top of page

"Dionizy Szarak, vel Wonder Rabbit"

Dionizy wbrew stereotypom, nie miał dzieci. Nie miał też żon, ani jednej. Mieszkał sam, w niewielkim lokum, którego większa część przeznaczona była na magazyn. Nie potrzebował dużo przestrzeni. W zasadzie, w domu przebywał tylko w nocy, więc posłanie w zupełności starczało mu za ostoję. Miał dobrą pracę, przynajmniej tak uważał. Pracował w jednej z lepszych firm ubezpieczeniowych. Był agentem numer jeden i bardzo się tym szczycił. Skrupulatnie wypełniał swoje obowiązki i z roku na rok, piął się po szczeblach kariery. Jeśli tak dalej pójdzie, to w przyszłym roku może nawet awansuje na kierownika. Szef bardzo go lubił a Dionizy nie krył zadowolenia z tego powodu. Niestety z tego samego powodu nie cieszył się zbytnim szacunkiem kolegów. Chętnie widzieliby jego upadek, ale to tylko zwykła zazdrość. On jednak nie przejmował się tym zupełnie i wkładał w swoją pracę masę wysiłku i całe zaangażowanie. Dlatego też, był najlepszy. Solidna pensja, prowizja i kwartalne premie, pozwalały mu na przyzwoite, aczkolwiek dość skromne życie, ponieważ Dionizy miał pewną przypadłość. Nie, to nic strasznego, ani w żadnym stopniu nieprzyzwoitego. Jednak to nałóg, jakby nie było.
Otóż nasz Dionizy był zapalonym zbieraczem.

Od niepamiętnych czasów, to znaczy od czasów, kiedy mieszkał jeszcze z rodzicami i prawie sześćdziesięciorgiem rodzeństwa, interesowały go „ludzkie rzeczy”. Wkrótce, po tym jak się usamodzielnił, zaczął je gromadzić. Pasjonowały go. Było w nich coś, czemu nie potrafił się oprzeć. A ponieważ od czasu pandemii minęło dopiero kilkanaście lat, masę tych artefaktów było łatwych do zdobycia, bo nikt nie interesował się zbytnio pozostałościami po tym wymarłym gatunku. Wszyscy byli zachłyśnięci rozwojem własnej cywilizacji i galopującą ekspansją. Z powodu dość liberalnych przepisów i braku antykoncepcji populacja królików rosła w zastraszającym wręcz tempie. Od czasów, gdy zniknął z powierzchni ziemi ostatni człowiek, rozrosła się tak znacznie, że przewyższała już kilkunastokrotnie ludzką populację z przed pandemii. W wyniku tak galopującego przyrostu naturalnego, wystąpiły przejściowe problemy z dostępnością pożywienia. Jednak uruchomienie pozyskiwania alg, glonów i wodorostów z oceanów, które stopniowo zaczęły się oczyszczać, częściowo rozwiązało problem. Ponoć na wschodzie, niektóre plemiona, porzuciły wegetarianizm i zaczęły polować. Liczne stada wilków i innych ssaków, zostały w wyniku tego bardzo przetrzebione. Jednak to nadal nie potwierdzone informacje. Tu w cywilizowanej Europie nadal jada się białko pochodzenia roślinnego. Może z tego powodu, że większość innych ssaków emigrowała na wschód w obliczu zastraszającej ekspansji jedynego słusznego gatunku.

Mimo tak wspaniałych warunków, Dionizy nie założył rodziny. Ale ponieważ był dobrym pracownikiem i przyczyniał się do rozwoju króliczej cywilizacji w inny sposób, nikt nie miał mu za złe, że nie przysparzał swemu gatunkowi nowych przedstawicieli. Nawiasem mówiąc, króliczy rząd zaczynał dostrzegać problem przekróliczenia i zaczął promować model dziesięciodzietnej rodziny. Ponieważ Dionizy, nie zajmował się prokreacją, mógł oddawać się do woli swojej pasji. Całe popołudnia spędzał szperając w ludzkich siedliskach. Te piętrzące się wysoko betonowe klatki. Poukładane jedne na drugich, ukrywały wiele wspaniałych rzeczy. Ale widocznie tylko on tak uważał, bo nikt poza nim nie interesował się tym co w nich było. Po kilkunastu pokoleniach, mało kto jeszcze pamiętał o tym wymarłym gatunku. Pozostały tylko te dziwne klatki w których mieszkali. I cała masa dziwnych rzeczy, których przeznaczenie nie było jeszcze dla Dionizego do końca jasne.

