top of page

Tam i z powrotem

          Jak co dzieÅ„ rano, wylazÅ‚em spod koÅ‚dry, namacaÅ‚em stopami klapki i poszedÅ‚em siÄ™ odlać. Na dworze byÅ‚o może piÄ™tnaÅ›cie stopni. WyszedÅ‚em w samych gaciach. Zawsze rano odlewam siÄ™ na maÅ„kowe porzeczki. RosnÄ… zaraz za pÅ‚otem. Cóż, Maniek nie jest zbyt bystry, ale może to i dobrze. W koÅ„cu walÄ™ go w rogi od kilku lat, a on siÄ™ nawet nie domyÅ›la. To jak naszczam mu pod porzeczki, to chyba też siÄ™ nie zorientuje. Nie to, żebym go nie lubiÅ‚. Do kibla mam daleko a nogi już nie te, co kiedyÅ›. Co do reszty, to jeszcze dziaÅ‚a i dlatego od czasu do czasu bzykam jego ZeniÄ™, jak on w robocie bÄ…ki zbija. Stróżem nocnym jest. Zenia jeszcze caÅ‚kiem, caÅ‚kiem kobitka i potrzeby ma. A Maniek, wróci rano z roboty, pod sklepem browara wypije, uwali siÄ™ do wyra i gnije do poÅ‚udnia. A kobita obiad ugotuje, chaÅ‚upÄ™ sprzÄ…tnie, pranie zrobi, to też jej siÄ™ coÅ› od życia należy, no nie?

​

            No ale… Leje ja sobie, na te porzeczki, a tu nagle sÅ‚yszÄ™, jak Zenia strasznie na kogoÅ› pomstuje. MyÅ›lÄ™ sobie, może to znowu ci jehowi. Ale tak z samego rana? No, chyba nie na MaÅ„ka. Ten już smacznie chrapie od godziny. SkoÅ„czyÅ‚em, schowaÅ‚em i zapierniczam na okoÅ‚o, żeby zobaczyć, co siÄ™ tam u MaÅ„ków wyrabia. Jeszcze z pięć lat temu, to pewnie bym przez pÅ‚ot przeskoczyÅ‚, ale już mówiÅ‚em, nogi nie te, co kiedyÅ›. WiÄ™c, zziajany wpadam ja na maÅ„kowe podwórko, patrzÄ™ a tu ZeniÄ™ jakieÅ› kurduple do takiego helikoptra bez Å›migÅ‚a pakujÄ…. Już miaÅ‚em jej ruszyć na ratunek, kiedy jeden z nich wymierzyÅ‚ we mnie z obrzyna. WÅ‚aÅ›ciwie to byÅ‚a jakaÅ› taka dziwna strzelba, wolaÅ‚em go nie prowokować. ByÅ‚o ich piÄ™ciu

i wszyscy byli ubrani na biaÅ‚o w takie kombinezony, prawie jak te babki, co to przy krewetkach robiÄ… u Goldsztajna. Twarze też mieli dziwne. JakieÅ› skoÅ›nookie i blade. ChiÅ„czyki! PomyÅ›laÅ‚em w pierwszej chwili. Ale po jakiego grzyba ChiÅ„czykom, maÅ„kowa Zenia?  UFOki. DotarÅ‚o do mnie po chwili. No tak, to na pewno UFOki. I ten helikopter też byÅ‚ jakiÅ› dziwny… Gdy tak rozmyÅ›laÅ‚em, a trwaÅ‚o to kilkadziesiÄ…t sekund, UFOki zapakowaÅ‚y Zenie do Å›rodka i fruuuu!!! Odlecieli zostawiajÄ…c po sobie tylko tuman kurzu.

I wtedy wÅ‚aÅ›nie w drzwiach do chaÅ‚upy pojawiÅ‚ siÄ™ Marian. Pięściami przetarÅ‚ oczy, przeciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™, splunÄ…Å‚ treÅ›ciwie pod nogi i spytaÅ‚, widzÄ…c mnie na Å›rodku podwórka.

​

            – Kaj ty ciulu, liziesz do jasny anielki i to po nagu, szukosz guza na moim placu.?

​

            Bo zapomniaÅ‚em wam powiedzieć, że Marian, to ÅšlÄ…zak jest. PrzyjechaÅ‚ tu jakieÅ› dziesięć lat temu, z kobitÄ… i ze synem. Ale syn stÄ…d uciekÅ‚ po roku. Do miasta wyjechaÅ‚ i od tamtej pory siÄ™ nie pokazaÅ‚. A Marian nie jest zÅ‚y czÅ‚owiek, tylko cholernie wyrywny, a przy tym kawaÅ‚ chÅ‚opa. A jak jeszcze wypije, to lepiej mu w drogÄ™ nie wchodzić.

​

            – Stary moi nie widzioÅ‚eÅ›? Nikaj tyj gizdy ni umia znolyźć.
            – WidziaÅ‚em. – odpowiedziaÅ‚em niepewnie. – Przed chwilÄ… siÄ™ zabraÅ‚a na stopa

z jakimiÅ› UFOkami.

​

            Maniek spojrzaÅ‚ na mnie badawczo, zmierzyÅ‚ wzrokiem od stóp do gÅ‚ów i odparÅ‚.

​

            - TyÅ› chyba ociulaÅ‚,  albo siÄ™ z ciulem na gÅ‚owy pomienioÅ‚. Nie chlyj już ty gorzoÅ‚y Å‚ot ruskich.

