top of page

Remont. Czyli będę kłopoty.

      Deszcz naiwnie zalewaÅ‚ przedniÄ… szybÄ™, jakby nie miaÅ‚ Å›wiadomoÅ›ci istnienia wycieraczek. Powietrze na zewnÄ…trz byÅ‚o gÄ™ste i mokre. WewnÄ…trz Chryslera byÅ‚o sucho
i miÅ‚o. Jeszcze tylko siedem kilometrów. Przynajmniej tak twierdziÅ‚a pokÅ‚adowa nawigacja. Gnijewo i zaraz potem Åšwinioryje. Cyrkowski miaÅ‚ już tam na niego czekać.

​

      Å»e akurat dziÅ› musiaÅ‚o siÄ™ rozpadać. No cóż, zÅ‚e dobrego poczÄ…tki, mam nadziejÄ™.– pomyÅ›laÅ‚.

​

      ZaparkowaÅ‚ samochód dokÅ‚adnie tu, gdzie wskazaÅ‚a nawigacja. Cyrkowskiego nie byÅ‚o. PostanowiÅ‚ zaczekać w samochodzie, zwÅ‚aszcza, że deszcz siekÅ‚ wÅ›ciekle i ani mu nie przyszÅ‚o do gÅ‚owy, że ludzkość wymyÅ›liÅ‚a, już jakiÅ› czas temu, parasole i pÅ‚aszcze przeciwdeszczowe. Po chwili we wstecznym lusterku zobaczyÅ‚ Å›wiatÅ‚a nadjeżdżajÄ…cego samochodu.  To pewnie Cyrkowski, agent biura nieruchomoÅ›ci. Kiedy po raz pierwszy usÅ‚yszaÅ‚ od niego nazwÄ™ tej miejscowoÅ›ci, od razu pomyÅ›laÅ‚, że tu znajdzie spokój i ciszÄ™ jakiej szukaÅ‚. MógÅ‚ nadal mieszkać w mieÅ›cie, ale postanowiÅ‚ uciec i zmienić swoje życie. ZwÅ‚aszcza po tym, co go ostatnio spotkaÅ‚o, nie miaÅ‚ raczej wyjÅ›cia. No chyba, że chciaÅ‚by wprowadzić w życie scenariusz doktor Helenki: Depresja, nadciÅ›nienie, miażdżyca, udar, wylew, zgon, Å›wiÄ™ty spokój…

​

      Samochód zatrzymaÅ‚ siÄ™ kilka metrów za Chryslerem. ObserwowaÅ‚ we wstecznym lusterku, jak Cyrkowski wysiada i kryjÄ…c siÄ™ pod pÅ‚achtÄ… parasola, zmierza w jego kierunku.

​

      – Witam panie Ryszardzie. Przepraszam za spóźnienie. – zaczÄ…Å‚ siÄ™ tÅ‚umaczyć, moszczÄ…c w wygodnym, podgrzewanym fotelu Chryslera.

      – Nie ma za co. Pogoda… – odparÅ‚ Ryszard.

      – Owszem, ledwie tu dojechaÅ‚em, leje jak z cebra.

      – Czy to jest to gospodarstwo? – Ryszard wskazaÅ‚ rÄ™kÄ… na posesjÄ™ za lewÄ… szybÄ…, przez którÄ… i tak nie wiele byÅ‚o widać.

​

      Deszcz nadal zacinaÅ‚ i spÅ‚ywaÅ‚ strugami po szybach, ograniczajÄ…c widoczność do kilkudziesiÄ™ciu metrów. Za oknem, przez które wskazaÅ‚, majaczyÅ‚ zamglony i rozmyty obraz posesji. Dom byÅ‚ murowany i tyle można byÅ‚o stwierdzić patrzÄ…c przez szybÄ™. Ogrodzenie w marnym stanie, brama byÅ‚a jednak zamkniÄ™ta, choć brakowaÅ‚o w niej kilku sztachet.

​

      – Rano dzwoniÅ‚em do wÅ‚aÅ›ciciela. Możemy wejść. Powinien być w domu. – oznajmiÅ‚ Cyrkowski.

      – Dobrze. WiÄ™c chodźmy.

