Przemysław R. Cichoń
Remont. Czyli będę kłopoty.
Brama była otwarta, jednak nikt nie witał nowego gospodarza. Zaparkował przed domem. Wysiadł i poszedł zamknąć bramę. Wracając spostrzegł za płotem przysadzistego mężczyznę w kufajce i czapce uszatce. Mężczyzna wyraźnie go obserwował i wcale się z tym nie krył. Ryszard postanowił się przywitać.
​
– DzieÅ„ dobry. Jestem nowym wÅ‚aÅ›cicielem… – miaÅ‚ zamiar siÄ™ przedstawić, ale dryblas mu przerwaÅ‚.
– Wiem. Graty masz w Å›rodku a klucz mam ja. Walendziak już dawno na wyspach a ten Cyrkowski, czy jak mu tam, to cwaniak. ZgarnÄ…Å‚ prowizjÄ™ i ma ciÄ™ w dupie.
– Jak to w… – skonfudowaÅ‚ siÄ™ Ryszard.
– Ano tak. PrzyjechaÅ‚ tu i wrÄ™czyÅ‚ mi klucz. PowiedziaÅ‚, że we czwartek przywiozÄ… graty i mam im otworzyć. Potem siÄ™ zwinÄ…Å‚ i tyle go widziaÅ‚em. W każdym razie gadaÅ‚, że postawisz flaszkÄ™ za przysÅ‚ugÄ™.
​
Ryszard podszedł bliżej ogrodzenia i wyciągnął dłoń w geście powitania. Tamten uścisnął ją tak mocno, że Ryszardowi ugięły się kolana.
​
– DziÄ™kujÄ™ panie… – czekaÅ‚ aż sÄ…siad siÄ™ przedstawi. Zamiast tego facet, trzymajÄ…c wciąż jego dÅ‚oÅ„, przyciÄ…gnÄ…Å‚ do ogrodzenia i scenicznym szeptem spytaÅ‚:
– A flaszkÄ™ masz?
​
Po czym puścił prawie zmiażdżoną dłoń Ryszarda i głośno się roześmiał.
​
– Å»artowaÅ‚em. Jestem Mundek. Mundek WaÅ›ka, od dzisiaj twój sÄ…siad. A flaszkÄ™ postawisz jak siÄ™ rozpakujesz. GdybyÅ› potrzebowaÅ‚ pomocy, to wal jak w dym.
​
Ryszard wypuÅ›ciÅ‚ z ulgÄ… powietrze, które już zaczęło go uwierać w pÅ‚uca.
​
– DziÄ™kujÄ™ panie WaÅ›ka.
– Jaki panie? Tu nie ma żadnych panów. Sami chÅ‚opi. – ponownie siÄ™ rozeÅ›miaÅ‚. – Mundek jestem i nie waż siÄ™ Rysiek mówić do mnie „panie”.
​
StaraÅ‚ siÄ™ sobie przypomnieć czy może już siÄ™ przedstawiaÅ‚, ale jak widać wieÅ›ci na wsi rozchodzÄ… siÄ™ szybko. Już chyba wszyscy wiedzieli, że w domu Walendziaków zamieszka miastowy. No cóż, w jego bloku mieszkaÅ‚o ze sto pięćdziesiÄ…t rodzin a on znaÅ‚ zaledwie kilku sÄ…siadów. Tu widocznie jest inaczej. Może to i dobrze. Na pewno bÄ™dzie miaÅ‚ okazjÄ™ siÄ™ o tym przekonać.
​
PootwieraÅ‚ wszystkie okna. Pomimo chÅ‚odu na zewnÄ…trz, postanowiÅ‚ tu dobrze wywietrzyć. Åšciany należy odmalować, tak samo drzwi i to szybko. Pod szopÄ… zostaÅ‚o trochÄ™ drewna do pieca. Trzeba bÄ™dzie zrobić kominek i jakieÅ› ogrzewanie. Piec siÄ™ rozbierze. No i kuchnia. Meble, pÅ‚yta indukcyjna i piekarnik. ZmywarkÄ™ sobie odpuÅ›ci. Ale pralka, lodówka, mikrofalówka… Reset. Nowy start. Nowe życie. Nowe graty. Przecież o to mu wÅ‚aÅ›nie chodziÅ‚o.
