‚kÄ™ – Tu podpisze. Czytelnie. – WskazaÅ‚ palcem miejsce na formularzu i podaÅ‚ Waldkowi dÅ‚ugopis. Waldek podpisaÅ‚ i wyciÄ…gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ w kierunku chlebodawcy.
– BÄ™dzie pan miaÅ‚ te cztery zÅ‚ote i czterdzieÅ›ci siedem groszy. – SpytaÅ‚ retorycznie listonosz.
Waldek nie cofając wyciągniętej ręki, odparł rzeczowo
– Nie bÄ™dÄ™ miaÅ‚.
Listonosz tylko wzruszyÅ‚ ramionami, westchnÄ…Å‚ ciężko, wyjÄ…Å‚ z kieszeni drobniaki, odliczyÅ‚ dokÅ‚adnÄ… kwotÄ™ i podaÅ‚ Waldkowi mówiÄ…c
– MiÅ‚ego dnia. Mam jeszcze kupÄ™ roboty przez ten cholerny rower.
– Tylko niech pan uważa na piaskarki. – PoradziÅ‚ mu Waldek. – OdkÄ…d zrobili tu asfalt to poczynajÄ… sobie w najlepsze.
OdwróciÅ‚ siÄ™ i podreptaÅ‚ do chaÅ‚upy, przeliczajÄ…c gotówkÄ™. Mim jeszcze zamknÄ…Å‚ drzwi, usÅ‚yszaÅ‚ klakson a potem znajomy dźwiÄ™k dzwonka od roweru i jakieÅ› jeszcze inne haÅ‚asy, ale siÄ™ nimi specjalnie nie przejÄ…Å‚.
Jeszcze zanim wybiło południe, Waldek wraz z Waśką biesiadowali w najlepsze, snując plany wyprawy do stolicy. (Do stolicy gminy, oczywiście, pobliskiego Gnijewa)
– Nie byÅ‚em w Gnijewie od jakichÅ› dziesiÄ™ciu lat. – StwierdziÅ‚ z żalem Waldek.
– No pewnie, że dziesięć. Tyle ważny jest dowód. DokÅ‚adnie dziesięć lat.
– Patrz jak ten czas leci. Dziesięć lat a tak jak by to byÅ‚o wczoraj… – RozmarzyÅ‚ siÄ™ Waldek.
– CoÅ› ty. Nie poznasz Gnijewa. To już zupeÅ‚nie inna wieÅ›. WÅ‚aÅ›ciwie to już prawie maÅ‚e miasto. Nawet marketa tam majÄ…. A w ogóle, to nie możesz jechać do stolicy w takich Å‚achach. Musimy ciÄ™ jakoÅ› ogarnąć.
– Co masz na myÅ›li mówiÄ…c „ogarnąć”? – spytaÅ‚ Waldek zaniepokojony.
– No… Musimy ciÄ™ jakoÅ› odstawić. Przecież nie pojedziesz do stolicy w tej starej kufajce i gumiakach?
– No jasne że nie. Mam jeszcze jednÄ…, prawie nie używanÄ…, wisi w szafie.
– Nie o to chodzi, że ta jest stara. W ogóle w kufajce nie pojedziesz. Wiesz jak ludziska siÄ™ teraz noszÄ… w Gnijewie? Prawie jak we Warszawie. – SpojrzaÅ‚ krytycznym okiem na Waldka i ciężko westchnÄ…Å‚. – No tak, skÄ…d wÅ‚aÅ›ciwie masz wiedzieć, jak nawet nie masz telewizora.
– A na co mnie telewizor? Å»eby prÄ…d żarÅ‚? Jak radyja od czasu do czasu posÅ‚ucham, to już mi siÄ™ nie dobrze robi, a co dopiero oglÄ…dać to wszystko.
– No już dobrze, dobrze. Musimy skoÅ‚ować ci jakieÅ› modne ciuchy. Szwagier Gertrudy, Wiesz ten taki kurdupel, pryszczaty, co to na weselu u Tomiczków siÄ™ z balkonu spierniczyÅ‚ i dwa miesiÄ…ce w gipsie leżaÅ‚. To on rozumiesz niedawno odwinÄ…Å‚ kitÄ™. To znaczy wÄ…troba mu niewytrzymaÅ‚a i przeniósÅ‚ siÄ™ do Å›wiÄ™tego Piotra. ByÅ‚ podobnej postury co ty. A ubieraÅ‚ siÄ™ nie najgorzej. Zapytam Gertrudy. MusiaÅ‚y po nim zostać jakieÅ› ciuchy. Miejmy tylko nadzieje że ich nie wywalili.
