Przemysław R. Cichoń
...W kozi róg
Minęły ÅšwiÄ™ta. Zimy nadal nikt nie widziaÅ‚. Może w tym roku wyjechaÅ‚a do Alice Springs? Tam podobno odnaleziono Walendziaka. Teraz trwa wÅ‚aÅ›nie proces jego ekstradycji. Okazuje siÄ™, że nie grzeszyÅ‚ on jednak zbytniÄ… inteligencjÄ…, jak twierdzili co niektórzy mieszkaÅ„cy Åšwinioryjów. ZwÅ‚aszcza wÅ›ród mÄ™skiej części spoÅ‚eczeÅ„stwa wsi, Walendziak staÅ‚ siÄ™ bohaterem, po tym jak wyszÅ‚o na jaw, że zaÅ‚atwiÅ‚ teÅ›ciowÄ… i wymknÄ…Å‚ siÄ™ wymiarowi sprawiedliwoÅ›ci. ZaczÄ™to opowiadać o nim przeróżne historie. Jednak wiÄ™kszość z nich, to byÅ‚y kompletne brednie. WÅ‚aÅ›ciwie to wszystkie. Teraz, kiedy okazaÅ‚o siÄ™, że w dwa miesiÄ…ce, policja namierzyÅ‚a go w Australii i doprowadziÅ‚a do jego aresztowania. Wszystkie siÄ™ zdewaluowaÅ‚y. Gdyby byÅ‚ taki bystry jak o nim mówiono, to uciekÅ‚ by do Emiratów, albo do Peru czy na DominikanÄ™. Ale Walendziak, stary idiota, myÅ›laÅ‚, że jak wyjedzie na drugi „koniec Å›wiata”, to sprawiedliwość go nie dosiÄ™gnie. Jak widać siÄ™ myliÅ‚. Pewnie jego ekstradycja trochÄ™ potrwa. W tym czasie gorÄ…czka już minie i wszyscy zapomnÄ… o caÅ‚ej sprawie, ale póki co, za sklepem wrzaÅ‚o. Waldek zrobiÅ‚ zakupy i wziÄ…Å‚ sobie PereÅ‚kÄ™.
​
– Cześć chÅ‚opaki! – PrzywitaÅ‚ siÄ™ podniesionym gÅ‚osem, by przebić siÄ™ przez gwar.
​
Kilku chÅ‚opów gorÄ…czkowo dyskutowaÅ‚o. Tematem byÅ‚a oczywiÅ›cie ekstradycja Walendziaka.
​
– Aż siÄ™ wierzyć nie chce. – ZaczÄ…Å‚ wÅ‚aÅ›nie Wojtek Smolorz. – Mnie już trzeci miesiÄ…c ktoÅ› kozy kradnie. ZgÅ‚aszam na policjÄ™ i za każdym razem nic. PrzyjadÄ…, popatrzÄ…, popytajÄ…… GapiÄ… siÄ™ na mnie jak na gÅ‚upka a Walendziaka tak od razu, na drugim koÅ„cu Å›wiata dorwali?…
​
– Interpol. – wtrÄ…ciÅ‚ siÄ™ Waldek. – DorwaÅ‚ go Interpol, a do tego z AustraliÄ… mamy od dziewięćdziesiÄ…tego ósmego, umowÄ™ ekstradycyjnÄ…. Walendziak o tym chyba nie wiedziaÅ‚ uciekajÄ…c wÅ‚aÅ›nie tam.
– Waldek Walendziak to byÅ‚ szczwany lis. – odezwaÅ‚ siÄ™ Kawka – musowo ktoÅ› na niego doniósÅ‚. Psy same by nie wpadÅ‚y na ten pomysÅ‚, żeby go tam szukać. – dodaÅ‚ i wymownie spojrzaÅ‚ na Waldka.
​
Reszta też zwróciÅ‚a oczy na PaciajÄ™ i zapadÅ‚a taka niezrÄ™czna cisza. Waldkowi zrobiÅ‚o siÄ™ nieswojo, ale nie miaÅ‚ zamiaru siÄ™ tÅ‚umaczyć. Na szczęście, w tym momencie, za sklep wtoczyÅ‚ siÄ™ Mundek WaÅ›ka, trzymajÄ…c w rÄ™ce odkrÄ™conÄ… dwusetkÄ™ czystej a z kieszeni jego kufajki wystawaÅ‚y po obu stronach smukÅ‚e szyjki Czarnej PerÅ‚y.
​
– No coÅ›cie siÄ™ tak nagle przymknÄ™li, jakby wam kto koÅ‚ki w dupÄ™ powtykaÅ‚. Walendziak to frajer. Wiem coÅ› o tym, przez 60 lat byÅ‚ moim sÄ…siadem. Jak tylko po gorzale dostawaÅ‚ biaÅ‚ej gorÄ…czki, to do bicia siÄ™ rwaÅ‚, starÄ… swojÄ… też tÅ‚ukÅ‚, bo ona mu nie oddaÅ‚a. Babski bokser. Tfuu! A jak komu w knajpie przyÅ‚ożyÅ‚, to mu przeważnie tak mordÄ™ obili, że tydzieÅ„ na oczy nie patrzyÅ‚ a do tego jeszcze go psiarnia zwijaÅ‚a i kilka miesiÄ™cy w areszcie kiblowaÅ‚. Taki z niego chojrak i bohater. A jak chcecie nadal prostymi nosami oddychać, to odpierdzielcie siÄ™ od Wali. No chyba, że którego bardzo zÄ™by swÄ™dzÄ….