​
Trzeciego dnia o poranku zajechaÅ‚ na podwórko samochód firmy budowlanej z Olsztyna. Troje mÅ‚odych ludzi, peÅ‚nych zapaÅ‚u i energii.
​
– DzieÅ„ dobry. My w sprawie remontu. Pan jest wÅ‚aÅ›cicielem? – Brodaty mÅ‚odzieniec zwróciÅ‚ siÄ™ do Ryszarda.
– Tak, to ja do pana dzwoniÅ‚em. Pozwoli pan ze mnÄ…, pokażę zakres robót. Tak jak mówiÅ‚em, zależy mi na czasie. Rozumie pan, zima idzie.
– Nie ma sprawy, zrobi siÄ™. – przytaknÄ…Å‚ szef ekipy. – BÄ™dzie pan zadowolony.
​
Jeszcze tego samego dnia zaczÄ…Å‚ siÄ™ remont. OkazaÅ‚o siÄ™, że samo malowanie nie wystarczy. Jak powiedziaÅ‚ Jarek, szef spec grupy: „Tynki sÄ… w katastrofalnym stanie. Trzeba zbić i poÅ‚ożyć gips karton”. A potem dodaÅ‚: „Nie wiem co z sufitami, ale pewnie trzeba bÄ™dzie podwiesić nowe, bo stare tylko patrzeć jak polecÄ…” Zakres robót zaczÄ…Å‚ siÄ™ poszerzać. Ryszard zamieszkaÅ‚ na jakiÅ› czas u WaÅ›ki. Gertruda widzÄ…c co siÄ™ dzieje, zaproponowaÅ‚a mu pokój na poddaszu. PoznaÅ‚ też najlepszego kumpla WaÅ›ki – Waldka PaciajÄ™. Ciekawy czÅ‚owiek. WaÅ›ka opowiadaÅ‚ o nim niestworzone rzeczy. I choć Rysiek traktowaÅ‚ te opowieÅ›ci z przymrużeniem oka, to WaÅ›ka za każdym razem zarzekaÅ‚ siÄ™, że to szczera prawda. Czas leciaÅ‚ a remont posuwaÅ‚ siÄ™ w żóÅ‚wim tempie. OkazaÅ‚o siÄ™, że trzeba wymienić rury. No i elektryka też jest w fatalnym stanie. A jak już wymienia siÄ™ rury to można by szambo zlikwidować i zrobić przydomowÄ… oczyszczalniÄ™. Tak przynajmniej radzili hydraulicy. W pewnym momencie Rysiek zaczÄ…Å‚ siÄ™ zastanawiać, czy nie lepiej by byÅ‚o wybudować nowy dom, niż remontować tÄ™ ruderÄ™. Nie chodziÅ‚o o koszty, tym siÄ™ zbytnio nie przejmowaÅ‚, ale o czas. Zaczęły siÄ™ przymrozki. Gertruda zapewniaÅ‚a, że może u nich przezimować. Rysiek oczywiÅ›cie pÅ‚aciÅ‚ jej czynsz za pokój, ale mimo wszystko, gÅ‚upio mu byÅ‚o tak siedzieć komuÅ› na gÅ‚owie. I wtedy wÅ‚aÅ›nie nastÄ…piÅ‚a katastrofa.
​
– Panie Ryszardzie z tym domem jest coÅ› nie tak. – oznajmiÅ‚ Jarek z samego rana, kiedy tylko wjechaÅ‚ na posesjÄ™. – ChÅ‚opaki twierdzÄ…, że albo ktoÅ› sobie jaja robi, albo w tym domu straszy.
– No co pan. Panie Jarku, chyba nie mówi pan poważnie. – niedowierzaÅ‚ wÅ‚asnym uszom Rysiek.
– Nie żartujÄ™. Zdzichu powiedziaÅ‚, że jak jeszcze raz ktoÅ› mu narzÄ™dzia pochowa to nogi z dupy powyrywa a Heniek ma nerwy, bo ktoÅ› mu wlazÅ‚ na Å›wieże kafelki i musi od nowa ukÅ‚adać. A przedwczoraj nie wiadomo kto porozkrÄ™caÅ‚ hydraulikom rurki.