​

            RozejrzaÅ‚em siÄ™ dookoÅ‚a. RzeczywiÅ›cie byÅ‚em sam, staÅ‚em jak sÅ‚up soli w samych gaciach i pewnie miaÅ‚em nie tÄ™gÄ… minÄ™. PostanowiÅ‚em darować sobie tÅ‚umaczenie Marianowi caÅ‚ego zajÅ›cia, bo sam zaczynaÅ‚em wÄ…tpić czy naprawdÄ™ to widziaÅ‚em.

​

            – Å»artowaÅ‚em. Nie wiem gdzie jest twoja żona. PrzyszedÅ‚em pożyczyć… – tu siÄ™ zawahaÅ‚em, bo to Maniek zawsze wszystko ode mnie pożyczaÅ‚. – …tego sÅ‚apca na goÅ‚Ä™bie, co to go nie używasz. – wybrnÄ…Å‚em.
                – Po kiego ci tyn pieroÅ„ski sÅ‚apiec? GoÅ‚ymbie bydziesz trzymoÅ‚?
            – Nie. JakaÅ› kuna chyba u mnie grasuje po strychu, zastawie puÅ‚apkÄ™, może siÄ™ zÅ‚apie.
               – Kiera ci potrzyba, to bier se chopek ze szranku. Jo ida spać. A jak byÅ› widzioÅ‚ kajÅ› moja staro, to do chaupy mo wrocać.

​

            OdwróciÅ‚ siÄ™ na piÄ™cie i zniknÄ…Å‚ wewnÄ…trz, po czym trzasnęły drzwi i tyle go widziaÅ‚em.

​

            WróciÅ‚em do domu usiadÅ‚em przy stole i zaczÄ…Å‚em myÅ›leć. Jednak już po chwili wiedziaÅ‚em, że niczego nie wymyÅ›lÄ™. Trzeba siÄ™ napić. NalaÅ‚em sobie jednego. Potem drugiego. A potem jeszcze jednego i jeszcze…

​

            ObudziÅ‚em siÄ™ nastÄ™pnego dnia. NamacaÅ‚em stopami klapki i już miaÅ‚em iść siÄ™ odlać na maÅ„kowe porzeczki, kiedy potknÄ…Å‚em siÄ™ na flaszce leżącej na podÅ‚odze. WywinÄ…Å‚em takiego potrójnego toelupa w kombinacji z podwójnym rittbergerem, że sam Pluszczenko by siÄ™ nie powstydziÅ‚, a wszystko zakoÅ„czyÅ‚em wspaniaÅ‚ym axlem, po czym runÄ…Å‚em na podÅ‚ogÄ™. Dodam, że nigdy nie miaÅ‚em na nogach Å‚yżew, w tym momencie także.

 

***

            ByÅ‚o bardzo jasno. Nie mogÅ‚em otworzyć oczu, bo jak tylko uchyliÅ‚em powieki, Å›wiatÅ‚o wbijaÅ‚o mi siÄ™ w źrenice jak milion maÅ‚ych, ostrych igieÅ‚ek.  ByÅ‚o cicho.

Chociaż z oddali, jakby sÅ‚ychać byÅ‚o jakÄ…Å› miÅ‚Ä… dla ucha muzykÄ™. Co do jasnej cholery? – pomyÅ›laÅ‚em. I to chyba byÅ‚a zÅ‚a myÅ›l. PiekÄ…cy ból przeszyÅ‚ mi czaszkÄ™. Boże, za co? – znów pomyÅ›laÅ‚em. Teraz jakby ból troszkÄ™ ustaÅ‚. Gdzie ja jestem?

​

            – W poczekalni, że tak powiem.

​

            UsÅ‚yszaÅ‚em wyraźny mÄ™ski gÅ‚os. Jego ton byÅ‚ spokojny a barwa miÅ‚a dla ucha. Tylko jego pochodzenie nie byÅ‚o zupeÅ‚nie oczywiste. Czy dochodziÅ‚ z zewnÄ…trz czy raczej rozbrzmiewaÅ‚ tylko w mojej gÅ‚owie?

​

            – JesteÅ› w obozie przejÅ›ciowym. Za chwilÄ™ bÄ™dziesz mógÅ‚ otworzyć oczy. Niestety mamy pewne problemy techniczne i nie zdążyliÅ›my jeszcze wygenerować dla ciebie subrzeczywistoÅ›ci. Musisz nam wybaczyć, mieliÅ›my ciężki okres. Trzy katastrofy lotnicze, zatoniÄ™cie promu i trzÄ™sienie ziemi. ZresztÄ… mamy braki kadrowe. Nie pozbieraliÅ›my siÄ™ jeszcze po World Trade Center.
             – Czy ja nie żyjÄ™? – spytaÅ‚em nieÅ›miaÅ‚o.
            – Przecież mówiÄ™, że jesteÅ› w obozie przejÅ›ciowym. Zaraz moja asystentka wszystko ci wyjaÅ›ni. Musisz nam wybaczyć, straszny mÅ‚yn dziÅ› mamy. Możesz już otworzyć oczy.

​

            OtworzyÅ‚em. ZnajdowaÅ‚em siÄ™ w przestronnym, dość dobrze oÅ›wietlonym holu. MoÅ›ciÅ‚em siÄ™ w wygodnym fotelu a naprzeciwko mnie siedziaÅ‚a cudna blondynka

o olbrzymich niebieskich oczach. Jej boskie, peÅ‚ne i czerwone usta uÅ›miechnęły siÄ™ do mnie a w policzkach robiÅ‚y jej siÄ™ takie przeurocze doÅ‚eczki…

​

              – Witamy w obozie przejÅ›ciowym. Jest pan zakwalifikowany do sekcji fioletowej
A-43. PaÅ„ski identyfikator. 