​
Kiedy WaÅ›ka skoÅ„czyÅ‚ swój przydÅ‚ugi monolog, za sklepem naprawdÄ™ zapadÅ‚a gÅ‚ucha cisza. SÅ‚ychać byÅ‚o, dosÅ‚ownie, jak pekaes na koÅ„cowym w Gnijewie wykrÄ™ca.
​
– No dobra. Ja tam do Waldka nic nie mam. Tylko powiedzcie mi czemu gliny nic nie robiÄ… w sprawie moich kóz. Już siedem sztuk ni zginęło. – Ponownie spytaÅ‚ Smolorz, który byÅ‚ tu chyba najmÅ‚odszy z caÅ‚ego towarzystwa.
– Kogo obchodzÄ… twoje kozy? – zapytaÅ‚ Cypis lekceważącym tonem. – MyÅ›lisz, że policja nie ma nic innego do roboty, tylko liczyć bobki twoich kóz. Pilnuj ich lepiej, to ci nie bÄ™dÄ… ginąć. ZresztÄ… nie wiem, po co komu twoje kozy.
​
Waldek przysłuchiwał się sprzeczce, popijając z Waśką Czarną Perłę.
​
– MyÅ›lisz, że nie pilnowaÅ‚em. KiedyÅ› caÅ‚y dzieÅ„ na pastwisku spÄ™dziÅ‚em.
– I co? – rzuciÅ‚ Cypis.
– No nic. ZasnÄ…Å‚em i jak siÄ™ obudziÅ‚em wieczorem, to znów jednej brakowaÅ‚o.
– Jak byÅ› nie żłopaÅ‚ tyle piwska, to byÅ› nie zasnÄ…Å‚. – rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ Cypis a z nim reszta.
– Tego dnia nawet kropelki… – zarzekaÅ‚ siÄ™ Smolorz.
– To znaczy, nic nie widziaÅ‚eÅ›, nie sÅ‚yszaÅ‚eÅ› niczego i nie znalazÅ‚eÅ› żadnych Å›ladów? – rzeczowo spytaÅ‚ Waldek.
– No zupeÅ‚nie nic. PrzeliczyÅ‚em tylko kozy i okazaÅ‚o siÄ™, że jednej brakuje. Sary wÅ‚aÅ›nie.
– SÅ‚yszeliÅ›cie? Ona miaÅ‚a na imiÄ™ Sara! BraÅ‚eÅ› jÄ… w gumowcach?... – ZaczÄ…Å‚ rechotać Cypis, już coraz bardziej podpity.
​
Wojtek coraz bardziej się peszył. Nie wiedział co ma powiedzieć, a cała gawiedź zaczęła sobie na nim używać.
​
– To byÅ‚a twoja faworyta? PiÄ™kna Sara?!!! – WtórowaÅ‚ Cypisowi Kawka, zanoszÄ…c siÄ™ Å›miechem.
​
Na to dźwignÄ…Å‚ siÄ™ WaÅ›ka. UniósÅ‚ do góry dÅ‚oÅ„ zaciÅ›niÄ™tÄ… w pięść.
​
– Zamknąć ryje, cieniasy! Takie z was chojraki? Niech jeszcze który sÅ‚owo powie, a nie rÄ™czÄ™ za siebie. Å»e was w domu kobity sztorcujÄ…, to na biednym Wojtku siÄ™ bÄ™dziecie wyżywać? On jeden w Åšwinioryjach ma ochotÄ™ coÅ› robić. ZakasaÅ‚ rÄ™kawy i uczciwie chciaÅ‚ zapracować na życie. Wy potraficie tylko narzekać i wyciÄ…gać Å‚apy po zasiÅ‚ek. Jazda mi stÄ…d, jak nie umiecie siÄ™ kulturalnie napić jak ludzie. Wypierniczać mi i to zaraz, bo jak z nerw wyjdÄ™!…
​
Po minucie, za sklepem zostali tylko Waldek, Mundek, Wojtek i rower Kawki. CzmychajÄ…c w poÅ›piechu zapomniaÅ‚ swej Ukrainy. To nic, już nieraz parkowaÅ‚a tu przez noc. Jednak nikt jej nie chciaÅ‚ ukraść. W przeciwieÅ„stwie do Wojtkowych kóz.
​
– DziÄ™ki WaÅ›ka. – odezwaÅ‚ siÄ™ nieÅ›miaÅ‚o Wojtek. – Pozwolicie, że postawiÄ™ po setuni?
– Masz tu dwie dychy, doÅ‚óż i weź zero siedem. BÄ™dzie ekonomiczniej.
​
Wojtek wziÄ…Å‚ od Waldka banknot i zniknÄ…Å‚ za winklem.
​
– Ta sprawa mi Å›mierdzi. – odezwaÅ‚ siÄ™ do kumpla Waldek.
– Masz racjÄ™. To dziwne. – zgodziÅ‚ siÄ™ WaÅ›ka.
– Dziwne? To nieprawdopodobne. A wiesz dlaczego? Dlatego, że u nas tylko Smolorz hoduje kozy. Nikt inny we wsi nie ma kóz. Nawet jednej.