– Nie sÅ‚yszaÅ‚em. SkÄ…d pan o tym wie panie Jarku. Hydraulicy mi nic nie mówili.
– Ponoć poskrÄ™cali na gotowo i napeÅ‚nili na próbÄ™. Rano byÅ‚o porozkrÄ™cane. Nie chcieli nic mówić bo podejrzewajÄ…, że to pan im na zÅ‚ość z jakiegoÅ› powodu robi.
– No nie! To niedorzeczne. Kto mógÅ‚ to zrobić? Przecież tu w okolicy nie ma dzieci. A staremu by siÄ™ przecież nie chciaÅ‚o takich kawaÅ‚ów robić. Może coÅ› zmyÅ›lajÄ…?
– Nie wiem panie Ryszardzie, ale moje chÅ‚opaki nie kÅ‚amiÄ…. Jak mówiÄ…, że to sabotaż, to ja im wierzÄ™. ZresztÄ… te kafelki sam widziaÅ‚em. Jakby ktoÅ› specjalnie na każdym stopÄ… stanÄ…Å‚, żeby zepsuć.
– To niemożliwe. Z resztÄ… dziÅ› w nocy sam bÄ™dÄ™ pilnowaÅ‚. ZarÄ™czam, że nic siÄ™ nie stanie. ProszÄ™ siÄ™ nie martwić. I proszÄ™ pogadać z chÅ‚opakami. ObiecujÄ™, że to siÄ™ nie powtórzy.
– Dobra pogadam, ale sÄ… wkurzeni jak nie wiem.
​
W tym momencie zza budynku wyszedł Zdzichu.
​
– Szefie! – zwróciÅ‚ siÄ™ do Jarka. – Ja pierniczÄ™ takÄ… robotÄ™.
– Co siÄ™ znowu staÅ‚o?
– MiaÅ‚em jeszcze cztery worki zaprawy. JakaÅ› menda wszystkie rozrobiÅ‚a w tym dużym kalfasie. Teraz to skaÅ‚a i kalfas chyba też do wyrzucenia. Mam tego dosyć!
– Jak to? – Z niedowierzaniem spytaÅ‚ Rysiek.
– A tak to. Chodź pan zobacz.
​
Rysiek ruszyÅ‚ za budowlaÅ„cem. W sieni faktycznie staÅ‚ kalfas peÅ‚ny po brzegi skamieniaÅ‚ej zaprawy. Nie byÅ‚o żadnych Å›ladów. Nawet odrobiny rozsypanej zaprawy ani kropli rozlanej wody, zupeÅ‚nie jakby ktoÅ› rozrobiÅ‚ to gdzie indziej i przyniósÅ‚ tutaj napeÅ‚niony kalfas. Ale to niemożliwe, bo to cztery worki zaprawy. Cztery worki po dwadzieÅ›cia pięć kilo. Trzeba by byÅ‚o przynajmniej dwóch tÄ™gich chÅ‚opów. Å»eby to zrobić.
​
– Szefie, gdzie do cholery sÄ… moje narzÄ™dzia. Wczoraj zostawiÅ‚em je umyte przy kranie w tej nowej Å‚azience. – AwanturowaÅ‚ siÄ™ już z daleka Heniek, zmierzajÄ…c w ich kierunku.
– Nie zdziwiÅ‚bym siÄ™ gdyby byÅ‚y w tym kalfasie. – wskazaÅ‚ na skamieniaÅ‚Ä… zaprawÄ™ Zdzichu.
– Co do jasnej cholery. Niech no ja tylko tego gnoja dorwÄ™. Nogi mu z dupy powyrywam. – odgrażaÅ‚ siÄ™ Heniek.
Rysiek staÅ‚ na progu sieni z otwartymi ustami i próbowaÅ‚ zebrać myÅ›li. Kto? Po co? Dlaczego? Nie miaÅ‚ pojÄ™cia co tu siÄ™ dzieje.
– Sam pan widzi. CoÅ› jest nie tak. – zaczÄ…Å‚ Jarek. – Jak pan tego nie wyjaÅ›ni, nie bÄ™dziemy dalej robić. A za narzÄ™dzia, jak siÄ™ nie znajdÄ…, bÄ™dzie pan musiaÅ‚ zapÅ‚acić i za kalfas też. Zaprawa byÅ‚a paÅ„ska.