– Mam chodzić w ciuchach po umarlaku?
– Zaraz tam chodzić. Przecież to tylko na jeden raz. Chcesz wydać caÅ‚Ä… rentÄ™ na ciuchy, żeby w nich siÄ™ przejechać do Gnijewa i z powrotem? Darowanemu koniowi w zÄ™by siÄ™ nie zaglÄ…da. Potem możesz je nawet wywalić, ale w kufajce nie pojedziesz.
– Dlaczego? Przecież ta druga jest prawie nowa.
– Ano dla tego, że ja nie mam zamiaru siÄ™ za ciebie wstydzić.
– Jak to ty? Przecież to ja jadÄ™ do Gnijewa. – Skonsternowany Waldek nalaÅ‚ do musztardówek i podaÅ‚ jednÄ… koledze.– Tam mnie przecież nikt nie zna.
– Ale może pozna? A poza tym, chyba nie myÅ›laÅ‚eÅ›, że puszczÄ™ ciÄ™ tam samego?
Wypili, zakÄ…sili jak zwykle i dalej snuli plany… Aż do koÅ„ca butelki, a byÅ‚a litrowa.
NastÄ™pnego dnia Gertruda za namowÄ… Mundka, który tak bardzo jÄ… prosiÅ‚, że caÅ‚e podwórko odÅ›nieżyÅ‚ i nawet posypaÅ‚ piaskiem Å›cieżkÄ™ do furtki, wybraÅ‚a siÄ™ w odwiedziny do siostry. ObiecaÅ‚a też zapytać, co ta zrobiÅ‚a z ciuchami po mężu.
Å»aÅ‚oba jeszcze nie minęła, wiÄ™c chyba nie powinna wyrzucić jego rzeczy. – RozmyÅ›laÅ‚ Mundek czekajÄ…c na powrót małżonki. Ta jednak nie wracaÅ‚a. UgotowaÅ‚ wiÄ™c obiad. Nic wyszukanego, po prosu kotlety z karkówki, ziemniaki ze Å›mietankÄ… a do tego kiszona kapusta z beczki w piwnicy. Normalny obiad. WyglÄ…daÅ‚ i wyglÄ…daÅ‚ a Gertrudy jak niebyÅ‚o tak niebyÅ‚o. ZjadÅ‚ w koÅ„cu swojÄ… porcjÄ™, nie czekajÄ…c na żonÄ™. Na trawienie wysÄ…czyÅ‚ ćwiarteczkÄ™ bimberku. A potem zmorzyÅ‚ go sen.
ObudziÅ‚ go rumor w sieni. ZerwaÅ‚ siÄ™ i popÄ™dziÅ‚ zobaczyć co siÄ™ dzieje. Niemal nóg nie poÅ‚amaÅ‚ przez te nowe dywaniki, które Gertruda porozkÅ‚adaÅ‚a w korytarzu. Otwiera drzwi do sieni i… Patrzy a tu na podÅ‚odze leży wielki, niebieski, foliowy wór. WypeÅ‚niony jakimiÅ› szmatami a z pod tego wora, wystajÄ… dwie nogi w butach Gertrudy.
– Kochanie nic ci siÄ™ nie staÅ‚o? – ZadaÅ‚ nieÅ›miaÅ‚o standardowe pytanie.
Nie usÅ‚yszaÅ‚ żadnej odpowiedzi, tylko z pod wielkiego worka, sÅ‚ychać byÅ‚o stÅ‚umione chrapanie. Delikatnie podniósÅ‚ worek i odstawiÅ‚ w kÄ…t. Gertruda wtulona twarzÄ… w swoje góralskie bambosze, spaÅ‚a w najlepsze. ZdjÄ…Å‚ jej buty i pÅ‚aszcz a potem zaniósÅ‚ do sypialni i uÅ‚ożyÅ‚ na Å‚óżku, przykryÅ‚ kocem, zgasiÅ‚ Å›wiatÅ‚o i poszedÅ‚ sprawdzić zawartość owego wielkiego, foliowego wora.