– I co z tego? Wszyscy to wiedzÄ…. Wszyscy kupujÄ… u Smolorza mleko. Z Gnijewa też przyjeżdżajÄ…. Co w tym dziwnego?
– Ano to, że nie widzÄ™ powodu, dla którego ktoÅ› miaÅ‚by kraść mu te kozy. Gdyby chciaÅ‚ sprzedawać mleko jak Smolorz, to sprawa by siÄ™ zaraz rypÅ‚a, a na miÄ™so to raczej…
– No masz racjÄ™. A może to wilki?
– Wilki, czy inne drapieżniki, zostawiÅ‚y by jakieÅ› Å›lady a sam Wojtek mówiÅ‚, że nie znalazÅ‚ żadnych Å›ladów.
– No niby tak. Masz racjÄ™. Ty, to kurcze, zawsze masz racjÄ™.
– Dlatego wÅ‚aÅ›nie uważam, że to maÅ‚o prawdopodobne, by ktoÅ› je kradÅ‚.
Wojtek wÅ‚aÅ›nie wróciÅ‚ trzymajÄ…c w jednej rÄ™ce butelczynÄ™ wyborowej a w drugiej colÄ™.
– WziÄ…Å‚em też przepitkÄ™. – to mówiÄ…c postawiÅ‚ butelki na rampie a z kieszeni wyjÄ…Å‚ trzy jednorazowe plastikowe kubki. Po czym odkrÄ™ciÅ‚ butelkÄ™ i nalaÅ‚ po sporej porcji.
ZapowiadaÅ‚o siÄ™ na dÅ‚uższÄ… dyskusjÄ™, zwÅ‚aszcza że Waldek napaliÅ‚ siÄ™ na tÄ™ sprawÄ™ jak szczerbaty na suchary. To byÅ‚o widać. BrakowaÅ‚o mu zajÄ™cia. Wojtek, który nagle nabraÅ‚ entuzjazmu, opowiedziaÅ‚ wszystko co pamiÄ™taÅ‚, ze szczegóÅ‚ami i pokÅ‚adajÄ…c nadzieje w Waldku, oÅ›wiadczyÅ‚:
​
– LiczÄ™ na to, że ty jako specjalista w kryminalistyce i do tego jasnowidz, na pewno wyjaÅ›nisz, co dzieje siÄ™ z moimi kozami. Może to jakaÅ› klÄ…twa, albo kosmici…
Po tej wypowiedzi Wojtka, WaÅ›ka stwierdziÅ‚, że najwyższy czas wracać do domu, zwÅ‚aszcza, że Gertruda pewnie już dawno wróciÅ‚a z próby chóru i na pewno siÄ™ martwi nieobecnoÅ›ciÄ… męża. Jutro też jest dzieÅ„ a dzisiejszy najwyraźniej siÄ™ koÅ„czyÅ‚, zwÅ‚aszcza dla Wojtka.
Nazajutrz, wczesnym rankiem…
​
– Waldek! Waaaaldeeek!
​
Przed furtkÄ… staÅ‚ Wojtek. ZaÅ› z drugiej jej strony, ujadaÅ‚y cztery „niby owczarki”.
​
– Waaaaaldek! – PróbowaÅ‚ przekrzyczeć psy Smolorz.
​
Waldek, co prawda, już nie spaÅ‚, ale sÅ‚uchaÅ‚ muzyki, wiÄ™c nie koniecznie docieraÅ‚y do niego krzyki zza furtki. Jednak ujadanie psów, coraz bardziej wdzieraÅ‚o siÄ™ do jego Å›wiadomoÅ›ci, zwÅ‚aszcza w momentach, kiedy orkiestra graÅ‚a piano. Zirytowany zakÅ‚óceniami wcisnÄ…Å‚ pauzÄ™ na pilocie. Carmen zamilkÅ‚a w póÅ‚ sÅ‚owa. PodszedÅ‚ do okna, by zobaczyć co siÄ™ tam u licha dzieje. Zobaczywszy Wojtka, wyszedÅ‚ przed dom i zawoÅ‚aÅ‚ psy. Grzecznie przybiegÅ‚y. ZagoniÅ‚ je za wewnÄ™trzne ogrodzenie i poszedÅ‚ wpuÅ›cić goÅ›cia.
​
– Co siÄ™ staÅ‚o?
– Wyobraź sobie, znowu mi kozÄ™ ukradli. Ja tak dalej nie dam rady. Nie wiem czy dzwonić po gliny, ale pewnie niema sensu. Ty jesteÅ› mojÄ… jedynÄ… nadziejÄ….
​
– Dobra, wchodź, pogadamy.
​
Usiedli przy stole. Waldek wyjÄ…Å‚ z lodówki butelkÄ™ i napoczÄ™ty sÅ‚oik ogórków. Smolorz naprawdÄ™ sprawiaÅ‚ wrażenie pogubionego. ByÅ‚ jakiÅ› roztrzÄ™siony i nie mógÅ‚ siÄ™ skoncentrować. RozglÄ…daÅ‚ siÄ™ chaotycznie po pokoju. Dopiero po chwili skupiÅ‚ siÄ™ na Waldku.