– OczywiÅ›cie. KupiÄ™ wam nowe narzÄ™dzia, dopÅ‚acÄ™ za dodatkowÄ… pracÄ™, tylko róbcie dalej. Zależy mi na czasie. KtoÅ› siÄ™ pewnie na mnie uwziÄ…Å‚ i chce mi zaszkodzić. ObiecujÄ™, że to siÄ™ nie powtórzy. DziÅ› w nocy sam bÄ™dÄ™ pilnowaÅ‚. Nikt nic nie zepsuje.
​
Wyjął z portfela pięćset złotych i wręczył je Jarkowi.
​
– Niech pan jedzie do Gnijewa i kupi nowe narzÄ™dzia. Ja zajmÄ™ siÄ™ dochodzeniem, by jak najszybciej to wyjaÅ›nić. Jak nadgonicie to na koniec tygodnia dostaniecie po dwie stówki ekstra. Okej?
– Okej, tylko musi pan dopilnować, by to siÄ™ nie powtórzyÅ‚o.
Waśka wysłuchał spokojnie opowieści Ryśka, po czym odpalił papierosa i głęboko się zaciągnął. Wypuszczając dym powiedział:
​
– Bez Wali siÄ™ nie obÄ™dzie.
​
WyjÄ…Å‚ z kieszeni telefon. WdusiÅ‚ dwójkÄ™, (pod jedynkÄ… miaÅ‚ GertrudÄ™).
​
– Wala, masz chwilÄ™? … Mam dla ciebie sprawÄ™. Musisz tu przyjść. … Szykuje siÄ™ niezÅ‚y pasztet. A już tak dawno nic siÄ™ nie dziaÅ‚o. … Ok. Czekamy.
​
Odsunął telefon od twarzy na odległość wyciągniętej ręki i grubym paluchem wdusił czerwoną słuchawkę.
​
– No, Waldek zaraz tu bÄ™dzie.
– Ale co on pomoże? – PowÄ…tpiewaÅ‚ Rysiek.
– Zobaczysz. On jest nieoceniony w takich sprawach. Nie takie zagadki rozpracowywaÅ‚ dla olsztyÅ„skiej policji. BÄ™dzie tu za pięć minut. Trzeba bÄ™dzie siÄ™ napić. Na trzeźwo ciężko mi siÄ™ myÅ›li.
​
To mówiÄ…c wstaÅ‚ od stoÅ‚u i podszedÅ‚ do lodówki. Butelka byÅ‚a dobrze schÅ‚odzona. PostawiÅ‚ jÄ… na stole i wyjÄ…Å‚ z szafki trzy krysztaÅ‚owe kieliszki na krótkiej nóżce. Wtedy rozlegÅ‚o siÄ™ dudnienie do drzwi.
​
– No jest. WÅ‚aź, otwarte! – krzyknÄ…Å‚.
​
Po piętnastu sekundach do kuchni wpadł zziajany Waldek.
​
– Co siÄ™ staÅ‚o? Jaki pasztet? CoÅ› siÄ™ dzieje?
– Spokojnie, usiÄ…dź sobie i napij siÄ™ kielicha a Rysiek zaraz ci wszystko opowie.
​
To mówiÄ…c WaÅ›ka polaÅ‚ do kieliszków z oszronionej butelki i odkrÄ™ciÅ‚ sÅ‚oik z ogórkami. Wypili a Mundek od razu napeÅ‚niÅ‚ kieliszki, by szkÅ‚o siÄ™ nie rozeschÅ‚o.
​
– No to opowiadaj. – ZwróciÅ‚ siÄ™ do RyÅ›ka Waldek.
​
Rysiek opowiedziaÅ‚ o wszystkim, starajÄ…c siÄ™ nie pominąć żadnego szczegóÅ‚u. Waldek sÅ‚uchaÅ‚ w skupieniu i nie przerywaÅ‚ aż do koÅ„ca opowieÅ›ci, po czym oÅ›wiadczyÅ‚:
​
– WiedziaÅ‚em, że coÅ› musi być nie tak. To byÅ‚a tylko kwestia czasu.