​

            WyciÄ…gnęła do mnie szczupÅ‚Ä… dÅ‚oÅ„, której palce obejmowaÅ‚y czule kawaÅ‚ek plastiku wielkoÅ›ci karty kredytowej. Delikatnie, dwoma palcami, wyjÄ…Å‚em przedmiot z jej kruchej dÅ‚oni.

​

            – Prawdopodobny czas na rozpatrzenie sprawy, to… – spojrzaÅ‚a na srebrny zegarek na misternie wykonanej bransoletce, delikatnie opinajÄ…cÄ… jej filigranowy nadgarstek. – jakieÅ› siedemdziesiÄ…t dwie godziny.
             – Ale, czy ja nie żyjÄ™? – próbowaÅ‚em siÄ™ w koÅ„cu czegoÅ› dowiedzieć.
            – I tak, i nie. Jest pan w obozie przejÅ›ciowym. Decyzja w paÅ„skiej sprawie zapadnie w ciÄ…gu siedemdziesiÄ™ciu dwóch godzin. Mam nadzieje. – dodaÅ‚a.
             – Jaka decyzja?
            – Decyzja w sprawie A-43. No, czy na górÄ™, czy na dóÅ‚, czy może z powrotem. Chi, chi. – ZachichotaÅ‚a uroczo. – Å»art taki. Przepraszam, jestem przepracowana.
            – Ale ja nie chcÄ™…
            – Wiem, wiem. – przerwaÅ‚a mi. – Nikt nie chce, ale takie procedury, nic nie poradzÄ™.
            – To znaczy, że mogÄ™ wrócić?
           – Owszem, jeÅ›li On tak zadecyduje. A teraz muszÄ™ lecieć, mam jeszcze trzech nowych. Wypadek komunikacyjny.
            – Powiedz chociaż, jak masz na imiÄ™! – rzuciÅ‚em jeszcze w jej kierunku.
            – Angel. OczywiÅ›cie, że Angel.

​

            ZrobiÅ‚a w moim kierunku jeszcze zdawkowy gest dÅ‚oniÄ…, coÅ› a’la „pa, pa” i odeszÅ‚a koÅ‚yszÄ…c biodrami, jakby pÅ‚ynęła w powietrzu a nie stÄ…paÅ‚a po ziemi. RozejrzaÅ‚em siÄ™ po holu. ByÅ‚o tu jeszcze parÄ™ osób. Siedzieli tak jak ja, w fotelach przy innych stoliczkach. WyglÄ…dali raczej normalnie, ale sprawiali wrażenie zaniepokojonych. Kurde to mi siÄ™ przecież do cholery tylko Å›ni. To też byÅ‚a zÅ‚a myÅ›l. Ból przeszyÅ‚ czaszkÄ™ jak strzaÅ‚a jabÅ‚ko na gÅ‚owie Waltera, syna Wilhelma Tella. To trwaÅ‚o uÅ‚amki sekundy, ale byÅ‚o tak dobitne

i realne, że byłem pewien, iż nie śnię.


            UmarÅ‚em, albo nie caÅ‚kiem umarÅ‚em, ale nie żyje. To trudne, ale skoro mam szanse wrócić, to może nie jest aż tak źle. Wtedy przypomniaÅ‚y mi siÄ™ sÅ‚owa Angel –„JeÅ›li On tak zadecyduje”. Kurde, to nie przelewki. A jeÅ›li „On”, to Bóg? Co jeÅ›li bÄ™dzie mnie sÄ…dziÅ‚ wedÅ‚ug moich uczynków?  Nie byÅ‚em zbyt bogobojny. MogÄ… być problemy. ZaczynaÅ‚em siÄ™ martwić i w myÅ›lach robić rachunek sumienia, oraz wymyÅ›lać plan, jak siÄ™ z tego wszystkiego wyÅ‚gać.


           Po piÄ™ciu minutach przysiadÅ‚ siÄ™ do mnie pewien sfrustrowany jegomość. MiaÅ‚ na oko z sześćdziesiÄ…t lat. ByÅ‚ w popielatym, eleganckim garniturze. PrzywitaÅ‚ siÄ™

i opowiedział mi historie swojego życia i śmierci oczywiście. Gdy skończył, byłem tak zdołowany, że nawet nie chciało mi się oddychać. Czułem się tak, jakby, na moich oczach, walec rozjechał mojego ulubionego pieska, chociaż nigdy nie miałem psa.


              Obóz przejÅ›ciowy?... Gdzie ja wÅ‚aÅ›ciwie jestem? Tu musi być jakaÅ› informacja.


            RozejrzaÅ‚em siÄ™ po obszernym holu. PrzypominaÅ‚ trochÄ™ hotelowy, ale nigdzie nie byÅ‚o recepcji. Tylko stoliczki i fotele. KÄ…tem oka spostrzegÅ‚em, że w moim kierunku zmierza starsza pani w jasno szarej sukience. PrzeraziÅ‚em siÄ™, że i ona bÄ™dzie chciaÅ‚a siÄ™ ze mnÄ… podzielić swÄ… historiÄ…. WstaÅ‚em z fotela i szybkim krokiem ruszyÅ‚em w gÅ‚Ä…b korytarza, którym odeszÅ‚a Angel.

​

            Gdybym tak ja, miaÅ‚ opowiedzieć komuÅ› swoje życie… Co bym powiedziaÅ‚? ByÅ‚o przecież krótkie i nudne. A Å›mierć idiotyczna. Czyż nie? Wypierdzielić siÄ™ na pustej flaszce po gorzale…

​

            Korytarz wydawaÅ‚ siÄ™ ciÄ…gnąć w nieskoÅ„czoność. Po obu stronach, co pięć kroków, znajdowaÅ‚y siÄ™ drzwi. Znów na myÅ›l przyszedÅ‚ mi hotel. Na drzwiach nie byÅ‚o jednak żadnych numerów. Na żadnej klamce nie wisiaÅ‚a wywieszka „Nie przeszkadzać”, to nie byÅ‚ hotel, a przynajmniej nie taki normalny hotel, o jakim myÅ›laÅ‚em. Nagle, jakby z pod ziemi wyrosÅ‚a przede mnÄ… Angel.