Jego nora, bo tylko tak można było nazwać to miejsce, pełna była różnego rodzaju przedmiotów. Przeznaczenie niektórych „Ludzkich rzeczy” niebyło tak do końca zrozumiałe dla Dionizego. Większość już dawno zidentyfikował i nawet nauczył się je wykorzystywać, ale niektóre nadal stanowiły dla niego zagadkę. Swą wiedzę pogłębiał, poprzez codzienne badania i eksperymenty. Na przykład, rewelacyjnie sprawdzał się przyrząd do masarzu stóp. Zamontował go w sypialni i kiedy wracał po całym dniu kicania po klientach, relaksował się masując stopy tym rewelacyjnym masowaczem. Wystarczyło wcisnąć przycisk a okrągła, szczeciniasta końcówka zaczynała oscylować i wibrować z cichym brzęczeniem, delikatnie masując jego zmęczone stopy. Problemem był tylko z umiejscowieniem masażera, ponieważ jego wydłużona konstrukcja utrudniała montaż. Ale na to też znalazł sposób i cały zespół napędowy umieścił pod łóżkiem. Tak, że na zewnątrz wystawała tylko główka pokryta kolorową szczeciną. Czasami zastanawiał się tylko dla czego na obudowie zespołu napędowego masażera, umieszczona była podobizna małego ludzia z wyszczerzonymi zębami? Wiedział już coraz więcej, nie tylko o przedmiotach, które namiętnie zbierał, ale i coraz bardziej zaczynał rozumieć ich niegdysiejszych użytkowników, ludzi, wymarłą rasę ssaków, która przez tysiące lat, była na szczycie drabiny cywilizacyjnej. No cóż, teraz jego gatunek miał swoje pięć minut.

 Ostatnio odkrył podziemne nory ludziów. Było tam wiele „ludzkich rzeczy”, których nie znał. Nigdy nawet takich nie widział. W olbrzymiej, okrągłej norze, na ścianach znajdowały się obrazy. Świeciły one niebieskim światłem i od czasu do czasu przepływały przez nie jakieś ciągi znaków. To był alfabet ludziów. Niestety Dionizy nie znał znaczenia tych symgoli, ale wiedział, że  za ich pośrednictwem ludzie przekazywali sobie informacje. To zupełnie jak króliki, odchodami i śladami moczu. Taka niewerbalna komunikacja. Bardzo go to intrygowało. Do tej przedziwnej nory prowadziły długie korytarze. Dotarcie tam zajmowało Dionizemu sporo czasu, ale sam widok tych wszystkich cudownych rzeczy, wart był wyczerpującej wyprawy. Dziś był tu po raz trzeci. Postanowił sobie, że tym razem przeprowadzi kilka doświadczeń. Nie mógł zabrać tych cudowności do siebie, bo były zbyt durze i wszystkie wydawały się być ze sobą połączone. Stanowiły jakoby jeden organizm. Nie był on jednak żywy. Świadczył o tym brak jakichkolwiek odchodów. A zapach jaki wydobywał się z szumiących dziur, nie przypominał żadnego znanego zapachu. To coś niby żyło a jednak inaczej. Dionizy nie potrafił tego pojąć. Na półkach leżały alfabety. Takie plansze z tymi samymi symbolami, które przepływały przez obrazy. Było ich tam mnóstwo. Ale na każdej były te same znaki i w tej samej kolejności i na każdej był taki jeden największy znak. Zagięta strzała. Ten znak najbardziej intrygował Dionizego. Od niego postanowił zacząć swoje eksperymenty. Bez wahania wskoczył na miękką platformę, która posadowiona była na pięcioramiennej podstawie. Każde z ramion wyposażone było w podwójne koło. Platforma mogła się dzięki temu poruszać w poziomie. Prawdopodobnie służyła ludziom do poruszania się w przypadku zaniku kończyn dolnych. Stamtąd już tylko niewielki skok i znalazł się na półce z alfabetami. Tak. To było wspaniałe. Teraz mógł wreszcie sprawdzić i wypróbować możliwości tego przedziwnego organizmu. Bez dłuższego zastanawiania się nad możliwymi i skutkami swego postępowania,(w końcu był tylko królikiem, dość mądrym, ale jednak, królikiem) nacisnął największy, na całym alfabecie symbol. Tę złamaną strzałkę. W norze rozległ się przeraźliwy dźwięk. Dionizy przestraszony zeskoczył z półki wprost na podłogę.  
Ukrył się pod platformą i skulił uszy. Całą norę wypełnił migoczący blask emitowany przez obrazy na ścianach. Przeraźliwy hałas w końcu ustał. Jego miejsce zajął głos ludziów. Niestety Dionizy nie rozumiał ludzkiego języka. Siedział więc i obserwował obrazy. Kolorowe plamy na niebieskim tle, zaczęły łączyć jakieś łukowate linie a na końcach tych linii migotały punkty w kolorze dojrzałych pomidorów. Coraz większe i większe. Całe ekrany zaczął wypełniać kolor pomidorów i marchewki. Poczuł wstrząs, potem następny. Ekrany zaczęły gasnąć jeden po drugim. Zaczął się zastanawiać,  co to wszystko oznacza. Co ta „ludzka rzecz” tak naprawdę robi. Bo chyba nie masuje stóp. Tymczasem na powierzchni, wszyscy jego pobratymcy wyparowali. Cóż, to było właśnie te pięć minut. Znaczy kilka ich ostatnich sekund.

Wróć

bottom of page