​
– Waldek, ja ciÄ™ bardzo przepraszam, ale ja już tego nie zniosÄ™. Mój biznes wisi na wÅ‚osku. Jeszcze trochÄ™ i bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ siÄ™ zadÅ‚użać, żeby przeżyć. Najlepsze sztuki mi ukradli. Jest dobry zbyt. Mam zamówienia, ale nie mam na tyle mleka. ZostaÅ‚o mi kilka sztuk i nie wydoje wiÄ™cej. Klienci odchodzÄ…. Bankrutuje. Policja mnie olewa. Nie ma żadnych Å›ladów, myÅ›lÄ… że chcÄ™ wyÅ‚udzić ubezpieczenie, a ja przecież nawet nie mam ubezpieczenia.
– No dobrze WojtuÅ›. Uspokój siÄ™. PomyÅ›lmy, ale najpierw siÄ™ napijmy.
​
Wojtek, drżącÄ… rÄ™kÄ… uniósÅ‚ szklaneczkÄ™ do ust i wychyliÅ‚ jednym haustem. ZagryzÅ‚ ogórkiem i wlepiÅ‚ oczy w Waldka.
​
– Musimy kilka rzeczy ustalić. – kontynuowaÅ‚ Waldek.
– Jak to? Ja myÅ›laÅ‚em, że ty już wiesz, kto mi te kozy podprowadza. Przecież jasnowidzem jesteÅ›.
– No widzisz WojtuÅ›, to nie jest takie proste. Nieraz owszem, mam wizje, ale nieraz muszÄ™ siÄ™ dobrze przyÅ‚ożyć, żeby rozwikÅ‚ać zagadkÄ™.
– To ty taki bardziej Sherlock Holmes jesteÅ›?...
– CoÅ› w tym rodzaju. CzytaÅ‚eÅ› Conan Doyel’a?
– Kogo?
– Nie ważne. Musimy ustalić fakty. Czy aby ostatnio nie zalazÅ‚eÅ› komu za skórÄ™? A może ktoÅ› ci groziÅ‚? No wiesz musimy ustalić motyw.
– No, jakiÅ› miesiÄ…c temu, Cypis siÄ™ mnie czepiaÅ‚ za sklepem, ale on siÄ™ wszystkich czepia jak wypije. ChciaÅ‚ na piwo „pożyczyć”, no to mu powiedziaÅ‚em co o nim myÅ›lÄ™. ChciaÅ‚ mi nawet przyÅ‚ożyć, ale byÅ‚ za bardzo napruty. ZmyÅ‚em siÄ™ zanim zdążyÅ‚ siÄ™ z rampy podnieść. ZresztÄ… pewnie by i tak nie trafiÅ‚. Ja tam nie lubiÄ™ mieć wrogów. Zawsze wolÄ™ ustÄ…pić i mieć Å›wiÄ™ty spokój.
– No tak. Dla Å›wiÄ™tego spokoju, cygan daÅ‚ siÄ™ powiesić… – PowiedziaÅ‚ pod nosem Waldek.
– Tak, to nie mam żadnych wrogów. Nikomu krzywdy nie zrobiÅ‚em. – zarzekaÅ‚ siÄ™ Smolorz.
– A ile ci tych kóz zginęło?
– Teraz to już dziewięć.
– I co, znów nic nie widziaÅ‚eÅ›? Gdzie trzymasz te kozy?
– No chodzÄ… sobie luzem po podwórku. Póki nie ma Å›niegu, to sobie coÅ› tam skubiÄ…. Na noc zamykam w obórce. Furtka na skobel zamkniÄ™ta a wrota podparte drÄ…giem od zewnÄ…trz.
– A nic wiÄ™cej ci z obejÅ›cia nie zginęło?
– Nie, nic nie zauważyÅ‚em.
– Dobra. Czyli tÄ™ ostatniÄ…, to ci z obórki podprowadzili, tak?
– No, nie wiem. ZagoniÅ‚em wieczorem do obórki, ale nie jestem pewny czy byÅ‚y wszystkie, bo trochÄ™ mi ta wódka, co to my jÄ… za sklepem wypili, w gÅ‚owÄ™ weszÅ‚a, a na koncie już miaÅ‚em dwa piwka, poza tym, ciemno już byÅ‚o. Ale rano wszystko byÅ‚o zamkniÄ™te jak wieczorem. Å»adnych Å›ladów, jak zawsze.
– Wiesz co? Idź do domu. Za jakÄ…Å› godzinkÄ™ wpadnÄ™ do ciebie z WaÅ›kÄ… i przyjrzymy siÄ™ tej obórce i w ogóle. Może coÅ› przeoczyÅ‚eÅ›.
​
Wypili jeszcze po jednym na rozchodniaczka i Wojtek poszedł do domu, jak polecił mu Waldek. Waldek zaś, czym prędzej udał się do Waśki. Mundek właśnie grzebał coś przy ciągniku.
​
– O! Dobrze że jesteÅ›! – UcieszyÅ‚ siÄ™ na widok przyjaciela. – Potrzeba mi fachowca. ZdechÅ‚ i za Chiny nie chce odpalić. Akumulator sprawdziÅ‚em, ale rozrusznik nie krÄ™ci.
– Dobra pokaż. – Waldek wsadziÅ‚ rÄ™kÄ™ w okolice rozrusznika i poruszaÅ‚ kablami. – Spróbuj teraz.