​

           – Co pan tu robi? To część nieprzeznaczona dla oczekujÄ…cych. ProszÄ™ wrócić do poczekalni.
               – No ale… Angel, nie bÄ™dÄ™ tam czekaÅ‚ siedemdziesiÄ…t dwie godziny.
               – Już niedÅ‚ugo bÄ™dzie pan wzywany na rozmowÄ™. Tu czas pÅ‚ynie trochÄ™ inaczej.
               – To znaczy, że minęły już trzy dni?
               – ProszÄ™ wracać do poczekalni i czekać na wezwanie.

​

            OdwróciÅ‚em siÄ™ i zobaczyÅ‚em, że „poczekalnia” jest tuż za mnÄ…. Widocznie przestrzeÅ„ też tu jest jakaÅ› inna. WróciÅ‚em grzecznie i usiadÅ‚em w wygodnym fotelu. OwÄ… „innÄ…” przestrzeÅ„ wypeÅ‚niaÅ‚a spokojna muzyka, bez konkretnego źródÅ‚a, po prostu byÅ‚a

w powietrzu. Odpłynąłem. Z zamyślenia wyrwał mnie spokojny męski głos, rozbrzmiewający, jakby w mojej głowie.

​

                 – JesteÅ› proszony na rozmowÄ™ kwalifikacyjnÄ….

​

              Nie wiem dlaczego, ale po mimo, że mężczyzna o ciepÅ‚ym gÅ‚osie nie wymieniÅ‚ mnie z imienia, ani z nazwiska, wiedziaÅ‚em że chodzi o mnie. UsÅ‚yszaÅ‚em znajomy dźwiÄ™k. DochodziÅ‚ z konkretnego miejsca. SpojrzaÅ‚em w tym kierunku. Drzwi windy rozsunęły siÄ™

a stojÄ…ca wewnÄ…trz Angel patrzyÅ‚a na mnie zapraszajÄ…co, swymi ogromnymi, bÅ‚Ä™kitnymi oczyma. WstaÅ‚em i podszedÅ‚em do windy. Dziwne, że wczeÅ›niej jej nie zauważyÅ‚em, mógÅ‚bym przysiÄ…c, że jej tu nie byÅ‚o. OczywiÅ›cie windy, nie Angel. WszedÅ‚em do wewnÄ…trz. Niebieskooka spojrzaÅ‚a na zegarek.

​

                – Już czas. – powiedziaÅ‚a.

​

            MiaÅ‚em wrażenie, że chce mnie uspokoić, ale ja byÅ‚em spokojny. Nie wiem, czy jechaliÅ›my windÄ… w dóÅ‚, czy w górÄ™. Po chwili drzwi siÄ™ rozsunęły. WyszÅ‚a pierwsza, ja za niÄ…. MiaÅ‚a idealne ksztaÅ‚ty. Pomieszczenie byÅ‚o przestronne i jasne, choć nie byÅ‚o tu okien. Na wprost staÅ‚o olbrzymie biurko. CaÅ‚e zastawione stertami teczek z dokumentami. WyglÄ…daÅ‚y jak akta, tylko teczki byÅ‚y w kolorze fioletowym. Za biurkiem siedziaÅ‚ mężczyzna. Można powiedzieć sÄ™dziwy. Jego siwa, dÅ‚uga broda, prawie spoczywaÅ‚a na blacie biurka. Zza grubych, okularowych szkieÅ‚, Å‚ypaÅ‚y na mnie bystre jeszcze oczy.

​

               – Sprawa A-43. – powiedziaÅ‚a stojÄ…ca nadal przede mnÄ… Angel.
               – A…! Tak, tak. A-43. ProszÄ™ podejść. – zwróciÅ‚ siÄ™ do mnie sÄ™dziwy urzÄ™dnik.

​

              Angel zrobiÅ‚a dwa kroki w tyÅ‚, tak, że teraz byÅ‚a za mnÄ… i nie mogÅ‚em już podziwiać jej boskiej figury. SkoncentrowaÅ‚em wreszcie uwagÄ™ na mężczyźnie za biurkiem.

​

              – ProszÄ™ podejść! – powtórzyÅ‚, teraz trochÄ™ bardziej stanowczo.

​

              PodszedÅ‚em trzy kroki.

​

              – Bliżej, ja nie gryzÄ™!

​

              StanÄ…Å‚em przed nim na odlegÅ‚ość wyciÄ…gniÄ™tej rÄ™ki plus blat biurka.