​

      Deszcz nie byÅ‚ już ulewÄ…. Jednak nadal nie miaÅ‚ zamiaru odpuÅ›cić.  Furtka byÅ‚a otwarta, drzwi także. W Å›rodku panowaÅ‚ póÅ‚mrok. SieÅ„ rozjaÅ›niaÅ‚a tylko jedna żarówka. Chyba dwadzieÅ›cia pięć wat. OdÅ‚ożyli parasole. Cyrkowski pchnÄ…Å‚ ciężkie, drewniane drzwi.

​

      – Niech bÄ™dzie pochwalony! –  podniósÅ‚ gÅ‚os – DzwoniÅ‚em do pana w sprawie sprzedaży domu.

​

      W izbie, na pozór, nie byÅ‚o nikogo. Jednak po krótkiej chwili, w kÄ…cie, gdzie staÅ‚o olbrzymie Å‚óżko, coÅ› siÄ™ poruszyÅ‚o.

​

      – Czego? Co? Kto?

​

      Spod olbrzymiej pierzyny wyÅ‚oniÅ‚ siÄ™ mężczyzna w podeszÅ‚ym wieku i w nienajlepszej kondycji. PrzeciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™, przetarÅ‚ oczy pięściami i poprawiÅ‚ zmierzwione, rzadkie wÅ‚osy.

​

      – A, to pan! SprzedaÅ‚eÅ› pan. PotrzebujÄ™ kasy. – wstaÅ‚ i podszedÅ‚ do stoÅ‚u w przeciwnym kÄ…cie pomieszczenia. – Siadajcie. – wskazaÅ‚ na krzesÅ‚a za stoÅ‚em. – Mam strasznego kaca.

​

            Kiedy siadali podszedÅ‚ do kredensu i wyjÄ…Å‚  butelkÄ™ wódki.

​

      – PotrzebujÄ™ kasy, mam dÅ‚ugi. A tu mnie już nic nie trzyma. – postawiÅ‚ butelkÄ™ na stole – Napijecie siÄ™ po jednym? – nie czekajÄ…c na odpowiedz, wróciÅ‚ do kredensu i z dystansu spojrzaÅ‚ na goÅ›ci.

​

      Zgodnie pokrÄ™cili przeczÄ…co gÅ‚owami. Gospodarz wyjÄ…Å‚ z kredensu jednÄ… szklankÄ™ i wróciÅ‚ do stoÅ‚u.

​

       – A ja siÄ™ napijÄ™. OczywiÅ›cie za wasze zdrowie.

       – JeÅ›li chodzi o pieniÄ…dze, to dostanie je pan dopiero po sfinalizowaniu transakcji. – tÅ‚umaczyÅ‚ Cyrkowski. – PrzywiozÅ‚em dziÅ› potencjalnego kupca, pana Ryszarda, który jest zainteresowany zakupem paÅ„skiej nieruchomoÅ›ci.

       – PrzestaÅ„ pan pieprzyć. „Zainteresowany”. Bierze, czy nie bierze? Kasa mi na gwaÅ‚t potrzebna.

       – To pan Tadeusz Walendziak. – przedstawiÅ‚ gospodarza Cyrkowski.

       – MiÅ‚o mi. – odparÅ‚ automatycznie Ryszard. – Pan Tadeusz? Nieźle – pomyÅ›laÅ‚, spoglÄ…dajÄ…c na stojÄ…cÄ… na stole butelkÄ™ Pana Tadeusza.

​

       Walendziak wychyliÅ‚ szklankÄ™ i chuchnÄ…Å‚ w rÄ™kaw. Po czym zakÄ…siÅ‚ ogórkiem ze stojÄ…cego na stole sÅ‚oika. W tym czasie Cyrkowski kontynuowaÅ‚.

​

       – Nieruchomość, to jak panu mówiÅ‚em dwa i póÅ‚ hektara, w tym sześćset osiemdziesiÄ…t metrów dziaÅ‚ki budowlanej z zabudowaniami i hektar lasu. – wyÅ‚uszczaÅ‚ po raz wtóry Cyrkowski.