– O czym ty mówisz? – DopytywaÅ‚ siÄ™ zakÅ‚opotany Rysiek.
– O Walendziaku. Za bardzo mu zależaÅ‚o na sprzedaży. I jeszcze bardziej na czasie.
​
Koniecznie chciał stąd prysnąć i to jak najszybciej. Myślę, że to sprawka Walendziakowej.
​
– Przecież ona nie żyje?! – zauważyÅ‚ Rysiek.
– No wÅ‚aÅ›nie, i tu jest problem.
– Jaki problem. Chcesz powiedzieć że Walendziakowa wstaÅ‚a z grobu i psoci na budowie?
– Nie zupeÅ‚nie „wstaÅ‚a”, ale coÅ› w tym rodzaju.
– Nic nie rozumiem. Nie wierzÄ™ w duchy.
– Jeszcze nie… – wtrÄ…ciÅ‚ WaÅ›ka.
– Jaja sobie ze mnie robicie.
– Jak zobaczysz to uwierzysz, czÅ‚owiecze maÅ‚ej wiary. – podsumowaÅ‚ Waldek.
– Trzeba siÄ™ przygotować. DziÅ› w nocy trzymamy wartÄ™ na zmianÄ™. Musimy siÄ™ upewnić, że to ona. Potem siÄ™ zastanowimy co dalej.
– ChÅ‚opaki, wy to… na poważnie?… Przecież to nie ma sensu, duchy nie istniejÄ…, ani zombie, ani kosmici… Rozumiem, że chcecie mnie wkrÄ™cić, ale lepiej od razu siÄ™ przyznajcie, że to wy za tym wszystkim stoicie.
​
Waldek nie zwracajÄ…c w ogóle uwagi na insynuacje RyÅ›ka, kontynuowaÅ‚:
​
– Nie wiem tylko dlaczego Walendziakowa, miaÅ‚aby uprzykrzać życie RyÅ›kowi. Czemu w ogóle, miaÅ‚aby naprzykrzać siÄ™ komukolwiek. Przecież wszystko byÅ‚o jak należy. Przyjęła ostatnie namaszczenie, Kuleczka jÄ… wyspowiadaÅ‚ i zeszÅ‚a byÅ‚a sobie spokojnie z tego Å›wiata. Cóż rak. Nie byÅ‚o ratunku. Pochówek też byÅ‚ jak siÄ™ patrzy. A co kwiatów… – ZastanawiaÅ‚ siÄ™ Waldek, mówiÄ…c jakby sam do siebie.
​
Mundek z RyÅ›kiem przysÅ‚uchiwali siÄ™ temu monologowi. Rysiek z wyrazem totalnego niezrozumienia na twarzy a Mundek jakby zastanawiaÅ‚ siÄ™, co mogÅ‚o pójść nie tak, póÅ‚ roku temu.
​
Pierwszej nocy nic siÄ™ nie staÅ‚o. NastÄ™pnej ktoÅ›, lub coÅ›, zdemolowaÅ‚o Å‚azienkÄ™. Rura odpÅ‚ywowa zostaÅ‚a wyrwana z posadzki i chÅ‚opaki od Jarka musieli coÅ› z tym zrobić. Znów nie byÅ‚o żadnych Å›ladów, nikt nic nie widziaÅ‚ i nie sÅ‚yszaÅ‚. Może dlatego, że WaÅ›ka wziÄ…Å‚ na swojÄ… zmianÄ™ piersiówkÄ™ z okowitkÄ… Hieronimusa. Na dworze byÅ‚ przymrozek i biedaczyna chciaÅ‚ siÄ™ czymÅ› rozgrzać, a trzeba przyznać, że ona potrafi sponiewierać. Znaczy okowitka. PrzysnÄ…Å‚ dosÅ‚ownie na kilka minut, przynajmniej tak mu siÄ™ zdawaÅ‚o. Kiedy siÄ™ obudziÅ‚ byÅ‚o już po ptokach.
​
Jarek, oczywiście, nie był zadowolony. Chłopaki też. Ale zapewnienia Ryśka, że to już ostatni raz, przechyliły szalę na jego stronę. W końcu wzięli się do roboty. I wtedy się wszystko wyjaśniło.