​

              – A-43. No tak. PrzejrzaÅ‚em paÅ„skie akta, nie widzÄ™ wniosku…
              – Jakiego wniosku? – spytaÅ‚em zaskoczony.
             – Wniosku WOP-1. Ale dobrze, zaÅ‚atwmy to od rÄ™ki. – wysunÄ…Å‚ olbrzymiÄ… szufladÄ™ i zanurzyÅ‚ w niej rÄ™ce. – No jest! WiedziaÅ‚em, że mam jeszcze jeden taki formularz. WiÄ™c, o co pan wnioskuje? – spytaÅ‚, trzymajÄ…c dÅ‚oÅ„ dzierżącÄ… pióro, zawieszonÄ… nad wyjÄ™tym z szuflady formularzem.
            – Jak to, o co?
            – Gdzie siÄ™ pan wybiera?
            – Przepraszam, ale nie rozumiem.
            – Ach te anioÅ‚ki. – westchnÄ…Å‚ ciężko i kontynuowaÅ‚. – Pan wybaczy, mamy straszne braki kadrowe, wiÄ™kszość asystentek, jest sÅ‚abo wyszkolonych a reszta jest przepracowana i wypalona. PaÅ„ska Angel-133 pracuje tu już dÅ‚uższy czas, a nie poinformowaÅ‚a pana o koniecznoÅ›ci wypeÅ‚nienia wniosku, o obowiÄ…zujÄ…cych procedurach?… BÄ™dÄ™ musiaÅ‚ pozbawić jÄ… premii.
            – Może to nie bÄ™dzie konieczne? – postanowiÅ‚em wziąć Angel w obronÄ™. – Jest przepracowana. Mimo wszystko, byÅ‚a bardzo miÅ‚a i oczywiÅ›cie pouczyÅ‚a mnie o wszystkim, to ja nie wziÄ…Å‚em sobie tego do serca. A formularz wniosku po prostu zgubiÅ‚em. ProszÄ™ jej nie karać.
               – No tak. KÅ‚amca naÅ‚ogowy. Dobrze, że chociaż kÅ‚amie pan z dobrych pobudek. A wracajÄ…c do sprawy. O co pan wnioskuje. Reinkarnacja, return z resetem, czy może WO.
                – Å»e co? – rozdziawiÅ‚em gÄ™bÄ™ skonsternowany. (skÄ…d ja znam takie sÅ‚owa?)
         – No powiem najproÅ›ciej jak potrafiÄ™. Chce pan zacząć od nowa, czy może kontynuować swÄ… dotychczasowÄ… egzystencjÄ™, po wykasowaniu części pamiÄ™ci, czy może wolaÅ‚by pan przejść na WO - Wieczny odpoczynek. PaÅ„ski wniosek bÄ™dzie rozpatrywany pod kontem paÅ„skich oczekiwaÅ„.
            – A mogÄ™ siÄ™ zastanowić? – spytaÅ‚em nieÅ›miaÅ‚o.
            – Owszem byle nie za dÅ‚ugo, bo mam już póÅ‚godzinny poÅ›lizg.

​

            StaraÅ‚em siÄ™ zebrać myÅ›li. Może…

​

            – A nie! – prawie krzyknÄ…Å‚ siwy jegomość zza biurka. – To już nie ważne. Nie zauważyÅ‚em, przepraszam, sprawa ma klauzulÄ™ RN-13. Wniosek wcale nie jest potrzebny. Wraca pan z powrotem po resecie. DziÄ™kujÄ™ za poÅ›wiÄ™cony czas i jeszcze raz przepraszam za to niedopatrzenie. – PrzywaliÅ‚ w blat wielkÄ… pieczÄ…tkÄ… i zamknÄ…Å‚ z impetem fioletowÄ… teczkÄ™. – Może pan już iść.
                – Ale…

​

              W tym momencie usÅ‚yszaÅ‚em za plecami ten znajomy dźwiÄ™k. OdwróciÅ‚em siÄ™ i w otwartej windzie zobaczyÅ‚em Angel.

​

               – Pozwoli pan ze mnÄ…. Musimy jeszcze zaÅ‚atwić reset i do domu. Chi, chi! – znów to zrobiÅ‚a. ZachichotaÅ‚a.

​

            Znów jechaliÅ›my windÄ…. Nie mam pojÄ™cia czy w górÄ™, czy w dóÅ‚. Na nieskazitelnie biaÅ‚ych Å›cianach nie byÅ‚o żadnych przycisków czy wyÅ›wietlacza, informujÄ…cego o jej poÅ‚ożeniu. Po chwili drzwi siÄ™ rozsunęły i Angel wyszÅ‚a pierwsza, zachwycajÄ…co koÅ‚yszÄ…c biodrami. PodążaÅ‚em za niÄ…. Teraz korytarz, którym szliÅ›my, przypominaÅ‚ szpitalny.

Co jakiÅ› czas mijaliÅ›my przeszklone drzwi, które znajdowaÅ‚y siÄ™ po obu jego stronach. Niestety szyby byÅ‚y matowe, także nie można byÅ‚o zobaczyć, co jest wewnÄ…trz pomieszczeÅ„. Za to na szybach znajdowaÅ‚y siÄ™ napisy. ZatrzymaliÅ›my siÄ™ wÅ‚aÅ›nie przed drzwiami z napisem - „Terminal-412”.

​

               – To tu. – UÅ›miechajÄ…c siÄ™ przepiÄ™knie, wskazaÅ‚a mi klamkÄ™.

​

            SiÄ™gnÄ…Å‚em do klamki, i wtedy drzwi siÄ™ otworzyÅ‚y a przede mnÄ… staÅ‚a Angel. To znaczy to nie mogÅ‚a być Angel. Najwyżej jej siostra bliźniaczka. ByÅ‚a ubrana w bielutki lekarski kitel, pozbawiony przynajmniej trzech guziczków pod szyjÄ…. Biustonosz pod spodem też miaÅ‚a Å›nieżnobiaÅ‚y. ZmierzyÅ‚em jÄ… wzrokiem. Kitel koÅ„czyÅ‚ siÄ™ sporo przed kolanem. WÅ‚osy miaÅ‚a ciasno upiÄ™te w kok. OdwróciÅ‚em siÄ™ by porównać siostry, ale Angel już tam nie byÅ‚o.