Nazajutrz Gertruda nie byÅ‚a skora do rozmowy. WstaÅ‚a później niż zwykle i zrobiÅ‚a sobie wiÄ™kszÄ… niż zwykle kawÄ™. SiedziaÅ‚a przy stole w kuchni i mrużąc oczy siorbaÅ‚a gorÄ…cy pÅ‚yn z wielkiego, porcelanowego kubka. Z dużym opóźnieniem zareagowaÅ‚a na obecność męża.
– Magda jest caÅ‚kiem zaÅ‚amana. MusiaÅ‚am jÄ… pocieszać. – Zaczęła Gertruda. – Okazuje siÄ™, że Sylwek nie zostawiÅ‚ jej nawet numeru pin do swojej karty. Nie mówiÄ…c już o haÅ›le do konta. Biedaczka. BÄ™dziemy musieli jej jakoÅ› pomóc. Sprawa o przejÄ™cie spadku może potrwać nawet póÅ‚ roku.
– A te ubrania? – SpytaÅ‚.
– Możesz je sobie wziąć i zanieść temu pijusowi. Może chociaż raz bÄ™dzie wyglÄ…daÅ‚ jak czÅ‚owiek? – stwierdziÅ‚a z wyraźnym sarkazmem w gÅ‚osie i siorbnęła nastÄ™pnego Å‚yka gorÄ…cej kawy.
– Okej. To mu je zaniosÄ™ a ty kochanie sobie odpocznij, bo nie tryskasz dziÅ› entuzjazmem.
– Też byÅ› nie tryskaÅ‚ jak byÅ› wypiÅ‚ póÅ‚ butelki Metaxy. WÅ‚aÅ›ciwie, co to na ciebie…
No idź już i nie marudź mi tu za uszami.
Nie chcąc dłużej irytować żony, pognał do sieni, chwycił worek i tyle go widziała.
***
– Zobacz Wala, jaki elegancki gajerek i to caÅ‚kiem nowy. A ta koszula. Patrz, Wranglery! Oryginalne, jeszcze chyba z Pewexu. Co z tego że stare? Wranglery sÄ… zawsze modne…
Waldek przyglądał się tylko Waśce, jak ten wyjmował kolejne rzeczy z worka i układał je na podłodze. Po jakiejś godzinie przymiarek Waldek wyglądał jak gwiazdor filmowy. Przynajmniej tak twierdził Mundek.
– No! Teraz to ja mogÄ™ z tobÄ… do samej warszawy jechać. – StwierdziÅ‚, wyraźnie z siebie zadowolony. – Wypastujesz jeszcze tylko pantofle…
– Ale one mnie cisnÄ… – SkarżyÅ‚ siÄ™ Waldek.
– RozbijÄ… siÄ™. ChÅ‚opina miaÅ‚ je może raz na nogach, to jeszcze sztywne. Dobrze, że go w nich nie pochowali, szkoda by byÅ‚o takich pantofli. Zalej na noc denaturatem i rano bÄ™dÄ… jak ulaÅ‚.
– Nie mam denaturatu – ZmartwiÅ‚ siÄ™ Waldek.
– Wala nie rób problemów! Może być bimber, w szopie masz caÅ‚Ä… baÅ„kÄ™ tego zajzajeru, butom nie zaszkodzi. Ogol siÄ™ i jutro o dziewiÄ…tej masz być na przystanku. Pekaes odchodzi o dziewiÄ…tej piÄ™tnaÅ›cie, ale może być trochÄ™ wczeÅ›niej, wiÄ™c lepiej dmuchać na zimne. PójdÄ™ już, bo Gertruda ma dziÅ› strasznego kaca, pocieszaÅ‚a siostrÄ™ koniakiem, nie chciaÅ‚ bym jej denerwować. Rozumiesz jak siÄ™ ma kaca raz lub dwa razy do roku to czÅ‚owiek nie przywykÅ‚y i bardzo to źle znosi. …A, i nie zapomnij dowodu. – rzuciÅ‚ stojÄ…c już w drzwiach. – Cześć!