​
– Szefie! Co ja niby mam z tym zrobić? – zapytaÅ‚ stojÄ…c w drzwiach Heniek. – Ja bym tÄ™ rurÄ™ bez problemy wymieniÅ‚, ale chodź pan zobacz co siÄ™ staÅ‚o, jak podkuÅ‚em mÅ‚otem, żeby do mufy siÄ™ dostać.
​
Wszyscy trzej fachowcy udali siÄ™ do Å‚azienki, zaraz za nimi zjawiÅ‚ siÄ™ Rysiek i WaÅ›ka. W rogu, bezpoÅ›rednio pod umywalkÄ… znajdowaÅ‚a siÄ™ olbrzymia dziura w posadzce. ByÅ‚a Å›rednicy przynajmniej pięćdziesiÄ™ciu centymetrów. Z jej wnÄ™trza zionęła ciemność.
– Tu musi być piwnica. Jak bÄ™dÄ™ tu kuć, to caÅ‚y strop może siÄ™ zawalić. – tÅ‚umaczyÅ‚ Heniek.
– Trzeba to sprawdzić z drugiej strony. – stwierdziÅ‚ Jarek. – Gdzie jest wejÅ›cie do piwnicy? – zwróciÅ‚ siÄ™ z pytaniem do gospodarza.
– Nie mam pojÄ™cia. – odparÅ‚ Rysiek spoglÄ…dajÄ…c pytajÄ…co na Mundka.
​
Ten tylko wzruszył ramionami.
​
– Tu w sieni jest jakaÅ› klapa. – DobiegÅ‚ ich gÅ‚os Zdzicha.
​
Wszyscy wrócili do sieni. Zdzichu staÅ‚ nad otwartÄ… klapÄ… z desek i zaglÄ…daÅ‚ do wewnÄ…trz.
​
– Ciemno, Nie macie latarki?
– Mam, zaraz przyniosÄ™. – Rysiek pobiegÅ‚ do samochodu i niebawem wróciÅ‚, trzymajÄ…c w rÄ™ku sporÄ…, wÄ™dkarskÄ… latarkÄ™. – NaÅ‚adowana. – stwierdziÅ‚ i podaÅ‚ jÄ… Zdzichowi.
​
Murarz poświecił w głąb piwnicy i po chwili orzekł:
​
– Wysoko. Nie ma schodów. Dawajcie jakÄ…Å› drabinÄ™.
​
Po chwili WaÅ›ka wróciÅ‚ z drabinÄ…, zbitÄ… z dwóch okrÄ…glaków i kilku desek. Zdzichu ostrożnie zszedÅ‚ w gÅ‚Ä…b piwnicy.
​
– No i co? Widać dziurÄ™? – spytaÅ‚ Jarek.
– Nie ma żadnej dziury, ani drzwi. To jest tylko ziemianka na kartofle. JakieÅ› trzy na trzy metry.
– Czyli wejÅ›cie do piwnicy musi być gdzie indziej. – ZauważyÅ‚ Rysiek.
​
Niestety po dokÅ‚adnym przeszukaniu wszystkich pomieszczeÅ„ i obejÅ›ciu caÅ‚ego budynku od zewnÄ…trz, nigdzie nie znaleźli wejÅ›cia. Po zlustrowaniu pomieszczenia przez powstaÅ‚y otwór w Å‚azience, okazaÅ‚o siÄ™, że jest to nieduże pomieszczenie, zastawione starymi, drewnianymi skrzynkami na owoce. Na jednej ze Å›cian widać byÅ‚o wyraźnie kontur zamurowanych drzwi. Wtedy zjawiÅ‚ siÄ™ Waldek.
​
– Co siÄ™ tu wyrabia?! – zapytaÅ‚ stajÄ…c na progu zatÅ‚oczonej Å‚azienki. – ProszÄ™ wszystkich o opuszczenie pomieszczenia!
– Co siÄ™ staÅ‚o? – zaniepokoiÅ‚ siÄ™ Rysiek.
– Każ im jechać do domu. Na dziÅ› koniec roboty. Powiedz, że zadzwonisz jak bÄ™dÄ… mogli robić dalej.