​

            – ProszÄ™ wejść. – zaprosiÅ‚a mnie gÅ‚osem prawie tak sÅ‚odkim jak Angel, jednak bardziej stanowczym. – A-43. Tak?

​

              SkinÄ…Å‚em gÅ‚owÄ… i wszedÅ‚em do gabinetu, bo to byÅ‚ chyba gabinet a siostra Angel, pewnie byÅ‚a lekarzem.

​

                – ProszÄ™ usiąść.

​

             WskazaÅ‚a krzesÅ‚o z biaÅ‚ego tworzywa. Tu wszystko byÅ‚o biaÅ‚e i byÅ‚o jasno jak w sÅ‚oneczny dzieÅ„. Jednak też nie byÅ‚o okna. Siostra Angel usiadÅ‚a za biurkiem i otworzyÅ‚a fioletowÄ… teczkÄ™ z dokumentami.

​

                – O! RN-13. – powiedziaÅ‚a z przekÄ…sem.

​

                JakiÅ› czas wertowaÅ‚a papiery wewnÄ…trz teczki, coÅ› mruczÄ…c pod nosem.

​

                – Jest pani siostrÄ… Angel? – spytaÅ‚em, by jakoÅ› nawiÄ…zać rozmowÄ™.

​

                PodniosÅ‚a wzrok znad papierów. SpojrzaÅ‚a na mnie jakby troszkÄ™ zakÅ‚opotana.

​

                – Można tak powiedzieć. – odparÅ‚a w koÅ„cu.
             – Można wiedzieć jak ma pani na imiÄ™? – usiÅ‚owaÅ‚em pociÄ…gnąć rozmowÄ™, kiedy znów zanurzyÅ‚a wzrok w dokumentach.
                – OczywiÅ›cie, że Angel. – odpowiedziaÅ‚a nie podnoszÄ…c wzroku.
                – Jak to? ­– rzuciÅ‚em zdziwiony.

​

                PodniosÅ‚a wzrok i ciężko westchnęła.

​

              – No chyba mogÄ™ panu powiedzieć, i tak zaraz pana zresetujÄ™. Mam wiele sióstr. Angel, która pana tu przyprowadziÅ‚a to Angel-133, ja jestem Angel-342. Jest nas tu kilkaset a i tak siÄ™ ledwie wyrabiamy. NamnożyÅ‚o siÄ™ was na tym Å›wiecie. Z dnia na dzieÅ„ coraz wiÄ™cej roboty. A każdy chce być profesjonalnie i miÅ‚o obsÅ‚użony. Nieraz nawet anielska cierpliwość nie wystarcza. Wiele z nas siÄ™ wypaliÅ‚o, nie wytrzymaÅ‚y i odeszÅ‚y do konkurencji. Jest nas coraz mniej a pracy coraz wiÄ™cej. Sama nie raz siÄ™ zastanawiam, czy nie odejść. Ale żal mi sióstr, no i kocham szefa. Jest boski.

​

                 WstaÅ‚a zza biurka.

​

             – Wszystkie wyglÄ…dacie tak samo? – desperacko próbowaÅ‚em podtrzymać rozmowÄ™.

​

               PrzeczuwaÅ‚em, że zaraz coÅ› siÄ™ stanie. To tak, jak podczas wizyty u dentysty. Gadu, gadu, ale wiemy, że za chwilÄ™ i tak bÄ™dzie borowanie…

​

             – To, jak wyglÄ…damy, zależy od tego, jakÄ… subrzeczywistość wygenerowali dla pana nasi informatycy. To bardziej skomplikowane, ale nie mam niestety czasu, by to panu tÅ‚umaczyć. I tak już za dużo z panem konwersujÄ™. – poprawiÅ‚a niesforny blond kosmyk, który jakimÅ› cudem wysunÄ…Å‚ siÄ™ jej z pod spinek, kontrolujÄ…cych jej kok. – ProszÄ™ za mnÄ….

​

             RuszyÅ‚a w stronÄ™ drugich drzwi, których do tej pory nie zauważyÅ‚em. Kitel miaÅ‚ z tyÅ‚u dość gÅ‚Ä™bokie rozciÄ™cie, tak, że kiedy szÅ‚a, pojawiaÅ‚o siÄ™ w nim to jedno, to drugie udo Angel i to prawie do poÅ›ladka… PosÅ‚usznie poszedÅ‚em za niÄ…, nie mogÄ…c oderwać od niej oczu. OtworzyÅ‚a drzwi, stanęła z boku by mnie przepuÅ›cić. WszedÅ‚em, przechodzÄ…c obok, poczuÅ‚em zapach jej perfum. Anielski…

​

          – ProszÄ™ usiąść i siÄ™ odprężyć. – wskazaÅ‚a mi fotel z wysokim, regulowanym oparciem.

​

            UsiadÅ‚em i ostatnie, o czym pomyÅ›laÅ‚em, to, to że majÄ… zdolnych informatyków. OÅ›lepiÅ‚o mnie jasne Å›wiatÅ‚o, jakby ktoÅ› wyÅ‚Ä…czyÅ‚ subrzeczywistość.

 

​

***

                – SÅ‚yszy mnie pan? Jak siÄ™ pan nazywa?

​

            Jakby z daleka dobiegaÅ‚o mnie pytanie. Banalne, bo przecież wiedziaÅ‚em jak siÄ™ nazywam. Ale czy na pewno? No wÅ‚aÅ›nie. Jak ja siÄ™ nazywam? Gdzie jestem? Gdzie Angel?...

​

                 – Jaki mamy dziÅ› dzieÅ„?

​

            Co za idiotyczne pytanie. Jasne, że czwartek. Ale zaraz, czwartek byÅ‚ wczoraj. A może przedwczoraj. Zaraz. SiedemdziesiÄ…t dwie godziny to trzy dni. Czyli dziÅ› jest…

​

                 – Czy pan mnie sÅ‚yszy?