Dokładnie za dziesięć dziewiąta Waldek, ogolony i wystrojony w garnitur i płaszcz po Waśkowym szwagrze, wyszedł z domy i skierował się w stronę przystanku PKS. Szedł szybkim krokiem, ze wzrokiem wbitym w asfalt pod stopami. Modlił się w duchu, by nikogo nie spotkać.
Źle czuÅ‚ siÄ™ w tym „galowym” stroju. Na przystanku czekaÅ‚ już na niego WaÅ›ka.
– No Wala. Teraz to z ciebie póÅ‚tora goÅ›cia. – z aprobatÄ… pokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ….
– WaÅ›ka? Walniesz jednego? – Waldek spytaÅ‚ nieÅ›miaÅ‚o kumpla.
– Przecież wiesz że ja kumplom nie odmawiam.
– Bo widzisz, jakiÅ› jestem taki zestresowany. Odczuwam pewien dyskomfort w tym ubraniu.
– Co? Mów że cholera po naszemu. Co jest nie tak z tym ubraniem?
– Nie nic takiego, tylko źle siÄ™ w nim czujÄ™. – TÅ‚umaczyÅ‚ Waldek.
Ledwie zdążyli wypić po łyku a podjechał Pekaes. Było dziesięć po.
– A nie mówiÅ‚em, że ta cholera może być wczeÅ›niej. – WaÅ›ka z satysfakcjÄ… spojrzaÅ‚ na zegarek.
W Pekaesie byÅ‚o tylko kilka osób, nikogo znajomego. Podróż nie trwaÅ‚a dÅ‚ugo. Wysiedli na skwerku tuż obok UrzÄ™du Gminy. Dworek, w którym siÄ™ mieÅ›ciÅ‚, byÅ‚ piÄ™knie odrestaurowany. Do gÅ‚ównego wejÅ›cia prowadziÅ‚y granitowe schody. Po obu stronach olbrzymich odrzwi majestatycznie wznosiÅ‚y siÄ™ dwie wysokie kolumny, zwieÅ„czone piÄ™knie rzeźbionÄ… arkadÄ…. Po jednej stronie portalu powiewaÅ‚a biaÅ‚o czerwona a po drugiej flaga Unii Europejskiej.
Waldek nie mógÅ‚ uwierzyć wÅ‚asnym oczom. Przecież zaledwie dziesięć lat temu staÅ‚ w tym samym miejscu i dokÅ‚adnie pamiÄ™taÅ‚ obstrupaciaÅ‚y budynek z sypiÄ…cym siÄ™ tynkiem i odpadajÄ…cym gzymsem. A skwerek, owszem byÅ‚, ale jeÅ›li dobrze pamiÄ™taÅ‚, nosiÅ‚ imiÄ™ BolesÅ‚awa Bieruta a nie Jana PawÅ‚a II. Wszystko tu siÄ™ pozmieniaÅ‚o. Jeszcze w tej chwili nie wiedziaÅ‚ że na gorsze.
Weszli przez wielkie odrzwia i ujrzeli widok równie piÄ™kny i wspaniaÅ‚y, co ten na zewnÄ…trz. W wielkim holu, na samym jego Å›rodku, staÅ‚a butelka szamponu. Tak, to byÅ‚a gigantycznych rozmiarów butelka szamponu Head & Shoulders. „Taki zapas wystarczyÅ‚ by do koÅ„ca życia” – PrzebiegÅ‚o Waldkowi przez gÅ‚owÄ™ – „zwÅ‚aszcza że myjÄ™ gÅ‚owÄ™ raz w miesiÄ…cu”. Po prawej stronie staÅ‚y ustawione trzy biurka, przy których siedziaÅ‚y piÄ™kne, niczym rusaÅ‚ki, dziewczyny. Jedna piÄ™kniejsza od drugiej. Ubrane byÅ‚y jak księżniczki z bajki o księżniczkach. Waldek skierowaÅ‚ siÄ™ od razu do blondynki o wydajnym biuÅ›cie, sporym dekolcie i wielkich niebieskich oczach, utkwionych w ekranie monitora.
– DzieÅ„ dobry. Nazywam siÄ™ Waldemar Pacia…
– Weźmie numerek i czeka. – PrzerwaÅ‚a mu rusaÅ‚ka nie odrywajÄ…c wzroku od komputera.