​
Mundek wsiadÅ‚ do kabiny i nacisnÄ…Å‚ przycisk rozruchu. Rozrusznik jÄ™knÄ…Å‚ i obróciÅ‚ waÅ‚em, w efekcie silnik zaskoczyÅ‚. Maszyna po chwili weszÅ‚a na obroty i wyrzuciÅ‚a w niebo chmurÄ™ czarnego dymu.
​
– Ty to Wala jesteÅ› fachura. DziÄ™ki. Co zrobiÅ‚eÅ›?
– Masz luźne przewody. Musisz styki oczyÅ›cić, podokrÄ™cać i po sprawie. A teraz ty musisz mi pomóc.
Niestety oglÄ™dziny obórki Smolorza, nie wniosÅ‚y do dochodzenia nic nowego. Nie byÅ‚o Å›ladów wÅ‚amania a inne Å›lady byÅ‚y skutecznie zadeptane przez kozy i ich wÅ‚aÅ›ciciela.
Dopiero nastÄ™pny dzieÅ„ przyniósÅ‚ coÅ›, co mogÅ‚o posunąć Å›ledztwo do przodu. Otóż, przed poÅ‚udniem zadzwoniÅ‚ do Waldka ZarÄ™bski, ten ornitolog z Wygnanka. Przez telefon powiedziaÅ‚ tylko tyle, że dziejÄ… siÄ™ dziwne rzeczy i że bÄ™dzie dobrze jak Waldek do niego wpadnie, najlepiej jeszcze dzisiaj. W gÅ‚osie ZarÄ™bskiego, można byÅ‚o wyczuć zaniepokojenie, jednak nie chciaÅ‚ nic wiÄ™cej powiedzieć.
​
– Jak pan przyjdzie to wszystko wyjaÅ›niÄ™. Na pewno to pana zainteresuje. – ZarÄ™bski rozÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™.
​
Fuks nie miaÅ‚ już kondycji na takie spacery. Waldek wiÄ™c zabraÅ‚ Lucky’ego. Lucky byÅ‚ samcem alfa tej watahy. ByÅ‚ najwiÄ™kszy i pozostaÅ‚e dwa uznawaÅ‚y jego pozycjÄ™. ByÅ‚a też suka. Hana. Ale ona byÅ‚a indywidualistkÄ… i zawsze chadzaÅ‚a tam, gdzie sama chciaÅ‚a. Przeważnie byÅ‚o to w przeciwnym kierunku niż chciaÅ‚ Waldek. Lucky byÅ‚ dość uÅ‚ożony. Znaczy że, co prawda nie szedÅ‚ przy nodze, ale trzymaÅ‚ siÄ™ w zasiÄ™gu wzroku i przybiegaÅ‚ na wezwanie. Spacer zajÄ…Å‚ im dobre póÅ‚ godziny. DochodzÄ…c do zabudowaÅ„, Waldek zawoÅ‚aÅ‚ Lucky’ego i przypiÄ…Å‚ do obroży grubÄ… smycz z parcianego paska. Pierwsze, co wydaÅ‚o siÄ™ mu dziwne, to to, że dochodzÄ…c do ogrodzenia nie usÅ‚yszaÅ‚ szczekania. Czyżby ZarÄ™bski wyszedÅ‚ z psem na spacer? RozejrzaÅ‚ siÄ™ dookoÅ‚a. PchnÄ…Å‚ furtkÄ™, nie byÅ‚a zamkniÄ™ta, i wszedÅ‚ na podwórko. W tym momencie, w drzwiach domu stanÄ…Å‚ gospodarz w uniformie moro i ze sztucerem w rÄ™ku.
​
– DzieÅ„ dobry. – przywitaÅ‚ siÄ™ Waldek a Lucky zaszczekaÅ‚ dwa razy na powitanie.
– DzieÅ„ dobry. – odpowiedziaÅ‚ ZarÄ™bski – CieszÄ™ siÄ™, że pan przyszedÅ‚. Musi pan coÅ› zobaczyć.
​
Gospodarz zamknął drzwi na klucz i zarzucając na ramie pasek od sztucera, ruszył w stronę Waldka
​
– Tylko niech pan psa nie spuszcza ze smyczy. – poradziÅ‚ Waldkowi.
– No wÅ‚aÅ›nie, a gdzie paÅ„ski pies?
– Później panu wyjaÅ›niÄ™, teraz chodźmy. – otworzyÅ‚ furtkÄ™ i przepuÅ›ciÅ‚ Waldka przodem.
​
Ruszyli Å›cieżkÄ… w stronÄ™ lasu. ZarÄ™bski, ze sztucerem gotowym do strzaÅ‚u, prowadziÅ‚. Waldek z Lucky’m na krótkiej smyczy, szli tuż za nim. Åšcieżka pięła siÄ™ lekko w górÄ™. Po dziesiÄ™ciu minutach marszu byli na miejscu. Na szczycie niewielkiego wzniesienia, poroÅ›niÄ™tego sosnowym lasem, miÄ™dzy drzewami, leżaÅ‚o truchÅ‚o sarny. ByÅ‚o zmasakrowane przez jakiegoÅ› drapieżnika.
​
– To wilki? – ZapytaÅ‚ Waldek.