​

                 No kurde, jasne, że sÅ‚yszÄ™, drzesz mordÄ™, że bÄ™benki pÄ™kajÄ…. Boli mnie gÅ‚owa. Moja gÅ‚owa.

​

                 Ból jest w Å›rodku i zaczyna rozsadzać mi czaszkÄ™.

​

                 Dajcie mi spokój. ChcÄ™ spać.

​

                 Jednak damski gÅ‚os nie dawaÅ‚ za wygranÄ…. PoczuÅ‚em czyjÄ…Å› dÅ‚oÅ„ w mojej.

​

                 – JeÅ›li mnie pan sÅ‚yszy, proszÄ™ Å›cisnąć mojÄ… dÅ‚oÅ„.

​

                 To zrozumiaÅ‚em. Åšwiadomość powoli wracaÅ‚a. ÅšcisnÄ…Å‚em.

​

              – W porzÄ…dku, podÅ‚Ä…czcie mu pÅ‚yny i dwieÅ›cie Calium chloratum. I obserwujcie. Jutro morfologia, elektrolity, i markery. Z samego rana. ChcÄ™ zobaczyć wyniki, zanim jeszcze wyjdÄ™ do domu. Pilnujcie go. MiaÅ‚ wiele szczęścia.

​

            OdpÅ‚ynÄ…Å‚em ponownie. Nie wiem ile spaÅ‚em, ale obudziÅ‚ mnie chÅ‚odny dotyk miÄ™dzy nogami. Angel?


          OtworzyÅ‚em oczy. Nawet nie przypuszczaÅ‚em ile wysiÅ‚ku może kosztować utrzymanie powiek w górze przez kilkanaÅ›cie sekund. Ale to wystarczyÅ‚o żeby stwierdzić, że to nie Angel majstruje przy moich klejnotach. ByÅ‚y dwie, ta bliżej to brunetka. ZauważyÅ‚a, że otwieram oczy.

​

                – Niech pan nie próbuje wstawać. Jest pan po operacji. Musimy pana umyć. ProszÄ™ siÄ™ nie krÄ™pować, robimy to codziennie od tygodnia. Jest pan w dobrych rÄ™kach.

​

                Od tygodnia? – pomyÅ›laÅ‚em. To by siÄ™ mniej wiÄ™cej zgadzaÅ‚o. Ale jaka operacja?

​

              Po kolejnej drzemce, nie mam pojÄ™cia ile trwaÅ‚a, miaÅ‚em już na tyle siÅ‚y by utrzymać powieki nieco dÅ‚użej. OkazaÅ‚o siÄ™, że leże w sali z dwoma oknami, biaÅ‚ym sufitem, na którym zainstalowano dwie jarzeniówki i ktoÅ› wÅ‚aÅ›nie coÅ› kombinuje przy moim lewym przedramieniu. To pielÄ™gniarka podÅ‚Ä…czaÅ‚a mi wÅ‚aÅ›nie nowÄ… kroplówkÄ™. CzuÅ‚em siÄ™ podle.
Tak też pewnie wyglądałem.
Operacja…? MusiaÅ‚em mieć jakiÅ› wypadek.

​

              Wieczorem poczuÅ‚em siÄ™ już dużo lepiej. Nie wiem tylko, czy to byÅ‚ ten wieczór, czy może któryÅ› z nastÄ™pnych. Przez ciÄ…gÅ‚e drzemki, caÅ‚kowicie straciÅ‚em rachubÄ™ czasu. W każdym razie, czuÅ‚em siÄ™ nieźle. W sali panowaÅ‚ póÅ‚mrok, dziÄ™ki czemu objawy Å›wiatÅ‚owstrÄ™tu caÅ‚kowicie ustÄ…piÅ‚y. MogÅ‚em wreszcie dokÅ‚adnie siÄ™ rozejrzeć. Oprócz mojego, w sali staÅ‚o jeszcze tylko jedno Å‚óżko, spaÅ‚ na nim jakiÅ› pacjent. ZnalazÅ‚em jakiÅ› manipulator, na krÄ™conym kabelku. WcisnÄ…Å‚em czerwony przycisk. Nic siÄ™ nie staÅ‚o. WcisnÄ…Å‚em jeszcze raz. W drzwiach pojawiÅ‚a siÄ™ pielÄ™gniarka. ZapaliÅ‚a boczne Å›wiatÅ‚o. ZakÅ‚uÅ‚o, ale daÅ‚o siÄ™ wytrzymać.

​

               – Co siÄ™ staÅ‚o? Dlaczego pan nie Å›pi? CoÅ› pana boli?... – ZadawaÅ‚a pytania nie dajÄ…c mi szansy bym odpowiedziaÅ‚. – … może chce pan pić?

​

              PokiwaÅ‚em gÅ‚owÄ…. I już miaÅ‚em otworzyć usta by o coÅ› zapytać, kiedy odwróciÅ‚a siÄ™ na piÄ™cie i poÅ›piesznie wyszÅ‚a z sali. WróciÅ‚a po jakiejÅ› minucie. W rÄ™ku trzymaÅ‚a kubek ze sÅ‚omkÄ…. PodaÅ‚a mi sÅ‚omkÄ™ do ust. To woda! Nigdy nie przypuszczaÅ‚em, że woda bÄ™dzie mi kiedyÅ› tak smakować. WypiÅ‚em trzy Å‚yki może cztery, niewielkie.