Waldek stał z otwartymi ustami i nie wiedział co ma powiedzieć. Gdyby nie Waśka to pewnie stałby tak dalej, ale kumpel pociągnął go za rękę i odprowadził na bok, gdzie stało takie dziwne urządzenie. Mundek postukał w ekran urządzenia kilkukrotnie, w zamian za co urządzenie wypluło niewielką karteczkę z numerem i jeszcze jakąś informacją.
– Cie choroba! – PodsumowaÅ‚ Waldek. – To oto jej chodziÅ‚o? „Numerek”. Teraz rozumiem.
WziÄ…Å‚ od WaÅ›ki karteczkÄ™ i przyjrzaÅ‚ jej siÄ™ dokÅ‚adnie. „WydziaÅ‚ Spraw Administracyjnych. Ewidencja LudnoÅ›ci. DziaÅ‚ Dowodów Osobistych”. „008”. „Czas oczekiwania: poniżej dziesiÄ™ciu minut”.
– Teraz musimy czekać aż wyÅ›wietli siÄ™ twój numerek, – InstruowaÅ‚ WaÅ›ka. – wtedy podejdziesz i pokażesz pani ten kwitek. – wyjaÅ›niaÅ‚, wskazujÄ…c na trzymanÄ… przez Waldka karteczkÄ™.
Hol byÅ‚ caÅ‚kiem pusty, jeÅ›li nie liczyć paÅ„ urzÄ™dniczek, czy księżniczek, nie istotne. No i oczywiÅ›cie Mundka i Waldka. Po jakichÅ› piÄ™ciu minutach, rozlegÅ‚ siÄ™ przypominajÄ…cy dzwonek od roweru listonosza, dźwiÄ™k. Przy Å›rodkowym biurku pojawiÅ‚ siÄ™ na wyÅ›wietlaczu czerwony numer „008”.
Księżniczka przy tym biurku byÅ‚a szatynkÄ…, miaÅ‚a wÅ‚osy spiÄ™te w kok i nieco mniejszy biust, za to dekolt miaÅ‚a wiÄ™kszy. ZajÄ™ta byÅ‚a wÅ‚aÅ›nie usuwaniem skutków wypadku, który musiaÅ‚ jej siÄ™ przytrafić przed chwilÄ…, kiedy to stukaÅ‚a palcami w klawiaturÄ™. Nie wiadomo czy uda go siÄ™ opiÅ‚ować pilniczkiem, być może trzeba bÄ™dzie wymienić caÅ‚ego tipsa. Tragedia…
– WypeÅ‚ni wniosek, doÅ‚Ä…czy zdjÄ™cie i weźmie kolejny numerek. – PoÅ‚ożyÅ‚a przed Waldkiem na biurku kartkÄ™ formatu A4 i prawie ze Å‚zami w oczach kontynuowaÅ‚a piÅ‚owanie zÅ‚amanego tipsa. Waldek wziÄ…Å‚ kartkÄ™ i w milczeniu odszedÅ‚ od biurka. OdszukaÅ‚ wzrokiem kolegÄ™, stojÄ…cego w kÄ…cie obok maszyny od numerków.
– WaÅ›ka pomożesz? To trzeba wypeÅ‚nić.
Waśka spojrzał na formularz i pociągnął Waldka w stronę wyjścia.
– Gdzie idziemy? – SpytaÅ‚ zaskoczony Waldek.
– Na trzeźwo tego nie rozgryzjosz. Chodź, tu nie daleko jest fajna knajpa.
Wyszli na zewnÄ…trz i od razu skierowali siÄ™ w kierunku znanego Mundkowi lokalu o wdziÄ™cznej nazwie - Bar „Pokrzep SiÄ™”, który znajdowaÅ‚ siÄ™ nieopodal. W barze byÅ‚o tÅ‚oczno i gwarno. Wiadomo – Stolica. Zamówili po secie i usiedli przy jedynym wolnym stoliku. WaÅ›ka postawiÅ‚ na blacie dwie „lufy” i spojrzaÅ‚ na leżący już na nim formularz wniosku.
– W sumie to nic trudnego. Masz dÅ‚ugopis?
– Nie. SkÄ…d?
– No to idź poproÅ› barmana, niech ci pożyczyÅ‚.