– Niech siÄ™ pan przyjrzy. – odparÅ‚ ZarÄ™bski i podszedÅ‚ bliżej padliny. – Niech pan patrzy. To nie sÄ… rany zadane zÄ™bami wilka. - Waldek podszedÅ‚ i przyglÄ…daÅ‚ siÄ™, choć nie za bardzo siÄ™ na tym znaÅ‚. Dla niego, byÅ‚o to po prostu martwe zwierzÄ™. – Widzi pan te rany na brzuchu? To nie sÄ… rany zadane zÄ™bami. PowÅ‚oki brzuszne zostaÅ‚y rozerwane czymÅ› tÄ™pym. A te otwory? – WskazaÅ‚ dwa otwory w boku zwierzÄ™cia.
– To po kulach? – zapytaÅ‚ Waldek.
– Nie, raczej po rogach. Ta sarna zostaÅ‚a rozerwana rogami. I to wÅ‚aÅ›nie jest dziwne. A jeÅ›li chodzi o mojego psa, to nie mam pewnoÅ›ci co siÄ™ z nim staÅ‚o. Dalej na póÅ‚noc, za tym wzniesieniem, znalazÅ‚em dwa martwe wilki. MajÄ… identyczne rany a nawet gorsze, oszczÄ™dzÄ™ panu tego widoku, ich truchÅ‚a sÄ… rozwleczone na sporym obszarze. Mój pies wÅ‚aÅ›nie tam poczuÅ‚ jakiÅ› Å›lad i poszedÅ‚ w las. Do tej pory nie wróciÅ‚. Nie wiem co siÄ™ z nim staÅ‚o. W dolince, gdzie znalazÅ‚em wilki, pÅ‚ynie niewielki strumyk. Nad nim, na miÄ™kkiej ziemi, znalazÅ‚em dziwne tropy, Å›lady racic. Podobne do tropów sarny, czy jelenia, ale mniejsze i jakby trochÄ™ znieksztaÅ‚cone.
– Czy to mogÄ… być Å›lady kozy?
– MyÅ›lÄ™ że tak, – odparÅ‚ po krótkim zastanowieniu ZarÄ™bski. – ale skÄ…d tu koza, to nie Podhale. Kozic u nas niema, chyba, że chodzi panu o kozÄ™ domowÄ….
– WÅ‚aÅ›nie o takÄ… mi chodzi – sprecyzowaÅ‚ Waldek. – a ile mogÅ‚o być tych kóz, wedÅ‚ug pana?
– No nie wiem, może kilka, minimum trzy, może cztery. Ale nadal nie rozumiem, jak kozy mogÅ‚y tak zmasakrować dwa wilki. To nie możliwe. A skÄ…d w ogóle pomysÅ‚, że to kozy?
– Mam pewne podejrzenia. A jeÅ›li to naprawdÄ™ byÅ‚y kozy, to może być ich dziewięć.
– SkÄ…d pan to wie? – dopytywaÅ‚ ornitolog.
– W ostatnim czasie, jednemu znajomemu, zginęło z hodowli dziewięć kóz.
​
Nagle, gdzieś w oddali dało się słyszeć skowyt wilka, albo jakiegoś innego zwierza. Waldek nie był pewien, ale nie było to istotne, bo w tej właśnie chwili, poprzez krzaki, przebiegło coś łamiąc gałęzie i szeleszcząc suchymi liśćmi. Jednak nie zdążyli się dokładnie przyjrzeć, ponieważ zwierzę poruszało się bardzo szybko i momentalnie zniknęło w zaroślach. Jeszcze tylko przez chwilę słychać było tętent kopyt i szelest listowia. Potem wszystko ucichło.
​
– Co to byÅ‚o? – spytaÅ‚ Waldek.
– Nie jestem pewien, ale chyba sarna, albo jakaÅ› super szybka koza.
​
Lucky zaczął ujadać i szarpać się na smyczy.
​
– Niech go pan dobrze trzyma. Na wÅ‚asne oczy widziaÅ‚em te wilki, wiÄ™ksze od niego, rozerwane dosÅ‚ownie na kawaÅ‚eczki. Lepiej wracajmy. Mam w domu buteleczkÄ™ osiemnastoletniej Chivas Regall, dobrze nam zrobi jak myÅ›lÄ™.
– W takim razie wracajmy, dobrej whisky nigdy nie odmawiam. ChÄ™tnie siÄ™ z panem napijÄ™. – PrzystaÅ‚ na propozycjÄ™ Waldek.
Na kominku trzaskaÅ‚ ogieÅ„ a izbÄ™ wypeÅ‚niaÅ‚o miÅ‚e ciepÅ‚o. Siedzieli przy stoliku sÄ…czÄ…c bursztynowy szlachetny trunek z krysztaÅ‚owych szklaneczek. Rozmawiali o tym co siÄ™ staÅ‚o w lesie i snuli teorie cóż mogÅ‚o do tego doprowadzić.
​
Niewiele przed póÅ‚nocÄ… Waldek wróciÅ‚ do domu. Nazajutrz wybraÅ‚ siÄ™ do sklepu, nie żeby czegoÅ› potrzebowaÅ‚. Owszem może potrzebowaÅ‚, ale bynajmniej nie ze sklepu. To miejsce byÅ‚o nieocenionÄ… skarbnicÄ… informacji, każdego kalibru i na każdy temat. JeÅ›li coÅ› dziaÅ‚o siÄ™ w wiosce, to pierwsze newsy można byÅ‚o usÅ‚yszeć wÅ‚aÅ›nie tu. Waldek nie myliÅ‚ siÄ™ co do tematów dzisiejszych zasklepowych dyskusji. Kiedy zawitaÅ‚ na tylnej rampie, Walaszczyk wygÅ‚aszaÅ‚ wÅ‚aÅ›nie swojÄ… przerywanÄ… tyradÄ™.