      – Panie! Bierzesz pan to jak stoi, czy bÄ™dziesz siÄ™ pan zastanawiaÅ‚? ­– wszedÅ‚ Cyrkowskiemu w sÅ‚owo Pan Tadeusz. – PochowaÅ‚em żonÄ™ póÅ‚ roku temu. Mam dość tego miejsca. OpuszczÄ™ jeszcze kilka tysiÄ™cy. Okolica tu spokojna, powietrze Å›wieże, widoki, ryby w jeziorach… A i sÄ…siedzi spoko. Wymarzone miejsce dla pana.

​

       On na prawdÄ™ mógÅ‚ mieć racjÄ™. To byÅ‚o wymarzone miejsce dla mnie.  WolaÅ‚bym jednak obejrzeć je, jak nie bÄ™dzie tak laÅ‚o.

​

       – Panie Tadeuszu… – zaczÄ…Å‚ Ryszard, ale gospodarz zaraz mu przerwaÅ‚.

       – Możesz pan tu przenocować. Å»ona wynajmowaÅ‚a jeden pokój turystom. Jedna noc gratis. Jutro siÄ™ pan rozejrzysz po okolicy i zdecydujesz. Nawet Å›niadanie panu zrobiÄ™. Zgoda?

       – No, nie wiem… MusiaÅ‚bym zadzwonić…


       W zasadzie gdzie miaÅ‚bym dzwonić? PotrzebujÄ™, po prostu, trochÄ™ czasu, by podjąć decyzjÄ™. Ten facet chyba koniecznie chce siÄ™ pozbyć tej rudery. I mam wrażenie, że czyta w moich myÅ›lach.

​

       Dom byÅ‚ niewielki. JakieÅ› sześćdziesiÄ…t metrów na jednym poziomie. Nie liczÄ…c poddasza. Razem może z osiemdziesiÄ…t, z tym, że do kapitalnego remontu. Trzeba w niego sporo wÅ‚ożyć. Jednak byÅ‚o w nim coÅ›, co go intrygowaÅ‚o. To „coÅ›” byÅ‚o w tym domu, a może w jego wÅ‚aÅ›cicielu. IntrygowaÅ‚o go to na tyle, że byÅ‚ gotów tu zamieszkać.

​

       – Dobra zostajÄ™. Jutro podejmÄ™ ostatecznÄ… decyzjÄ™. – oznajmiÅ‚.

 

       Poranek przywitaÅ‚ go ciepÅ‚ymi promieniami sÅ‚oÅ„ca, wpadajÄ…cymi poprzez uchylone okno bez firanek i zasÅ‚on. WrzesieÅ„ byÅ‚ wyjÄ…tkowo ciepÅ‚y tego roku. Pokoik, choć niewielki, wydawaÅ‚ siÄ™ caÅ‚kiem przytulny. Wygodne Å‚óżko, czysta poÅ›ciel, szafa, komoda, miska i dzbanek z wodÄ…. Za oknem przekrzykiwaÅ‚y siÄ™ ptaki. OpÅ‚ukaÅ‚ dÅ‚onie i twarz zimnÄ… wodÄ… z emaliowanego dzbanka i poszedÅ‚ siÄ™ przywitać z gospodarzem.

​

      W domu nie byÅ‚o nikogo, wiÄ™c wyszedÅ‚ na podwórze. Pan Tadeusz wÅ‚aÅ›nie karmiÅ‚ kury, które wesoÅ‚o gdakaÅ‚y jedna przez drugÄ….

​

      – DzieÅ„ dobry panie Tadeuszu! – krzyknÄ…Å‚ na powitanie.

      – A! Wreszcie pan wstaÅ‚eÅ›. Ile można. Już siÄ™ baÅ‚em, że oczy panu zgnijÄ….

      – Przecież jeszcze wczeÅ›nie. – odparÅ‚.

      – No nic. A tak w ogóle to Tadek jestem. Tadek Walendziak. – powiedziaÅ‚ i wyciÄ…gnÄ…Å‚ w jego stronÄ™ swÄ… szorstkÄ… dÅ‚oÅ„.

​

            UÅ›cisnÄ…Å‚ jÄ…, po czym odparÅ‚:

​

       – Ryszard Okucki, albo po prostu Rysiek.

       – No to fajnie. Zjesz jajecznicy?

       – Z wielkÄ… przyjemnoÅ›ciÄ…. Kiszki mi marsza grajÄ…. Nie jadÅ‚em wczoraj kolacji.