Waldek wstaÅ‚ i podszedÅ‚ do baru. Po chwili wróciÅ‚ z dÅ‚ugopisem.
– Nazwisko i imie…
– Waldemar Pa…
– Cicho przecież wiem. Wyjmij dowód potrzebny bÄ™dzie pesel.
Waldek siÄ™gnÄ…Å‚ do wewnÄ™trznej kieszeni pÅ‚aszcza i wyjÄ…Å‚ portfel, z którego wyÅ‚uskaÅ‚ swój stary dowód osobisty i podaÅ‚ go WaÅ›ce.
– No dobra. Data urodzenia… – ZapisaÅ‚ datÄ™ w formularzu. – Miejsce… Numer pesel… Adres zamieszkania…
Po kilku minutach i trzech wypitych lufach, formularz był wypełniony.
– Podpisz tutaj. – WaÅ›ka postukaÅ‚ paluchem w kartkÄ™, w miejscu gdzie Waldek, chwilÄ™ później zÅ‚ożyÅ‚ swój koÅ›lawy podpis. – Teraz tylko zdjÄ™cie.
– Nie mam. – UprzytomniÅ‚ sobie z przerażeniem Waldek.
– Przecież wiem, że nie masz. Musisz sobie zrobić.
– Ale gdzie? Jest tu jaki fotograf?
– Teraz zdjÄ™cia robiÄ… automaty a nie fotografy. – Nonszalanckim tonem zauważyÅ‚, jak zwykle wszystko wiedzÄ…cy, WaÅ›ka. – Chodź na poczcie jest automat.
Budynek poczty, też prezentowaÅ‚ siÄ™ efektownie. Waldek co prawda nie pamiÄ™taÅ‚ jak wyglÄ…daÅ‚ on dziesięć lat temu, ale mógÅ‚ przypuszczać, iż teraz na pewno wyglÄ…da o niebo lepiej niż wtedy. WewnÄ…trz byÅ‚o kilka osób, ale stali w kolejce do okienka. W rogu znajdowaÅ‚ siÄ™ automat fotograficzny. Tam wÅ‚aÅ›nie siÄ™ poÅ›piesznie udali.
– WÅ‚aź, patrz w tÄ™ dziurÄ™ i nie rób żadnych min. – poinstruowaÅ‚ rzeczowo i zwięźle WaÅ›ka.
Waldek wszedł i usiadł na ławeczce naprzeciw dziury, uśmiechał się i czekał.
– WciÅ›nij guzik! – DobiegÅ‚o z zewnÄ…trz.
Wcisnął. Rozległo się pikanie i coś błysnęło. Waldek siedział dalej.
– WyÅ‚aź już. Gotowe. – przywoÅ‚aÅ‚ go kumpel z zewnÄ…trz maszyny.
Waldek wyszedÅ‚, a po kilku sekundach z szufladki wysunÄ…Å‚ siÄ™ pasek czterech zdjęć, na których widniaÅ‚a jego gÄ™ba.
– O w mordÄ™. To już gotowe? – Nie kryÅ‚ zaskoczenia.
– Jasne, teraz tylko musimy zÅ‚ożyć wniosek w UrzÄ™dzie i po robocie.
Czym prÄ™dzej udali siÄ™ do UrzÄ™du Gminy. A ponieważ bar „Pokrzep SiÄ™” znajdowaÅ‚ siÄ™ na ich trasie, postanowili odsapnąć chwilkÄ™ i pokrzepić siÄ™ maÅ‚ym co nieco. Chwilka trwaÅ‚a jakieÅ› dwie godziny a maÅ‚e co nieco trzy czwarte litra. W urzÄ™dzie stawili siÄ™ dokÅ‚adnie piÄ™tnaÅ›cie minut przed zamkniÄ™ciem. Przy biurku siedziaÅ‚a już tylko jedna księżniczka. Ta blond piÄ™kność z niebieskim biustem i dużymi oczami, czy jakoÅ› tak. Postukali kilkukrotnie w automat do numerków a potem jeszcze raz i jeszcze. Tak, że mieli jakieÅ› sześć numerków do wyboru. Obok blondyny zapaliÅ‚ siÄ™ numerek „010”. W poÅ›piechu przewertowali plik numerków i z radoÅ›ciÄ… zakrzyknÄ™li chórem „Jest”!