– Nic kuwa nie obiom! Dwoni-em na gliny a one mie odesÅ‚aÅ‚y do leÅ›nika we gminie. Wczora znalazem mojo mućke. Wilki mi jÄ… poszaÅ‚paÅ‚y. A te skuwiele nawet nie chcieli psyyyjechać. Oni sie nie zajmujo takimi spÅ‚awami. Jakby mi somsiat kÅ‚ooowe odszczeliÅ‚, to może, ale wilkami to oni sie nie zajmujo.
​
Walaszczyk miaÅ‚ dość sporÄ… wadÄ™ wymowy a do tego siÄ™ trochÄ™ jÄ…kaÅ‚. PożyczyÅ‚ kiedyÅ› pieniÄ…dze od nieodpowiednich ludzi i nie miaÅ‚ z czego oddać. Termin minÄ…Å‚ i dla przykÅ‚adu zdezelowali Walaszczykowi twarz w takim stopniu, że dopiero po trzeciej operacji, wymówiÅ‚ pierwsze sÅ‚owo. Do dziÅ› bojÄ… siÄ™ go dzieci. Jego gÄ™ba, przypomina twarz Quasimoda.
​
Waldek przysÅ‚uchiwaÅ‚ siÄ™ uważnie temu co z trudem artykuÅ‚owaÅ‚ Walaszczyk. SÄ…czÄ…c przy tym CzarnÄ… PerÅ‚Ä™ ze smukÅ‚ej butelki, próbowaÅ‚ wychwycić sens jego wypowiedzi. WÅ‚aÅ›nie w tym momencie za sklep weszli Mundek i Rysiek.
​
– Cześć Wala!. – PrzywitaÅ‚ siÄ™ entuzjastycznie WaÅ›ka.
– Cześć. A co wy tak parami?
– No wiesz… ByliÅ›my wczoraj z RyÅ›kiem na rybach, no i tak jakoÅ› nas dziÅ› suszy.
– I co braÅ‚y?
– No braÅ‚y… ale pod to co siÄ™ siusia.
– Czyli jak zwykle. No tak. Z was ryboki jak z koziej dupy trÄ…ba. Lepiej posÅ‚uchajcie co siÄ™ we wsi wyrabia. Walaszczykowi wilki krowÄ™ zjadÅ‚y. Strach do lasu wchodzić.
– Nie może być. Wilki zaatakowaÅ‚y krowÄ™? MusiaÅ‚a być ich caÅ‚a wataha. – zdziwiÅ‚ siÄ™ WaÅ›ka. – Najpierw kozy, teraz krowa?
– On tak twierdzi. Ja też mu nie wierzÄ™.
– To znaczy, że to ma coÅ› wspólnego z tymi zaginionymi kozami? – spytaÅ‚ zdezorientowany Rysiek.
– MyÅ›lÄ™ że tak. Co prawda Walaszczyk znalazÅ‚ swojÄ… krowÄ™, w kawaÅ‚kach, ale jednak znalazÅ‚ a kóz do tej pory nikt nie widziaÅ‚. – wyjaÅ›niÅ‚ Waldek.
​
W tym momencie wyjechał zza winkla, na swej Ukrainie, Kawka.
​
– ChÅ‚opy! Wojna bÄ™dzie! Ja pierdzielÄ™ wojna!
– Co ty pieprzysz Kawka? CzegoÅ› ty siÄ™ znowu napiÅ‚?
– MówiÄ™ wam, bÄ™dzie wojna. Wojsko ciÄ…gnie na Wygnanko.
– Jakie wojsko? – spytaÅ‚ rzeczowo Waldek.
– Nasze, polskie… JadÄ… polnymi drogami.
– Dużo?
– KilkanaÅ›cie samochodów i dwa transportery opancerzone.
​
W tym momencie daÅ‚o siÄ™ sÅ‚yszeć z oddali narastajÄ…ce wycie policyjnych syren. Kolumna kilku uprzywilejowanych pojazdów, przejechaÅ‚a po chwili obok sklepu. Jechali w stronÄ™ Wygnanka. CoÅ› byÅ‚o na rzeczy.
​
– Dobra WaÅ›ka, odpalaj Golfa i jedziemy zobaczyć co siÄ™ staÅ‚o. – zakomenderowaÅ‚ Waldek.
​
Razem z Ryśkiem załadowali się do Waśkowego grata i ruszyli w ślad za kolumną policji. Nie dojechali jednak daleko. Zaraz za granicą wsi, droga była zamknięta. Dwa radiowozy ustawione w poprzek drogi, całkowicie blokowały przejazd a uzbrojeni w długą broń policjanci, nie mieli zamiaru przepuszczać kogokolwiek.
​
– ProszÄ™ zawrócić! Przejazdu niema! – OdezwaÅ‚ siÄ™ donoÅ›nym gÅ‚osem potężny funkcjonariusz w kamizelce kuloodpornej z napisem BOA.