​

               – A teraz niech pan już Å›pi, sen to najlepsze lekarstwo. – powiedziaÅ‚a szeptem.
               – Co mi siÄ™ staÅ‚o? Co to za operacja? MiaÅ‚em wypadek? – wypowiadaÅ‚em sÅ‚owa, ale ich brzmienie nie byÅ‚o dla mnie oczywiste. Jakbym miaÅ‚ w ustach knebel.
               – JeÅ›li jutro bÄ™dzie siÄ™ pan czuÅ‚ lepiej, lekarz panu wszystko wyjaÅ›ni.

​

               OdwróciÅ‚a siÄ™ i chciaÅ‚a wyjść, udaÅ‚o mi siÄ™ zÅ‚apać jÄ… za rÄ™kaw.

​

              – O widzÄ™, że wraca pan do formy. To dobrze, byÅ‚o z panem krucho.
              – Co to za operacja? – wybeÅ‚kotaÅ‚em.
             – MiaÅ‚ pan operacjÄ™ mózgu, ale szczegóÅ‚ów dowie siÄ™ pan od lekarza. A teraz proszÄ™ już spać.

​

            ZrobiÅ‚em jak kazaÅ‚a. Ta caÅ‚a dyskusja strasznie mnie wyczerpaÅ‚a. ObudziÅ‚ mnie jakiÅ› haÅ‚as. OtworzyÅ‚em oczy. Przy moim Å‚óżku staÅ‚o kilka osób. SzczupÅ‚a mÅ‚oda kobieta

o rudych, spiętych w kitkę włosach odezwała się do mnie, widząc, że już nie śpię.

​

            – Przenosimy pana z eRki na zwykÅ‚Ä… salÄ™, ProszÄ™ leżeć spokojnie. Zaraz bÄ™dzie po wszystkim.

​

            I byÅ‚o. W ciÄ…gu kilku minut przetransportowano mnie dÅ‚ugim korytarzem do czteroÅ‚óżkowej sali. DostaÅ‚o mi siÄ™ Å‚óżko przy oknie. Poodpinano mi wiÄ™kszość kabelków

i wężyków, które do tej pory Å‚Ä…czyÅ‚y mnie z aparaturÄ… i zaopatrywaÅ‚y w pÅ‚yny i leki. Po kilku minutach przyszÅ‚a ta ruda.

​

            – No, bardzo siÄ™ cieszÄ™, że jest pan z nami i to w tak dobrej formie. MiaÅ‚ pan wiele szczęścia. PowiedziaÅ‚abym nawet, że szczęścia w nieszczęściu. Nie wiem ile pan pamiÄ™ta, ale miaÅ‚ pan wypadek. Dość kuriozalny. TrafiÅ‚ pan do nas ze wstrzÄ…Å›nieniem mózgu

i narastajÄ…cym krwiakiem podpajÄ™czynówkowym. I to byÅ‚ los na loterii. Wygrany los. ZgarnÄ…Å‚ pan caÅ‚Ä… wygranÄ…. Å»ycie. – zrobiÅ‚a krótkÄ… pauzÄ™ i mówiÅ‚a dalej – ZrobiliÅ›my panu TK gÅ‚owy. Jednak to, co zobaczyÅ‚am na obrazie z tomografu, byÅ‚o tak niewiarygodne,

że zrobiliÅ›my jeszcze rezonans magnetyczny. OkazaÅ‚o siÄ™, że trafiÅ‚ pan do nas w ostatniej chwili. I nie chodzi mi tu o wypadek czy krwiak. MiaÅ‚ pan guza mózgu.  Takiego olbrzymiego oponiaka, to jeszcze nigdy nie widziaÅ‚am. 

​

                PoprawiÅ‚a siÄ™ na krzeÅ›le i zaÅ‚ożyÅ‚a nogÄ™ na nogÄ™.

​

             – Oponiak to nie zÅ‚oÅ›liwy nowotwór. W paÅ„skim przypadku byÅ‚ już tak duży,

że zagrażaÅ‚ paÅ„skiemu życiu. Aż dziw, że nie miaÅ‚ pan żadnych objawów. No wie pan, bóle gÅ‚owy, halucynacje, bezsenność… Gdyby nie trafiÅ‚ pan do nas z powodu wypadku, prawdopodobnie zabiÅ‚by pana w przeciÄ…gu miesiÄ…ca. Także widzi pan, że mam racjÄ™ mówiÄ…c, iż miaÅ‚ pan wiele szczęścia w nieszczęściu. Guza udaÅ‚o siÄ™ caÅ‚kowicie usunąć i bÄ™dzie pan żyÅ‚. A wszystko z powodu póÅ‚litrowej butelki po wódce.  Jak siÄ™ pan domyÅ›la przez dÅ‚uższy czas nie napije siÄ™ pan alkoholu. BÄ™dzie pan przyjmowaÅ‚ leki i regularnie siÄ™ badaÅ‚. Oponiaki majÄ… tendencjÄ™ do odnawiania, dlatego badania sÄ… ważne. W szpitalu zostanie pan jeszcze jakiÅ› czas. Potem, jeÅ›li wyniki bÄ™dÄ… zadowalajÄ…ce, wypiszemy pana do domu. A i zapomniaÅ‚abym powiedzieć, że odwiedzaÅ‚a pana pewna kobieta, twierdzi, że jest pana sÄ…siadkÄ…. MyÅ›lÄ™, że jutro też przyjdzie z kolejnym sÅ‚oikiem rosoÅ‚u.

              – To jednak Zeni nie porwali kosmici…
              – SÅ‚ucham?
            – Nie. Nic, tak tylko sobie pomyÅ›laÅ‚em, że to mogÅ‚y być te halucynacje, o których pani doktor mówiÅ‚a.

Wróć

bottom of page