top of page

Halo, halo!

                Marię znowu obudził telefon. Była szósta trzydzieści. Podniosła słuchawkę jak zwykle, choć wiedziała że nic nie usłyszy.

            - Halo! Halo! Halo! – powtarzała bez sensu do słuchawki. Po drugiej stronie panowała nieprzenikniona cisza, przerywana od czasu do czadu, trzaskami i innymi zakłóceniami. – Ty zboczeńcu! Ty niewyżyty onanisto! Ty popaprańcu jeden! Wal się! – wykrzyczała i odłożyła słuchawkę.

            Co za zboczek, i jeszcze nie da człowiekowi się wyspać. Nie mógłby dzwonić w południe.
- pomyślała i przewróciła się na drugi bok i jak zwykle już nie zasnęła.
Myślała – Kim on jest? Skąd ma mój numer? Czego chce? – zaczynała się bać a reakcją na strach była u niej agresja. – Gdyby tak dostała go w swoje ręce, to ona by mu… – Wstała i zaparzyła sobie kawy.

            Dzień minął niczym mgnienie oka. Słońce ledwie pokazało się na wschodzie, a już nurzało się w zachodnim horyzoncie. Wróciła do domu. Przywitał ją jak zwykle Max, ocierając się lubieżnie o jej łydki.

            – No już dobrze Max. Mam dla ciebie pyszne jedzonko.

            Nałożyła zawartość niewielkiej konserwy na talerzyk i postawiła na podłodze tuż obok wielkiego pluszowego „Iglo” z przytwierdzoną tuż nad okrągłym wejściem tabliczką: „Hone sweet home”, na której ktoś dopisał flamastrem imię „Max”. Kocur otarł się jeszcze kilka razy o jej nogi i skoncentrował się na pochłanianiu apetycznie wyglądającego paszteciku z wątróbki z oliwkami i rozmarynem. Rozpakowała niewielkie zakupy, które zrobiła w drodze do domu. Sądząc po zawartości jej lodówki, Max miał o wiele bardziej urozmaicone menu. Kilka jogurtów owocowych, z czego dwa już dawno przeterminowane, Cola, tuńczyk w sosie własnym, brokuł i główka sałaty, której świeżość, przeszła dawno do historii. Włożyła do lodówki, zakupione właśnie jaja, litr mleka,(mleko dla niej, do kawy, Max nie lubi mleka, jest typowym mięsożercą.) i słoik Nutelli, to na wypadek chandry, cukier krzepi i poprawia humor, przynajmniej w jej przypadku. Pokręciła się jeszcze trochę po kuchni i z filiżanką latte podreptała boso do salonu. Max oczywiście nie mógł tego przegapić. Jego ulubionym zajęciem, było wylegiwanie się wraz z panią, na kanapie przed telewizorem. Zaczynał się właśnie serial.

            Na ekranie właśnie pewien przystojny mężczyzna całował namiętnie filigranową brunetkę o wielkich, czarnych i smutnych oczach…

            … Kiedy zadzwonił telefon. Pochlipując, ze łzami w oczach, Maria podeszła do telefony i podniosła słuchawkę.

            – Halo…

            Nic, żadnego dźwięku, tylko trzaski i szumy, powstałe gdzieś na łączach.

            – Ty popieprzony, pomylony, popaprany zboku! Daj mi wreszcie spokój!

            Trzasnęła słuchawką. Łzy nadal spływały po jej policzkach, tyle że nie były to już łzy wzruszenia, były gorzkie. Usiadła na kanapie i przytuliła Maxa. Wtedy zauważyła że trzęsą jej się dłonie. Wstała i podeszła do barku.

***

            Spała twardo. Co prawda słyszała dzwonek telefonu nad ranem, ale jak tylko przestał dzwonić usnęła. Była jedenasta. Słońce było już wysoko. Dziś sobota wolny dzień, może on też zrobi sobie wolne? W końcu już przez cały tydzień do niej dzwoni. – pomyślała.

            Zjadła śniadanie, składające się z jajek w formie glutowatej jajecznicy, grzanek i kubka kawy z mlekiem i łyżką Nutelli. Podświadomie nasłuchiwała telefonu. Nie dzwonił. Postanowiła mimo bólu głowy wyjść na spacer. Pogoda była wyśmienita. Ptaki przekrzykiwały się w swoich trelach. Młode listki nie zapewniały im jeszcze schronienia przed spojrzeniami przechadzających się parkowymi alejkami, trzymających się za ręce, przytulających się i patrzących w chmury zakochanych par.

Cóż wiosna – pomyślała. I zaraz potem przypomniał jej się jej milczący telefoniczny adorator. Po plecach przebiegł jej dreszcz. Jakby ktoś wylał jej kubeł zimnej wody na głowę.

            Jak dzisiaj zadzwoni, zmieniam numer. – podjęła decyzję.

            Jakież było jej zdziwienie, gdy po powrocie ze spaceru, zastała pod swoimi drzwiami tłum. No może nie zupełnie. Uwzględniając jednak fakt, że raczej nie często ją ktoś odwiedzał, to trzech mężczyzn na raz pod jej drzwiami to już tłum.

            Jednym z nich był dość przystojny policjant w mundurze, drugim łysy dryblas, ubrany w robocze ogrodniczki i flanelową koszulę w kratkę, a trzecim…

            – Cyprian! Co ty tu robisz? – rzuciła się na szyję temu trzeciemu.

            – Jak to co robię? Od tygodnia próbuję się do ciebie dodzwonić, jak nie w nocy to w dzień. Odbierasz i wymyślasz mi od najgorszych, po czym rzucasz słuchawką. Więc wsiadłem do samolotu i jestem. W końcu Nowy Jork nie jest aż tak daleko.

            – Jasne… Chyba mam coś nie tak z telefonem. – pomyślała.

Wróć

bottom of page