Przemysław R. Cichoń
Astroanax Ephippiger
Była wściekła. Pociąg spóźnił się czterdzieści minut. Gdy wysiadła, w twarz buchnęła jej fala gorącego i śmierdzącego spalinami powietrza. Zdezorientowana, ciągnąc w jednym ręku walizkę a w drugim trzymając telefon, nie zauważyła, gdy znalazła się na kursie kolizyjnym z wysokim zapatrzonym w ekran smartfona, młodym człowiekiem. Było jasne, że dojdzie do wypadku. I stało się. Wpadli na siebie z impetem rozpędzonych lokomotyw. Iza była niższa i dużo lżejsza od drugiego uczestnika kolizji, więc odbiła się od niego i runęła na ziemię. Telefon wypadł jej z dłoni i dwukrotnie odbijając się od betonowego podłoża, spadł na torowisko. Walizka otworzyła się i cała jej zawartość wylądowała na peronie.
W tym momencie nadjechał pociąg z Gliwic. Ludzie zaczęli wysiadać i omijać drobną, bezbronną, siedzącą na peronie blondynkę. Dopiero po chwili ktoś podał jej dłoń. Podniosła wzrok. Młody, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w szarym płaszczu, wyciągał rękę i coś mówił. Niestety charkotliwy głos, zapowiadający odjazd pociągu relacji Gliwice - Łódź Fabryczna, całkowicie zagłuszył jego słowa. Podała mu dłoń. Pomógł jej wstać. Spojrzała pod nogi. Ludzie nadal tratowali porozrzucane w okół rzeczy. Chciało jej się płakać. Ukucnęła i zaczęła zbierać nieporadnie, swoje rzeczy do walizki. Łzy płynęły jej już teraz po policzkach, niczym deszczówka z dziurawej rynny podczas burzy. Chwycił ją za ramiona i podniósł do góry, tak, że prawie straciła kontakt z podłożem. Potem usadził na ławce. Walizka ponownie wypadła jej z dłoni, którymi teraz zakryła twarz szlochając. Mężczyzna w szarym płaszczu pozbierał wszystkie rozsypane rzeczy, a właściwie to, co z nich zostało, i położył na otwartej walizce, leżącej u jej stóp.
– To chyba wszystko. Nic się pani nie stało? – zapytał z autentyczną troską w głosie
i podał jej paczkę chusteczek.
Otarła twarz, rozmazując jeszcze bardziej makijaż. Wyglądała teraz jak mała, smutna panda.
– Nie, chyba nie. Tylko mój telefon… – wskazała dłonią torowisko.
– Co się stało z pani telefonem?
– Telefon?... Wylądował na torach, kiedy wpadł na mnie ten idiota. – próbowała wyjaśniać.
Nieznajomy zdjął cienki, popielaty płaszcz i przewiesił go przez oparcie ławki. Po czym jednym zgrabnym susem zeskoczył z peronu na torowisko i na chwilę zniknął jej z oczu. Zaraz jednak pojawił się znów, trzymając w ręku jej zdezelowany telefon, który raczej nie nadawał się już do niczego.
– Zadzwonić, to chyba już się pani z niego nie uda, ale może uda się odzyskać dane.
Wziął płaszcz z ławki i jednym ruchem zarzucił go sobie na ramiona.
– Jeśli chce pani zadzwonić to służę swoim.
– Nie dziękuję. Nie ma takiej potrzeby.
– To może, chociaż da się pani zaprosić na kawę. Oczywiście jak już uporamy się
z bagażami.
Przypomniała sobie o walizce i spojrzała pod nogi. Znów chciało jej się płakać. Zaczęła układać w walizce ubrania, od czasu do czasu pociągając nosem. On kucnął obok
i przyglądał jej się z politowaniem, ale i sympatią.
– Co będzie z tą kawą? – Zapytał, gdy prawie skończyła.
– No… Nie wiem… Jestem już bardzo spóźniona.
– Tu, obok dworca jest taka mała kawiarenka. Musi się pani troszkę ogarnąć. Mają tam schludne toalety, no i oczywiście, pyszną kawę. A do tej pory lepiej niech pani nie patrzy w lustro. Byłoby to, już za wiele traumatycznych przeżyć, jak na jeden dzień. – uśmiechnął się.
Ona też się uśmiechnęła i wysmarkała nos w ostatnią chusteczkę z paczki.
Trochę się przeraziła, gdy zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Toaleta była naprawdę schludna i jasna. Pachniało fiołkami. Jakub w tym czasie zamówił kawę i czekał przy jednym ze stoliczków w przytulnej niszy w rogu kawiarenki. Umyła twarz i poprawiła makijaż.