– Ale o co chodzi? – dopytywaÅ‚ Rysiek.
– Wszystko ci wyjaÅ›niÄ™ jak już sobie pójdÄ….
​
Po trzydziestu minutach i sporym zamieszaniu, fachowcy odjechali swoim Volkswagenem.
​
Wszyscy trzej siedzieli wiÄ™c w mundkowej kuchni przy stole nakrytym kraciastÄ… ceratÄ… i zastawionym trzema szklankami, butelkÄ… wódki i sÅ‚oikiem ogórków.
​
– Wiem co jest w tej piwnicy. – odezwaÅ‚ siÄ™ Waldek, kiedy wypili pierwszÄ… kolejkÄ™. – JeÅ›li wizja siÄ™ sprawdzi, to wszystko bÄ™dzie jasne.
– MiaÅ‚eÅ› wizje?! Od roku ci siÄ™ to nie zdarzaÅ‚o. Jak? – zdziwiÅ‚ siÄ™ WaÅ›ka.
– O czym ty mówisz? Co jest tam na dole i dlaczego ktoÅ› zamurowaÅ‚ wejÅ›cie? – Rysiek zwróciÅ‚ siÄ™ do Waldka. – MyÅ›laÅ‚em, że z tymi wizjami to taka Å›ciema. Serio widzisz przyszÅ‚ość?
– No… Czasami widzÄ™. A co, nie uwierzyÅ‚eÅ› WaÅ›ce?
– Ja z wami zwariujÄ™. Sam już nie wiem w co mam wierzyć. To może mam jeszcze uwierzyć w zombiaki, ufoki i Chrystusa co Å‚aziÅ‚ po jeziorze?
– To już twoja sprawa w co wierzysz. Mamy w koÅ„cu wolność wyznania. – Waldek siÄ™ uÅ›miechnÄ…Å‚.
– No dobra – odezwaÅ‚ siÄ™ stanowczo WaÅ›ka. – gadaj lepiej co jest w tej zamurowanej piwnicy.
– ZwÅ‚oki.
– Co?! – parsknÄ…Å‚ Rysiek.
– Czyje? – ZaciekawiÅ‚ siÄ™ WaÅ›ka. – Przecież sam widziaÅ‚em jak WalendziakowÄ… wkÅ‚adali do grobu.
– Bo to nie sÄ… zwÅ‚oki Walendziakowej.
– To czyje?
– Jej matki.
– Jak to? Przecież jej matka wyjechaÅ‚a do Australii jakieÅ› 25 lat temu. Na pewno już nie żyje.
– Masz racjÄ™. Nie żyje i to już od dwudziestu piÄ™ciu lat.
– Czyli, że nie wyjechaÅ‚a? – WtrÄ…ciÅ‚ siÄ™ do rozmowy zdezorientowany Rysiek.
– No wyglÄ…da na to, że nie wyjechaÅ‚a, ale musimy to jeszcze sprawdzić. Dajcie tÄ™ latarkÄ™ i jakieÅ› narzÄ™dzia, mÅ‚otek, przecinak czy Å‚om. – zakomenderowaÅ‚ Waldek.
​
Po piÄ™tnastu minutach byli już wszyscy w niewielkiej piwnicy. Waldek poprzesuwaÅ‚ pod Å›cianÄ™ spróchniaÅ‚e skrzynki i wskazaÅ‚ WaÅ›ce palcem, jaÅ›niejszego koloru plamÄ™, na betonowej podÅ‚odze.
​
– Tutaj. Trzeba to rozpieprzyć.
​
WaÅ›ka wziÄ…Å‚ siÄ™ do roboty. Przecinak już po pierwszym uderzeniu przeszedÅ‚ gÅ‚adko przez cienkÄ… warstwÄ™ zaprawy. Kilka uderzeÅ„ mÅ‚otka zaÅ‚atwiÅ‚o sprawÄ™. Po krótkiej chwili WaÅ›ka zaczÄ…Å‚ wygrzebywać rÄ™koma piasek spod posadzki.
​
– CoÅ› jest. – powiedziaÅ‚ i wyciÄ…gnÄ…Å‚ z doÅ‚ka pożóÅ‚kÅ‚Ä… kość piszczelowÄ….