       – To Å›wietnie, bo mam na tÄ™ okazjÄ™ Pana Tadeusza.

       – KsiążkÄ™? – ZażartowaÅ‚ Ryszard.

       – Ta… PóÅ‚ litra, a nie jakÄ…Å› tam książkÄ™. – oznajmiÅ‚ ze szczerym uÅ›miechem gospodarz.

 

        Åšniadanie byÅ‚o syte. Jajecznica na boczku z cebulÄ… i grzybami. Do tego pajda chleba z masÅ‚em. No i oczywiÅ›cie Pan Tadeusz. A w zasadzie dwóch.

​

        – No Rysiek, bÄ™dziesz tu miaÅ‚ jak u Pana Boga za piecem. – WzniósÅ‚ toast gospodarz. – Napijmy siÄ™ za to. – podniósÅ‚ kieliszek w wymownym geÅ›cie. – Twoje zdrowie!

​

       Wypili. Pierwszy raz w życiu piÅ‚ wódkÄ™ przed obiadem. W zasadzie miaÅ‚ wrażenie, że tutaj wiele rzeczy bÄ™dzie robiÅ‚ pierwszy raz w życiu. Ale o to mu przecież chodziÅ‚o.

​

       – To jeszcze po jednym i pokażę ci okolice. – oznajmiÅ‚ Tadeusz polewajÄ…c drugÄ… kolejkÄ™ – RÄ™czÄ™ ci, że zakochasz siÄ™ w tym miejscu.

​

       Okolica rzeczywiÅ›cie byÅ‚a urokliwa. SÅ‚oÅ„ce byÅ‚o już wysoko i cieszyÅ‚o ostatnimi ciepÅ‚ymi promieniami. Niebawem przyjdzie zima. Tu na wsi musi być bardziej upierdliwa niż w mieÅ›cie. To nie byÅ‚ najlepszy pomysÅ‚, by wÅ‚aÅ›nie teraz siÄ™ przeprowadzać. Jednak w swoim mieszkaniu nie mógÅ‚ zostać. To byÅ‚o zbyt ryzykowne. PrzekonaÅ‚ siÄ™ o tym, kiedy miesiÄ…c temu, ktoÅ› siÄ™ do niego wÅ‚amaÅ‚. GrzebaÅ‚ w jego rzeczach, przewracaÅ‚ ciuchy w szafie, dotykaÅ‚ bielizny. OczywiÅ›cie szukaÅ‚ pieniÄ™dzy. Z pewnoÅ›ciÄ… to byÅ‚ amator. Tak powiedzieli policjanci.

Może to jakiÅ› gówniarz. – pomyÅ›laÅ‚. – Przecież to oczywiste, że nie trzyma siÄ™ dwóch milionów w domu i to w gotówce. Tak dwóch, bo jeden przekazaÅ‚ na budowÄ™ oÅ›rodka dla nieuleczalnie chorych dzieci w swoim mieÅ›cie. Miejscowe hospicjum już nie mieÅ›ciÅ‚o maÅ‚ych pacjentów w starym budynku. Wygrana byÅ‚a dla niego bÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stwem, bo potrzebowaÅ‚ pieniÄ™dzy, ale i przekleÅ„stwem, jak siÄ™ później okazaÅ‚o. WysyÅ‚aÅ‚ totka od lat. Jednak nigdy nie myÅ›laÅ‚, co siÄ™ stanie jak wygra. TraktowaÅ‚ to jak podatek od zÅ‚udzeÅ„. Przed każdym losowaniem czuÅ‚ dreszczyk emocji i tyle. Nie czuÅ‚ siÄ™ zawiedziony, gdy nie trafiÅ‚ nawet trójki. ParÄ™ razy trafiÅ‚ czwórkÄ™. ByÅ‚a knajpa z kolegami, dobry obiad i alkohol, i to tyle. Nigdy nie przypuszczaÅ‚, że trafi szóstkÄ™. Może to gÅ‚upie, ale nigdy nie zastanawiaÅ‚ siÄ™ co zrobi jak wygra. I wygraÅ‚. Trzy miliony.  Po kilku dniach, gdy opadÅ‚a euforia a do drzwi zaczÄ™li dobijać siÄ™ kuzyni, bliżsi i ci dalsi a nawet ci, którzy nie byli z nim w ogóle spokrewnieni. Telefony siÄ™ urywaÅ‚y. Wszyscy opowiadali mu o swoich problemach i prosili o wsparcie. WÅ‚amanie byÅ‚o tylko kroplÄ…, która przepeÅ‚niÅ‚a kielich. PostanowiÅ‚ uciec. Uciec jak najdalej. Nie marzyÅ‚ o podróżach, o egzotycznych krajach. PragnÄ…Å‚ spokoju i ciszy. ZmieniÅ‚ numer telefonu a teraz miaÅ‚ zamiar zmienić adres. I tak, staÅ‚ siÄ™ wÅ‚aÅ›cicielem niewielkiej dziaÅ‚ki budowlanej z zabudowaniami, kawaÅ‚ka Å‚Ä…ki i hektara sosnowego lasu. Może tu znajdzie spokój i ciszÄ™. Wszystko na to wskazywaÅ‚o.