A raczej zrobiła go od podstaw. Poprawiła włosy i już w trochę lepszym nastroju wyszła
z toalety. Zauważył ją i pomachał ręką. Ona też go spostrzegła i ruszyła w jego stronę. Wstał, by odsunąć jej krzesło. Była trochę zaskoczona, bo nie często spotyka się dziś tak dobrze wychowanych dżentelmenów. Usiedli naprzeciwko siebie. Kelnerka właśnie przyniosła kawę.
– Musi mi pani wybaczyć, – zaczął nieśmiało. – ale to ja byłem tym „idiotą”, który na panią wpadł. Najmocniej panią przepraszam. Wszystko przez te komórki. Wcale pani nie zauważyłem. Jeszcze raz najmocniej przepraszam jest mi niezmiernie przykro.
– Nic się nie stało. – odparła grzecznościowo.
Taaa. Nic się nie stało. Ciuchy prawie wszystkie do wyrzucenia. O telefonie nie wspomnę. – Pomyślała.
– Myślę, że skoro to moja wina, to powinienem to pani jakoś wynagrodzić. Odkupię pani telefon. Proszę nie protestować. – podniósł do góry dłoń, kiedy ona otworzyła usta. Jednak nie zdążyła nic powiedzieć. – Taki sam model, by nie musiała się pani przyzwyczajać do nowego.
– Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Kupię sobie nowy. Boję się tylko o kontakty
i zdjęcia.
Właściwie, dlaczego nie. Przecież to przez niego straciłam telefon i prawie wszystkie ciuchy.
A tak na marginesie, to całkiem przystojny i czarujący jest...
– Nie może się pani nie zgodzić. Spowodowałem straty. Muszę to naprawić.
W salonie, okazało się, że takiego modelu, jak jej tragicznie zmarły Samsung, już nie ma w ofercie. Wybrała nowszy model. Miała ochotę wybrać iPhone’a, i to najdroższy model, ale zadowoliła się w końcu, troszkę lepszym Samsungiem. I chociaż Kuba, bo w końcu przeszli na „Ty”, powiedział, by nie sugerowała się ceną, to jednak iPhone za trzy tysiące, to lekka przesada.
W samochodzie było przyjemnie. Zapach skórzanej tapicerki potęgował poczucie luksusu, w klimatyzowanym wnętrzu najnowszego modelu Lexusa. Jechali właśnie za miasto, do małego hoteliku pod wdzięczną nazwą „Na uboczu”. On ma tam wynajęty apartament. Nie jest stąd. Tak naprawdę, to nie wiedziała skąd on jest, ale czy to ważne. Był czarujący. Dosłownie. Oczarował ją w parę godzin tak, że pojechałaby z nim nawet na koniec świata. Był idealny. Przystojny, szarmancki, miał wspaniały, niski, ciepły głos, był elokwentny i miał takie powalające spojrzenie. Kiedy patrzył jej w oczy i wypowiadał jej imię, czuła ciarki na plecach i robiła się wilgotna. Podróż nie trwała długo.
Hotel był rzeczywiście niewielki, ale przytulny i położony w uroczej okolicy. Wjechali na podjazd wysypany białym żwirem i zaparkowali. Kuba wysiadł pierwszy
i otworzył jej drzwi od zewnątrz.
– Zapraszam cię w moje skromne progi. Natenczas to mój dom. Wkrótce pewnie znów gdzieś odlecę.
Wyjął jej walizkę z bagażnika i wskazał jej drogę do głównego wejścia. Drzwi były przeszklone i otwierały się automatycznie. Nad wejściem widniał napis „Recepcja”. Wewnątrz panowała cisza. Nawet za kontuarem nie było nikogo. Kuba wszedł pewnie za ladę i wyjął klucz z przegródki z numerem trzynaście.
– W takim razie zapraszam na górę. – powiedział i wskazał jej schody. – W pokoju mam laptopa. Zobaczymy co da się z tego twojego Samsunga wydobyć. Miejmy nadzieje, że się uda.
Podążała przodem wspinając się powoli po dość stromych schodach. Szedł za nią. Cały czas czuła na sobie jego wzrok. W tej chwili była pewna, że spoczywa on na jej pośladkach. Zaczęła wyraźniej poruszać biodrami. Na piętrze były tylko dwa apartamenty, Trzynaście i czternaście. Wyprzedził ją i otworzył kluczem drzwi.
Weszła pierwsza. Salon był przestronny i wypełniony ostatnimi, purpurowymi promieniami zachodzącego słońca. Urządzony był raczej minimalistycznie. Kanapa obita ekologiczną skórą w kolorze ecru, szklana ława na stalowych nogach, komoda z trzema szufladami, telewizor.
– Usiądź – wskazał jej kanapę. – Zrobię kawę. A ty, czego się napijesz?
– Masz coś zimnego?
– Oczywiście. Zrobię ci tonic z cytryną i lodem. Chyba, że wolisz do tego odrobinę dżinu?
– Chętnie. Myślę, że dobrze mi zrobi. – Entuzjastycznie przystała na propozycję.