Z numerkiem „010” w jednej i wnioskiem w drugiej rÄ™ce Waldek, chwiejnym krokiem podszedÅ‚ do biurka. PrzysunÄ…Å‚ sobie krzesÅ‚o i usiadÅ‚ wpatrujÄ…c siÄ™ w oczy blond księżniczce. (A może to nie byÅ‚y oczy?) Księżniczka sprawdziÅ‚a wniosek i zaczęła wprowadzać dane do komputera. I wtedy to siÄ™ staÅ‚o.
– Cholera. Znowu bÅ‚Ä…d systemu. Kurde musiaÅ‚am znowu coÅ› źle nacisnąć.
– Z drżeniem w gÅ‚osie powiedziaÅ‚a niby do siebie i zaczęła nerwowo stukać w klawisze. – Jasna cholera, znowu to samo. Popieprzony komputer. Znowu pójdÄ™ bez premii. – MówiÅ‚a dalej, chyba do siebie, blondyna.
– Niech siÄ™ pani nie denerwuje pani Ewelino. – ZaczÄ…Å‚ beÅ‚kotliwie Waldek. – Niech pani wciÅ›nie i przytrzyma klawisz „control” a potem niech pani trzy razy stuknie w „R” NastÄ™pnie jak pojawi siÄ™ monit, proszÄ™ potwierdzić i w pole tekstowe wpisać cztery jedynki. Potem znowu potwierdzić i przytrzymać „control, alt, delete” a teraz niech siÄ™ pani zaloguje.
Blondyna wykonywaÅ‚a dokÅ‚adnie wszystkie polecenia Waldka i skoÅ„czyÅ‚a wÅ‚aÅ›nie logowanie. System ruszyÅ‚ ponownie a na ekranie pojawiÅ‚y siÄ™ dane, które przed chwilÄ… wprowadzaÅ‚a z Waldkowego wniosku. PodniosÅ‚a wzrok i spojrzaÅ‚a z otwartymi ustami na Waldka. Ich spojrzenia siÄ™ spotkaÅ‚y a jej olbrzymie zielone oczy, wydawaÅ‚y siÄ™ teraz jeszcze wiÄ™ksze i bardziej zielone. Przez chwile stali tak w milczeniu, po czym blond księżniczka zamknęła usta, by po chwili je znowu otworzyć.
– Jak… pan… to… zrobiÅ‚? – WydukaÅ‚a mechanicznym gÅ‚osem.
– Nie wiem. – Zgodnie z prawdÄ… odpowiedziaÅ‚ Waldek.
– Suuuuper! Ja to mam szczęście. Akurat w takiej chwili trafiÅ‚am na informatyka. – PowiedziaÅ‚a sama do siebie a później zwróciÅ‚a siÄ™ do Waldka. – DziÄ™kujÄ™ panu. UratowaÅ‚ mi pan premiÄ™ a może i pracÄ™. Bardzo panu dziÄ™kujÄ™. Jak by pan tylko czegoÅ› potrzebowaÅ‚, to niech siÄ™ pan nie krÄ™pujÄ™, pomogÄ™ panu wszystko zaÅ‚atwić. Jestem panu taka wdziÄ™czna.
Waldek poczerwieniał na twarzy. Trochę z konfuzji a trochę z gorąca i wypitego alkoholu.
– Niech pan przyjdzie za dwa tygodnie po nowy dowód. I niech pan nie bierze nawet numerka tylko od razu podejdzie. ZaÅ‚atwimy wszystko od rÄ™ki.
Waldek Å›licznie siÄ™ ukÅ‚oniÅ‚, obÅ›liniÅ‚ dÅ‚oÅ„, którÄ… mu podaÅ‚a i odszedÅ‚ bez sÅ‚owa w kierunku stojÄ…cego przy numerkowej maszynie WaÅ›ki. Kiedy wyszli już na ulice WaÅ›ka w koÅ„cu zapytaÅ‚.
– SkÄ…d wiedziaÅ‚eÅ› że ma na imiÄ™ Ewelina?
– Nie wiedziaÅ‚em. – odparÅ‚ Waldek i ruszyÅ‚ w stronÄ™ przystanku PKS.