 

      NastÄ™pnego dnia wróciÅ‚ do hotelu, by siÄ™ spakować i wymeldować. CzekaÅ‚a go jeszcze trzygodzinna podróż samochodem. MiaÅ‚ masÄ™ rzeczy do zrobienia. Przede wszystkim sfinalizowanie sprzedaży swojego mieszkania, ale tym miaÅ‚a zająć siÄ™ agencja nieruchomoÅ›ci. PostanowiÅ‚, że nie bÄ™dÄ™ zabieraÅ‚ mebli. Przeprowadzka nie powinna być skomplikowanÄ… operacjÄ…. Kilka pudeÅ‚, dwie walizki, rower… CiszÄ™ przerwaÅ‚ dźwiÄ™k telefonu – wind of change… – Å›piewaÅ‚ Klaus Meine a dzwoniÅ‚ Cyrkowski.

​

      – Da pan radÄ™ być w Olsztynie szesnastego? To za tydzieÅ„. Klientowi zależy na czasie. MoglibyÅ›my zaÅ‚atwić formalnoÅ›ci. UmówiÄ™ notariusza, przygotuje umowÄ™ przedwstÄ™pnÄ…. No i zaliczka. Walendziak nalega na trzydzieÅ›ci tysiÄ™cy. Tylko w gotówce, bo Pan Tadeusz nie ma konta w banku.

      – Okej. Mówi pan szesnastego? Dobrze, postaram siÄ™. Jeszcze zadzwoniÄ™. – rozÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™.

​

      MiaÅ‚ wiÄ™c tydzieÅ„. TydzieÅ„, by siÄ™ rozmyÅ›lić. Ale tak naprawdÄ™, już siÄ™ zdecydowaÅ‚. To tak, jakby wcisnąć przycisk „Reset” i zacząć wszystko od poczÄ…tku.

​

      U notariusza poszÅ‚o bez problemów. Walendziak przyjÄ…Å‚ z zadowoleniem plik dwustuzÅ‚otówek. DokÅ‚adnie trzydzieÅ›ci tysiÄ™cy. Nie liczyÅ‚, podpisaÅ‚ papiery i obiecaÅ‚ siÄ™ wynieść do koÅ„ca przyszÅ‚ego miesiÄ…ca. Na dwudziestego października ustalili podpisanie koÅ„cowej umowy i przekazanie reszty gotówki. Niby siÄ™ cieszyÅ‚, ale zawsze jest jakieÅ› „ale”.

ZbliżaÅ‚a siÄ™ zima. Noce byÅ‚y coraz chÅ‚odniejsze. NadszedÅ‚ dzieÅ„ przeprowadzki. Samochód wynajÄ™ty z firmy przewozowej, pojechaÅ‚ z rzeczami już wczoraj. Ostatnia noc w  starym mieszkaniu, byÅ‚a jak przypuszczaÅ‚, bezsenna. Nie mógÅ‚ zasnąć targany sprzecznymi emocjami. Obawy Å›cieraÅ‚y siÄ™ z nadziejami. Bilans jednak wychodziÅ‚ wciąż na zero. Cóż, czas wdusić czerwony przycisk i zacząć wszystko od nowa.

Wróć

bottom of page