Aneks był nieźle wyposażony. Automatyczny ekspres z cichym pomrukiwaniem parzył już aromatyczne Espresso. Lodówka niczym szklany drapacz chmur sięgała prawie do sufitu. Gdy do niej podszedł i poprosił, wydała mu brzękiem, wprost do szklanki, kilka bryłek lodu. Z jej wnętrza wyjął butelkę Kinley’a.
– Wolisz cytrynę, czy limonkę? – spytał niespodziewanie.
Pytanie wyrwało ją z zamyślenia. – Cytrynę. – odparła bez namysłu.
Myślała o nim. Gdyby tak mógł czytać w jej myślach…
Na szklanym blacie leżał laptop, był zamknięty. Obok jakiś notes i zeszyt formatu A4, z lekko zdezelowaną okładką. Myszka na podkładce z reklamą jakiegoś przedsiębiorstwa turystycznego. No i długopis znanej, drogiej firmy. Podszedł do niej i postawił na blacie szklankę, w której jeszcze wirował plasterek cytryny i miło brzęczał lód. Sam z kawą usiadł
w drugim końcu sofy, przed laptopem. Kanapa była tu jedynym miejscem do siedzenia. Nie było krzeseł ni foteli.
– Co tu robisz? Nie jesteś stąd. – zaczął rozmowę.
– Nie. Przyjechałam na konferencję… Ale pociąg się spóźnił i podstawiony po uczestników bus, na pewno już odjechał. Właśnie sprawdzałam rozkład jazdy autobusów, kiedy … Co było dalej już wiesz.
– Bo widzisz, gdybym cię zauważył, tam na peronie, to złapał bym cię w ramiona
i już nie wypuścił. – mówił wolno, patrząc jej prosto w oczy.
Ona też chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły gdzieś po drodze a w gardle zrobiło jej się sucho jak na Saharze. Za to tam, była już całkiem mokra. Położył rękę na jej kolanie przechylając się w jej kierunku. Coś mówił, ale docierały do niej tylko szkielety słów, sens umykał gdzieś w przestrzeń. Cały czas patrzył jej w oczy. Ona nie spuszczała wzroku.
W końcu ich usta się spotkały a jego dłoń dotarła tam, gdzie było gorąco i wilgotno, niczym
w brazylijskiej dżungli. Wpiła się w jego usta i wszystkie jej myśli odfrunęły jak spłoszone motyle. Całą chmarą, w nieznane. Przysunął się bliżej. Objął drugą ręką. Cicho jęknęła, gdy palce tej pierwszej bezbłędnie odnalazły przylądek rozkoszy. Przeszył ją nagły dreszcz. Jej mięśnie nagle zwiotczały. Poczuła, że odpływa. Teraz już wszystko przepływało obok niej. Metodycznie i powoli zdejmował z niej ubranie. Cicho mruczała, gdy całował jej piersi uwolnione z czarnego stanika. Jego usta wędrowały coraz niżej i niżej. Na wysokości pępka na chwile się zatrzymały. Jej ciało wyprężyło się jak rażone prądem defibrylatora. Właściwie to cały czas wiła się pod jego dotykiem. Gdy poczuła w sobie jego język, nagły spazm wstrząsnął jej ciałem i właśnie wtedy…
Straciła przytomność. Po kilku minutach on podniósł się z sofy. Otarł usta prostackim gestem. Beknął głośno i przeciągle.
– No teraz to, co innego. Dawno tak nie pojadłem. Jestem gotowy – powiedział zmienionym głosem, sam do siebie.
Potem stanął po środku salonu a jego skóra zaczęła się łuszczyć i odpadać płatami. Pod skórą mięśnie nienaturalnie zaczęły się poruszać, jakby zalęgły się tam olbrzymie czerwie. W końcu czaszka rozeszła się na dwoje a z niej wychynęła owadzia głowa
o olbrzymich, połyskujących, mozaikowych oczach, podobnych do oczu ważki. Ciało mężczyzny zaczęło się rozpadać wzdłuż linii symetrii. Skóra z kończyn odpadała płatami, oddzielając się od chitynowego pancerza. Metamorfoza trwała dłuższą chwilę. Kiedy już się skończyła, na środku salonu stał stwór przypominający humanoidalną ważkę, dwumetrową ważkę. Szeleszcząc skrzydłami, które swobodnie zwisały z tyłu ciała i sięgały prawie do ziemi, podszedł i jednym z chitynowych ząbkowanych odnóży, odsunął balkonowe drzwi. Wyszedł na przestronny taras. Podszedł do barierki, rozpostarł olbrzymie opalizujące skrzydła i z głośnym furkotem odleciał.
W salonie oprócz nagich zwłok, przypominających wypompowaną Sexy Doll, znaleziono też zmasakrowane szczątki wypatroszonego mężczyzny, którego tożsamości nigdy nie ustalono. Hotel „Na uboczu” wkrótce zamknięto.