​
Ryśkowi zrobiło się niedobrze. Omal nie puścił pawia.
​
– No to mamy teÅ›ciowÄ… Tadeusza. – StwierdziÅ‚ WaÅ›ka, wymachujÄ…c w powietrzu piszczelem.
– To siÄ™ ustali, ale jestem prawie pewien, że to jej koÅ›ci. DzwoniÄ™ do Smutkowskiego. – skwitowaÅ‚ Waldek.
Ekipa techników już spakowaÅ‚a graty i wÅ‚aÅ›nie wyjeżdżaÅ‚a z posesji. Na placu staÅ‚ jeszcze tylko jeden radiowóz, samochód koronera i nieoznakowany samochód sÅ‚użbowy Smutkowskiego. WiÄ™kszość gapiów też już poszÅ‚a do domów. SÅ‚oÅ„ce chyliÅ‚o siÄ™ ku zachodowi. KoÅ›ci pani Eugenii zostaÅ‚y spakowane do czarnego worka i przeniesione do samochodu. W zasadzie byÅ‚o po sprawie. Jednak Rysiek nadal nie mógÅ‚ uwierzyć w to co siÄ™ staÅ‚o. MiaÅ‚ wiele pytaÅ„, ale z obawy, że wszystko co braÅ‚ za bujdy, mogÅ‚oby okazać siÄ™ prawdÄ…, baÅ‚ siÄ™ pytać. A miaÅ‚ tu znaleźć spokój i ciszÄ™. Teraz już bÄ™dzie dobrze. PowtarzaÅ‚ sobie w duchu.
Dwa tygodnie później.
​
Mundek, Waldek, Smutkowski i Rysiek zasiedli przy stoliku w mundkowej drewutni. Kuchnia była zajęta, ponieważ Gertruda piekła ciasto na doroczny konkurs cukierniczy, organizowany z okazji odpustu w świnioryjskiej parafii.
​
– No panowie. SÄ… wyniki sekcji. To byÅ‚y koÅ›ci pani Eugenii Paździerz. – zaczÄ…Å‚ Smutkowski.
– Jak zginęła? – Rysiek nie mógÅ‚ doczekać siÄ™ wyjaÅ›nienia caÅ‚ej sprawy.
– BezpoÅ›redniÄ… przyczynÄ… Å›mierci, byÅ‚o uderzenie w gÅ‚owÄ™ tÄ™pym narzÄ™dziem.
– Czyli to Walendziak jÄ… ukatrupiÅ‚. Zawsze po gorzale byÅ‚ wyrywny. Przez to czÄ™sto mu pysk obijali a i kÅ‚opoty z prawem miaÅ‚ nie raz. Potem zakopaÅ‚ teÅ›ciowÄ… w piwnicy i opowiedziaÅ‚ wszystkim bajeczkÄ™, że wyjechaÅ‚a do Australii. – snuÅ‚ swojÄ… wizjÄ™ WaÅ›ka.
– To siÄ™ jeszcze okaże, ale jest to bardzo prawdopodobne. RozesÅ‚aliÅ›my już list goÅ„czy za Tadeuszem Walendziakiem. OkazaÅ‚o siÄ™ bowiem, że nie ma go w Anglii pod wskazanym adresem. RozpÅ‚ynÄ…Å‚ siÄ™ jak kamfora. Zastanawiam siÄ™ tylko, po co Walendziak sprzedaÅ‚ dom i uciekÅ‚? Przecież mógÅ‚ mieszkać tu do Å›mierci, zwÅ‚aszcza teraz kiedy zmarÅ‚ jedyny Å›wiadek, bo przypuszczam, że jego żona wiedziaÅ‚a i kryÅ‚a go. Teraz kiedy odeszÅ‚a, nie miaÅ‚ powodu obawiać siÄ™ czegokolwiek.
– Pewnie mógÅ‚by i do Å›mierci, ale byÅ‚oby to raczej nie zbyt dÅ‚ugo – WtrÄ…ciÅ‚ Waldek. – MyÅ›lÄ™, że jednak miaÅ‚ siÄ™ kogo obawiać.
– Niby kogo? – zapytaÅ‚ zdziwiony Smutkowski.
– Eugenii Paździeż.