​
WaÅ›ka nie miaÅ‚ zamiaru z nim dyskutować. ByÅ‚ po dwóch piwkach a prawo jazdy byÅ‚o mu potrzebne, choćby po to, by wozić GertrudÄ™ do marketa, co piÄ…tek. Rysiek z Waldkiem, pewnie mieli masÄ™ pytaÅ„, ale nie udaÅ‚o im siÄ™ ich zadać, bo WaÅ›ka energicznie zawróciÅ‚ i pognaÅ‚ z powrotem do Åšwinioryjów, nerwowo spoglÄ…dajÄ…c w lusterko. Na szczęście nikt ich nie Å›cigaÅ‚.
Nazajutrz w miejscowej Å›wietlicy zorganizowano zebranie, na którym soÅ‚tys – Hieronimus, wybrany niedawno na trzeciÄ… kadencjÄ™, ogÅ‚osiÅ‚ oficjalny komunikat, przesÅ‚any mailowo z powiatu:
​
– „W zwiÄ…zku z rozprzestrzeniajÄ…cÄ… siÄ™ epidemiÄ… afrykaÅ„skiego pomoru Å›wiÅ„, w skrócie ASF. Wojewódzki lekarz weterynarii, w porozumieniu z powiatowym centrum kryzysowym, w oparciu o rozporzÄ…dzenie Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi w sprawie wprowadzenia na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej programu majÄ…cego na celu wczesne wykrycie zakażeÅ„ wirusem wywoÅ‚ujÄ…cym ASF i poszerzenie wiedzy na temat tej choroby oraz jej zwalczania, postanowiÅ‚ wystÄ…pić o pomoc w odstrzale kilkudziesiÄ™ciu sztuk dzików zarażonych wirusem ASF. Do tego zadania wojewoda WarmiÅ„sko-Mazurski w porozumieniu z ministerstwem obrony, powoÅ‚aÅ‚ specjalnÄ… grupÄ™ myÅ›liwych oraz ochotników rekrutujÄ…cych siÄ™ z Wojsk Ochrony Terytorialnej Kraju. OperacjÄ™ odstrzaÅ‚u zwierzÄ…t, ze wzglÄ™du na coraz bardziej aktywne Å›rodowiska ekologiczne, zabezpieczać bÄ™dÄ… siÅ‚y policyjne. Uprasza siÄ™ mieszkaÅ„ców o niewchodzenie do lasu podczas trwania akcji”… To chyba tyle istotnych informacji – zakoÅ„czyÅ‚ oficjalny komunikat soÅ‚tys.
– Taa… pomór sromór. – skomentowaÅ‚ WaÅ›ka. – MyÅ›lÄ™, że to Å›ciema. Tu chodzi jak nic o te Wojtkowe kozy.
– Pewnie masz racjÄ™. – przyznaÅ‚ Waldek. – A ty Rysiek co o tym sÄ…dzisz?
– No wiesz, przeprowadziÅ‚em siÄ™ tutaj, bo myÅ›laÅ‚em, że to najspokojniejsze miejsce na ziemi. Ale jak do tej pory, nie mogÄ™ tego potwierdzić. To co mi siÄ™ tu przydarza, przechodzi moje wyobrażenia o spokojnym życiu na prowincji.
– No weź. Poczekaj jak siÄ™ zrobi ciepÅ‚o. Zabierzemy ciÄ™ z WaÅ›kÄ… nad Czarcie jeziorko… WidziaÅ‚eÅ› kiedyÅ› nimfy czy strzygi? – z przekÄ…sem spytaÅ‚ Waldek.
– Jaja sobie robicie? Prawda? Nabijacie mnie w butelkÄ™? Mam racjÄ™? – próbowaÅ‚ upewnić siÄ™ Rysiek.
– Jasne. – odparÅ‚ WaÅ›ka swym niskim gÅ‚osem. – Tam wÅ‚aÅ›nie widzieliÅ›my WielkÄ… StopÄ™. MiaÅ‚em nawet zdjÄ™cia, ale Wala przez „przypadek” je skasowaÅ‚. – WaÅ›ka spojrzaÅ‚ z wyrzutem na Waldka.
– No cóż, skoro już wszystko jasne, to możemy siÄ™ czegoÅ› napić. – zaproponowaÅ‚ Waldek.
– Co jasne? Nic nie jest jasne. Co z tymi kozami? Przecież z tym ASF to jakaÅ› Å›ciema. Chyba nie daliÅ›cie siÄ™ nabrać? – protestowaÅ‚ Rysiek.
– ProponujÄ™ u RyÅ›ka. – dodaÅ‚ WaÅ›ka.
Niebawem, Smolorz dostaÅ‚ odszkodowanie za swoje kozy. OkazaÅ‚o siÄ™ bowiem, że gmina dysponuje specjalnym funduszem. Z tego też funduszu, odszkodowanie dostaÅ‚ Walaszcyk, za MućkÄ™. Zdarzenia potraktowano jako szkody wyrzÄ…dzone przez dzikÄ… zwierzynÄ™ i caÅ‚Ä… sprawÄ™ zamieciono pod dywan. Jednak Rysiek nie daÅ‚ siÄ™ do koÅ„ca przekonać. Może to i dobrze, bo niebawem miaÅ‚o go spotkać jeszcze wiele przygód, które diametralnie zmieniÄ… jego wyobrażenie o spokojnym życiu w zabitej dechami dziurze…